Poprzednie epidemie zmieniały kształt miasta poprzez zamknięcie murów miejskich. Tak stało się chociażby w Warszawie w około 1770 roku, gdy w obawie przed dżumą powstał tak zwany Wał Lubomirskiego, który zamknął w zwartym kordonie ówczesną Warszawę oraz przylegające do niej jurydyki. To wtedy ukształtował się układ miasta, które w tych granicach trwało jeszcze do początku XX wieku. Ślady po tych rozwiązaniach dostrzegamy jeszcze dziś w postaci kilku ocalałych rogatek. Teraz otoczenie zwartym kordonem tak dużego organizmu, jakim jest Warszawa, byłoby niezwykle trudne. W czasach obecnej pandemii ryglowanie miast na niewiele się zdaje – bardziej sensowne są kwarantanna oraz izolacja ludzi w mieszkaniach.
Koronawirus zamknął nas w domach i ograniczył aktywności społeczne do minimum. To oznacza, że zmiany po obecnej światowej pandemii dotkną niekoniecznie wyglądu naszych miast, ale tego, w jaki sposób z nich korzystamy. Chociaż w ciepłe dni na bulwarach nadwiślańskich wciąż pojawiały się tłumy spacerowiczów, to część placów i ulic jest zupełnie opustoszała. Od dzisiaj w całej Polsce zostaną również zamknięte parki. Korzystanie z przestrzeni publicznych po pandemii z pewnością ulegnie przedefiniowaniu. Już dziś, w obliczu zakazów gromadzenia się oraz ograniczania kontaktów do minimum, większość przestrzeni publicznych pustoszeje – zdjęcia kiedyś najbardziej zatłoczonych miejsc europejskich obiegły w ostatnim czasie światowe media. Czy równie ochoczo na nie wrócimy, gdy pandemia się skończy? Czy, nawet gdy ewentualne opracowanie szczepionki już definitywnie zminimalizuje zagrożenie wirusem, będziemy tak często jak kiedyś odwiedzać zatłoczone miejsca? Jaki będzie los kin czy restauracji? Polacy od blisko dwóch dekad uczyli się korzystania z przestrzeni publicznych i niechętnie wychodzili z domów. To się zmieniło, ale obecny kryzys prawdopodobnie zatrzyma nas w domach na dłużej. Ze względów ekonomicznych, społecznych, niekiedy być może kulturowych, takich jak strach przed spotkaniem obcokrajowców.
Współczesne miasta to twory o płynnych granicach, policentryczne zlepki mikrocentrów lokalnych, które rozlały się na okoliczne miejscowości i tereny do nich przyległe. 11 września 2001 roku nie przekreślił budowania wieżowców (a prognozowano podobne rozwiązania na fali emocji z tamtych dni), tak i ogólnoświatowy „lockdown” nie przekreśli istnienia w naszych miastach przestrzeni publicznych. Jednak podobnie jak 11 września zmienił sposób, w jaki podróżujemy samolotami, tak samo koronawirus może na dobre zmienić to, w jaki sposób korzystamy z miast. Prawdopodobnie przysłuży się on aktualnie zachodzącym procesom suburbanizacji. Dość przypomnieć, że jednym z argumentów modernistów za rozrzedzaniem zabudowy miejskiej był właśnie argument epidemiczny – w zwartej zabudowie łatwiej o szybki wzrost zarażeń. Ogłaszany tryumfalnie kilka lat temu powrót mieszkańców do centrów polskich miast chyba nie nastąpi. Dogęszczanie prawdopodobnie przestanie być tak popularne, a wygrają rozrzucone na przedmieściach domki z ogródkiem oraz urbanistyka łanowa (czyli domy budowane na wąskich działkach podmiejskich). Jednocześnie należy pamiętać, że koronawirus raczej nie przekreśli konceptu gęstej zabudowy miejskiej oraz idei „zwartego miasta”. Widzimy to sami, siedząc w domach. Ci, którzy mieszkają w gęsto zabudowanych częściach miast, mają blisko siebie sklepy i różne usługi, nie mają problemu z długimi kolejkami przed wejściem do lokali. Obawiam się jednak, że ludzie wciąż będą żyć w strachu przed przestrzenią publiczną i tłumami. Dlatego naszym zadaniem po pokonaniu wirusa będzie również przywrócenie miastom ich dawnej funkcji. Wirus nawet w tej kwestii nie powinien odnieść zwycięstwa!