„Trzeba uważać i być grzecznym, kiedy z księżyca wieje wiatr. Bo jeśli to jest zły wiatr, a ktoś akurat jest niegrzeczny – to może mu dmuchnąć prosto w serce i potem już przez długi, długi czas będzie niegrzeczny”. Tak żegna się ze swoimi dwiema córkami major wyruszający z Anglii na wojnę do Bombardii. Dora i Flora zostają w małym miasteczku pod opieką mamy i nauczycielki, panny Rozumek – chodzącej Wikipedii. I nie są do końca pewne, czy na pewno chcą być grzeczne. Chyba nie do końca, jeśli miałoby to wykluczać rozwieszanie dzwonków na jabłoni, objadanie się do nieprzytomności albo wizyty u Pani Wiedźmy w Borze Ciemnoborze.
Klasyczna już (pierwsze wydanie z 1944 roku) powieść Linklatera wpisuje się w nurt antypedagogicznych tekstów dla dzieci, podobnie jak „Matylda” Roalda Dahla (który twierdził, że spiskuje z dziećmi przeciwko dorosłym) czy współcześnie „Seria niefortunnych zdarzeń” Lemony’ego Snicketa. W przeciwieństwie do tej ostatniej i innych książek tej tendencji narracyjno-ideologicznej Linklater nie prezentuje jednak świata w czarno-białych barwach, jednoznacznie dyskredytując dorosłych i wkradając się w łaski dzieci. Takie teksty krytykował zresztą chociażby Ariel Dorfman [1], na przykładzie kaczora Donalda i jego siostrzeńców pokazując, że odwrócenie ról w hierarchicznej opozycji dziecko – dorosły nie kwestionuje istnienia samej opozycji i może być wręcz niebezpieczną manipulacją: zachęcani do identyfikowania się z dziecięcymi postaciami młodzi czytelnicy jednocześnie nieświadomie akceptują ich dorosłe – i tym samym nacechowane ideologicznie – zachowania.
U Linklatera zdarzają się okrutne i bezmyślne dzieci, a czasem także dojrzali dorośli, choć ci ostatni, trzeba przyznać, dość rzadko. Ale mimo że przeważnie są zagubieni, narcystyczni, irracjonalni w swoich przekonaniach i zupełnie bez sensu uparcie usiłują postawić na swoim, dzieci w „Wietrze z księżyca” nie przejmują do końca ich funkcji. Pozostają tym, z czym nam, (niestety) dorosłym, kojarzy się dzieciństwo, balansowaniem między uwalniającą lekkomyślnością a bezinteresowną roztropnością. Ale przede wszystkim zmagają się z dylematem: być grzecznym albo nie być – oto jest pytanie.
Z jasnym zdefiniowaniem tego, co tak naprawdę oznacza bycie grzeczną i niegrzeczną, bohaterki „Wiatru z księżyca” mają duży problem. Odetchnęłyby z ulgą, wiedząc, że koncepty te psychologia i pedagogika uważają dziś za dość anachroniczne. Czasy, w których tylko ciche, posłuszne i nieśmiałe dzieci idą do nieba, mają się już ku końcowi, przynajmniej miejmy taką nadzieję. Wierzą w to także współcześni twórcy literatury dziecięcej. Grozę konsekwencji dążenia do bycia grzeczną dziewczynką rewelacyjnie oddali pisarka Gro Dahle oraz ilustrator Svein Nyhus, norwescy twórcy picturebooka „Grzeczna” [2], którego tytuł już w kontekście warstwy wizualnej samej okładki, w tym typografii, wydaje się wręcz złowieszczy. A dylematy chłopca, który zastanawia się, czy można być jednocześnie grzecznym i niegrzecznym, zależnie od sytuacji i interpretacji, przedstawia w jednej ze swoich książek obrazkowych, „Petit, el monstruo” [Potworny Petit] [3], argentyńska autorka Isol.
Tymczasem Dora i Flora zastanawiają się, czy bycie grzeczną i niegrzeczną to to samo, co bycie dobrą i złą. A jeśli decydują o tym dorośli, to skąd wiedzą, jakie są dziecięce intencje? Z jakiego zachowania można czerpać największą przyjemność? Co warto robić, a czego należy żałować? Kim zostać, jak już się dorośnie: nauczycielką, woltyżerką w cyrku, matką dziesięciorga dzieci czy kangurem? Na żadne z tych pytań nie ma łatwej i jednoznacznej odpowiedzi. Niemniej jednak warto się zastanawiać. Jak stwierdza Flora: „czasem to jest trudno myśleć za siebie, ale kiedy nie jest trudno, to myślę”. I stara się też myśleć, uwzględniając punkt widzenia drugiej osoby, chociaż jest to jeszcze trudniejsze.
„Wiatr z księżyca” jest nie tylko zbiorem anegdotycznych historii z życia dwóch sióstr, pełnych lekkości, absurdalnego humoru, zabawnych i uroczych dialogów. To także groteskowa i przekorna krytyka ludzkiej skłonności do przemocy i okrucieństwa. W niezwykły sposób Linklaterowi udaje się w prostą i sympatyczną narrację, w której wszystko jest „naj… na świecie”, „bardzo, bardzo”, „no, no…” i „Boże, Boże!”, niewinnie wpleść wojny, rozprawy sądowe i absurdy antropocentryzmu. Na jednej stronie czytelnika wprawia się w osłupienie, a na kolejnej rozczula. Dlatego tak szybko dociera on do ostatniej.
Czarno-białe rysunki Lengrena paradoksalnie przydają opowieści kolorów. Są finezyjne i pocieszne, trochę prześmiewcze, a trochę urzekające. I dodatkowo podbijają to, co i tak silnie wywołuje sam tekst z lat 40., nie tracąc przy tym nic na aktualności: poczucie dystansu w stosunku do dzieciństwa XXI wieku i – u niektórych – nostalgię za tym z czasów minionych. Przyjemność z lektury mogą więc też czerpać starsi czytelnicy, wspominając swoje książkowe dziecinne (nie infantylne!) doświadczenia.
Przypisy:
[1] Ariel Dorfman, „Inocencia y neocolonialismo: un caso de dominio ideológico en la literatura infantil” [w:] Rafael Echeverría, Manuel A Garretón Merino, et al [red.], „Ideología y medios de comunicación”, wyd. Amorrortu, Santiago de Chile 1974.
[2] Gro Dahle, Svein Nyhusz, „Grzeczna”, tłum. Helena Garczyńska, wyd. EneDueRabe, Warszawa 2010.
[3] Isol, „Petit, el monstruo”, wyd. Serres, Barcelona 2006.
Książka:
Eric Linklater, Wiatr z Księżyca, przeł. Artur Nowicki, il. Zbigniew Lengren, wyd. Muchomor, Warszawa 2019.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.