Jarosław Kaczyński oraz Jarosław Gowin porozumieli się w sprawie majowych wyborów prezydenckich. Panowie postanowili, że wybory prezydenckie zaplanowane na 10 maja co prawda odbędą się, ale nie zostaną zorganizowane. Cisza wyborcza będzie, ale w wyborach nie będzie można zagłosować. Następnie oczekują, że Sąd Najwyższy orzeknie o nieważności wyboru prezydenta – chociaż prezydent nie zostanie wybrany, ponieważ nie będzie głosowania. Wtedy marszałek Sejmu ma wyznaczyć nowy termin wyborów.
Niektórzy obserwatorzy przyjęli ten nowy stan rzeczy z entuzjazmem. Zwolennicy Małgorzaty Kidawy-Błońskiej ogłosili, że jest to jej sukces, ponieważ tylko ona mówiła, że wybory 10 maja nie powinny się odbyć. Jednak przeciwko przeprowadzeniu wyborów 10 maja była nie tylko Małgorzata Kidawa-Błońska, ale i inni kandydaci opozycji. Spór dotyczył tylko tego, co należy zrobić, gdyby wybory odbyły się w oryginalnym terminie, do czego zmierzał Jarosław Kaczyński.
Tak czy inaczej, tego rodzaju radość jest trochę na wyrost. Oczywiście, nie ma i nie było wątpliwości, że wybory 10 maja nie powinny się odbyć – bo trudności związane z epidemią, bo bezprawna procedura, bo chaos organizacyjny. To prawda, że przesunięcie terminu wyborów na późniejszy może zmniejszyć chaos organizacyjny i w praktyce dać kandydatom szanse na bardziej uczciwą rywalizację. To plus nowej sytuacji. Jest także prawdą, że Jarosław Kaczyński musiał zrobić krok w tył w wyniku nacisku ze strony Jarosława Gowina.
Zastanówmy się jednak przez chwilę nad tym, co wydarzyło się w czwartek. Wybory prawdopodobnie i tak nie odbyłyby się 10 maja, ponieważ Jacek Sasin nie dał rady zorganizować głosowania korespondencyjnego na czas. A zatem dwóch posłów porozumiało się, że państwo nie przeprowadzi wyborów. To nie brzmi normalnie. Bo na jakiej podstawie państwo nie przeprowadzi wyborów? Czy władza może sobie tak po prostu nie zorganizować wyborów? Posłowie nie mają dyktatorskiej mocy. A w Polsce formalnie nie obowiązuje stan nadzwyczajny.
Najpierw władza odebrała kompetencje Państwowej Komisji Wyborczej, czyli najwyższemu w Polsce organowi do spraw organizacji wyborów. Następnie była niezdolna do organizacji wyborów w wyznaczonym terminie. Teraz otwarcie odmawia ich organizacji i mówi o nowym terminie – przy czym wciąż nie wiadomo, kiedy i według jakiej procedury.
W czwartek wieczorem trwała debata prezydencka w TVP. Parę minut później Jarosław Kaczyński ogłosił, że wyborów nie będzie. Tak nie działa dobra demokracja. Nie jest to powód do dumy. | Tomasz Sawczuk
Niektórzy będą mówić, że tego rodzaju uwagi to przesadny legalizm. Ciekawe jednak, co powiedzieliby politycy PiS-u, gdyby w 2015 roku Ewa Kopacz oraz Władysław Kosiniak-Kamysz porozumieli się, że nie zorganizują wyborów, a Sąd Najwyższy im to zatwierdzi? Czy doceniliby taki świetny kompromis? A czy jeśli nasz ulubiony kandydat ma słabe wyniki w sondażach, to dwóch posłów też może odwołać wybory i zorganizować nowe wybory w innym terminie?
Skoro wybory nie zostaną zorganizowane w terminie, to przecież ktoś ponosi za ten stan rzeczy odpowiedzialność. Teraz PiS ucieka od odpowiedzialności. Politycy partii rządzącej przekonują, że porozumienia Kaczyńskiego z Gowinem nie można krytykować, skoro opozycja domagała się odłożenia wyborów.
Jest to jednak hipokryzja na szczudłach. Jarosław Kaczyński jeszcze do wczoraj chciał przeprowadzić głosowanie 10 maja. PiS nie dążyło do porozumienia z opozycją – Kaczyński nalegał przecież na wybory 10 maja tak bardzo, że doszło do kryzysu nawet w koalicji rządzącej! A władzę trzeba krytykować, kiedy nie działa zgodnie z prawem.
Idea wyborów korespondencyjnych w obecnych warunkach wydaje się rozsądna. Tyle że nie rozmawiamy o idei, tylko o praktyce. Problem polegał na tym, że władza naruszała prawo, terminy ustawowe, a wybory były źle zorganizowane i nie zapewniały obywatelom równych praw. Jacek Sasin drukował karty wyborcze na podstawie ustawy, która miała obowiązywać w przyszłości – co sam przyznał. Odpowiedzialność za to ponosi obóz rządzący.
W czwartek wieczorem w TVP trwała debata prezydencka. Jedyna debata w tych wyborach, w której udział wzięli wszyscy główni kandydaci. Parę minut później Jarosław Kaczyński ogłosił, że wyborów nie będzie. Tak nie działa dobra demokracja. Nie jest to powód do dumy.