Piotr Kieżun: Najpierw był „Wiedeń 1913”, za którego otrzymałeś nominację do Nagrody Nike. Później „Londyn 1967”. Obecnie dostajemy do rąk „Paryż 1938” – książkę, w której opowiadasz, co działo się w stolicy Francji w ciągu jednego roku tuż przed wybuchem II wojny światowej. Czym jest ten tekst? Kroniką, kalendarium, esejem?
Piotr Szarota: Ta książka jest trochę kundlem – mieszaniną tego wszystkiego, co wymieniłeś. Chyba najmniej kroniką, bo kronika powinna być zobiektywizowana, natomiast w „Paryżu 1938” da się silnie odczuć subiektywny ton. Choćby w postaci licznych dygresji, w których uciekam od Paryża. Prawdziwy kronikarz załamałby ręce, gdyby to zobaczył.
Wzorem kronikarza zachowujesz jednak chronologię, relacjonując wydarzenia miesiąc po miesiącu. Tak jakbyś chciał okiełznać żywioł historii: te dziesiątki postaci, wydarzeń, zaskakujących spotkań. Twoja książka jest szalenie gęsta od faktów, a jednocześnie stanowi spójny obraz pewnego wycinka dziejów. Można powiedzieć, że „Paryż 1938” to fotografia lat 30. Czy w przypadku Paryża ta dekada była naturalnym wyborem?
Kiedy zdecydowałem się napisać książkę o Londynie, wiedziałem już, że następna powinna być o Paryżu. I to raczej nie o latach 50., choć one też mnie kusiły: Juliette Greco, kawiarnie egzystencjalistów, Boris Vian, spór Camusa z Sartre’em. To jednak lata 30. najbardziej proszą się o analizę, choć moja książka nie jest w zasadzie analizą, lecz raczej rodzajem zbiorowego portretu. Oczywiście, kwestią sporną pozostawał konkretny rok. Wiedziałem, że musi to być przedział czasowy, w którym czuć już wyraźnie nadchodzącą wojnę. Brałem pod uwagę 1935 rok, kiedy Mussolini wkracza do Abisynii, a także rok 1936, kiedy wybucha wojna domowa w Hiszpanii. 1938 rok był atrakcyjny dzięki temu, że historia nagle przyspieszyła i sama nadała dynamikę mojej opowieści: najpierw nastąpił Anschluss, potem został zawarty układ monachijski, a następnie miała miejsce „noc kryształowa”. Wszystko to wpłynęło na nastroje w Europie, a tym samym na atmosferę panująca w Paryżu. Wybrałem 1938 rok również z innego powodu. Oprócz tego, że Anschluss był wydarzeniem, które potwierdzało rosnącą siłę Hitlera i bezradność Zachodu, dawał mi także okazję do tego, żeby moich bohaterów z „Wiednia 1913” umieścić w paryskiej scenerii – już jako uchodźców.
Kto był wśród nich?
Na przykład Zygmunt Freud. Co prawda nad Sekwaną przebywał tylko dwanaście godzin, ale są one wyjątkowo dobrze opisane i jest to ważny moment w biografii twórcy psychoanalizy. Oprócz Freuda do Paryża wyjechali także między innymi egeria wiedeńskich salonów Alma Mahler, pisarz Franz Werfel czy Bruno Walter, słynny dyrygent i kompozytor.
Czy rzeczywistość roku 1913 i roku 1938 bardzo różnią się od siebie?
Ćwierć wieku to niby nie tak dużo, ale tak naprawdę to są dwa światy. Z punktu widzenia historii cezura I wojny światowej jest tu kluczowa, ale zmienili się też sami moi bohaterowie. Przede wszystkim postarzeli się. Dobrym przykładem jest Oskar Kokoschka. W pierwszej wiedeńskiej odsłonie jest buntowniczym dwudziestolatkiem, który należy do koryfeuszy ekspresjonistycznej rewolucji. Do Paryża przyjeżdża w 1938 roku prosto z czeskiej Pragi, do której ucieka z Austrii cztery lata wcześniej. Celem jego podróży jest Londyn, gdzie przez kolejne lata już jako mocno starszy pan będzie ciągle próbował być w sztuce kimś znaczącym, choć nie bardzo mu się to będzie udawać.
Oprócz tego, że Anschluss był wydarzeniem, które potwierdzało rosnącą siłę Hitlera i bezradność Zachodu, dawał mi także okazję do tego, żeby moich bohaterów z „Wiednia 1913” umieścić w paryskiej scenerii – już jako uchodźców. | Piotr Szarota
Kiedy patrzymy na okres przedwojenny, najbardziej niepokojące procesy polityczne zachodzą poza Francją. We Włoszech wygrywa faszyzm, w Niemczech nazizm. W Związku Radzieckim dochodzi do stalinowskich czystek. W Hiszpanii wybucha wojna domowa. W państwach Europy Wschodniej w siłę rosną reżimy autorytarne. Francja wydaje się demokratyczną wyspą, a Paryż intelektualną i artystyczną stolicą świata. W swojej książce pokazujesz, że nie było tak różowo.
Z jednej strony Francja to rzeczywiście państwo demokratyczne i tak też była postrzegana na zewnątrz. Uosabiała republikańską otwartość na przybyszów z innych krajów. Żeby zostać Francuzem nie trzeba było mieć francuskiej krwi, wystarczyła lojalność wobec Republiki i jej ideałów. Dobrze ówczesne wyobrażenia o tym kraju oddają losy moich wiedeńskich bohaterów. Po Anschlussie wielu z nich wyjeżdża do Francji nie tylko z powodu braku alternatywnych dróg ucieczki, ale również dlatego, że Paryż przyciągał ich otwartością na artystyczny eksperyment oraz intelektualnym fermentem. Z drugiej strony, w miarę zbierania materiałów do książki ten wyidealizowany obraz Francji musiałem poddać daleko idącej korekcie. Patrząc na nastroje panujące ówcześnie nad Sekwaną, znacznie trudniej było znaleźć mi coś, co niosłoby jakąś otuchę, niż przykłady negatywne.
Co dokładnie masz na myśli?
Na przykład francuską publicystykę prawicową, a wśród nich prężnie rozwijający się tygodnik „Je suis partout”, którego redaktorem naczelnym od 1937 roku był młody pisarz i publicysta Robert Brasillach. Na początku było to jedno z wielu nacjonalistycznych pisemek, potem stało się główną trybuną francuskich faszystów.
Coco Chanel kojarzy się raczej z emancypacją kobiet. Jest wzorem aktywnej, niezależnej kobiety sukcesu w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Tymczasem nie przeszkadzało jej to marzyć o rządach silnej ręki, gardzić zgniłą demokracją, wygłaszać antysemickich uwag i pisać o homoseksualistach jako zarazie. | Piotr Szarota
Czy to nie był po prostu margines?
Nie, biorąc pod uwagę nakład tygodnika. W okresie od 1936 roku, kiedy zaczynają w nim dominować młodzi faszyści w stylu Brasillacha czy Luciena Rebateta, do 1938 roku pismo podwaja nakład – do dystrybucji trafia sto tysięcy egzemplarzy. Poraża zawziętość jego redaktorów. Kiedy w 1939 roku we Francji zacznie obowiązywać tak zwany dekret Marchandeau, zakazujący publicznego obrażania grup narodowych lub religijnych, a więc również Żydów, Brasillach słowo „Żyd” zastępuje słowem „małpa”. Wszyscy i tak wiedzą, o kogo chodzi. Z drugiej strony, redaktor „Je suis partout” nie jest prymitywem. To świetnie wykształcony człowiek, absolwent prestiżowej École Normale Supérieure, znawca teatru i kinematografii. Jako jeden z pierwszych zachwyca się filmami takich mistrzów kina jak Yasujirō Ozu czy Kenji Mizoguchi. W książce cytuję też tekst, w którym Brasillach pokpiwa z Hitlera. Nie bardzo mu ten nazizm na początku pasuje, ale ostatecznie go popiera. Jednym z motorów tej przemiany jest wizyta w Norymberdze w czasie hitlerowskiego Parteitagu. Uwodzi go słynna „katedra światła”, czyli wielki nocny spektakl zaprojektowany przez Alberta Speera. Trudno uwierzyć, że można było w ówczesnej Francji skręcić bardziej w prawo niż Brasillach.
W trakcie lektury „Paryża 1938” najbardziej zaskakuje jednak to, że radykalne prawicowe poglądy mają osoby, których byśmy o to nie podejrzewali, na przykład Coco Chanel.
No tak, Coco Chanel kojarzy się raczej z emancypacją kobiet. Jest wzorem aktywnej, niezależnej kobiety sukcesu w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Tymczasem nie przeszkadzało jej to marzyć o rządach silnej ręki, gardzić zgniłą demokracją, wygłaszać antysemickich uwag i pisać o homoseksualistach jako zarazie. O jej poglądach wiedziałem już wcześniej. Nie wiedziałem jednak na przykład o polemikach Igora Strawińskiego z hitlerowskim ministerstwem propagandy. W 1938 roku staje się celem nazistowskiej nagonki. Władze niemieckie oskarżają go o dekadentyzm i żydowskie pochodzenie. Strawiński oburzony pisze list, w którym wyjaśnia, że pochodzi z polskiej szlachty. Zależy mu na wykonaniach jego muzyki w III Rzeszy. Nie popiera Hitlera, ale też ten mu nie przeszkadza, o ile nazistowskie ograniczenia nie dotyczą osoby kompozytora. Strawiński nigdy nie podpisze żadnego z antyhitlerowskich protestów, choć będzie o to proszony.
To, co uderza to fakt, że Francja lat 30. nie jest immunizowana na antysemityzm bardziej niż inne, znacznie bardziej autorytarne kraje. Do antysemitów należą niezwykle poczytni pisarze, wydawani również w Polsce, jak Paul Morand. Skąd tyle niechęci wobec Żydów w kraju, w którym równouprawnienie tej grupy datuje się od rewolucji francuskiej, a asymilacja zaszła bardzo daleko?
Z jednej strony, jest tak, jak mówisz. Prawnie Żydzi nie są dyskryminowani, choć zmiana nastawienia do nich wcale nie przebiega tak gładko, jakby się wydawało. Z drugiej strony, tak zwana afera Dreyfusa, która ukazała siłę antysemickich emocji, to nie są aż tak znowu dawne czasy. W latach 30. było sporo ludzi, którzy ją pamiętali lub wręcz brali w niej udział. We Francji są wówczas aktywne trzy generacje związane z antysemicką prawicą. Pierwsza to pokolenie ojców założycieli Akcji Francuskiej, czyli monarchiści z Charles’em Maurrasem i Léonem Daudetem na czele. Druga to pokolenie czterdziestolatków takich, jak pisarze Louis Ferdinand Céline czy Pierre Drieu La Rochelle, którzy weszli w dorosłość w okresie I wojny światowej, doświadczyli jej okrucieństwa i swój radykalizm wyhodowali po części na wojennej traumie. Początkowo część z nich to zapaleni pacyfiści. To oni będą oskarżać Żydów krytykujących Hitlera, że prą do kolejnego rozlewu krwi. Są wreszcie młodzi, czyli pokolenie „Je suis partout”. Ich antysemityzm jest nowy, bezkompromisowy, pachnący nową ideologią. Wszystkich łączy obrzydzenie do parlamentaryzmu i tęsknota za rządami silnej ręki.
To jeśli mowa o ideologach. A co ze zwykłymi Francuzami?
Wszystko, o czym mówimy, warto nałożyć na szerszy plan kryzysu ekonomicznego, który wybuchł na początku lat 30. Kryzys dotknął co prawda Francję z dwuletnim opóźnieniem, ale później trwał właściwie do momentu wybuchu wojny. Francuscy politycy nie potrafili sobie z nim poradzić, co prowadziło do ogromnych frustracji. 6 lutego 1934 roku wybuchły w Paryżu brzemienne w skutkach zamieszki.
Tuż przed podpisaniem układu monachijskiego więcej niż połowa Francuzów jest za tym, żeby się dogadać z Hitlerem, ale nie jest to przytłaczająca większość. Dla mnie ciekawe było to, że również część prawicy patrzyła na porozumienie z Hitlerem bez entuzjazmu. | Piotr Szarota
Prawicowe bojówki weteranów i działaczy monarchistycznych, nacjonalistycznych oraz faszystowskich organizacji starły się z policją i komunistami. Zginęło kilkanaście osób, a setki zostały ranne.
Te zamieszki opisuje się często jako próbę politycznego puczu, ale zrodziły się one również z frustracji tym, że demokratyczne rządy są nieefektywne, nie są w stanie sobie poradzić z kryzysem, który się pogłębiał. Rząd zamiast ratować sytuację wikłał się w korupcyjne afery, jak choćby słynna afera Stavisky’ego z 1934 roku, która doprowadziła do dymisji ówczesnego rządu. To był zapalnik, który wywołał wybuch społecznego niezadowolenia i ludzie wyszli wtedy na ulice. Nie byli to tylko faszyści. Kiedy pisałem „Paryż 1938”, znalazłem informację, że również młody Christian Dior wziął w tych zamieszkach udział. Trudno go sobie wyobrazić jako wojującego prawicowego bojówkarza. Sprzedał wszystkie obrazy ze swojej galerii, bo wówczas pracował jeszcze jako marchand, i gdzieś tam wegetował u swych przyjaciół, choć nie pochodził z biednego domu. Jego ojciec zarobił sporo na nawozach sztucznych.
Twoja książka w przeważającej części opowiada o artystach, ale skoro wciąż krążymy wokół tematów politycznych, chciałbym spytać o postać Léona Bluma, którego sylwetkę kreślisz w „Paryżu 1938”. Blum rządzi Francją w latach 1936–1938. To pierwszy Żyd, który zostaje premierem we Francji, i szef całkowicie lewicowego rządu. Dla wielu Francuzów jest wielką nadzieją. U ciebie to jednak dwuznaczna postać.
Jego zasługi są bezsprzeczne, jeśli chodzi o reformy społeczne. To, że każdy Francuz może mieć dwanaście dni płatnego urlopu i pracować w ciągu tygodnia czterdzieści godzin, a nie więcej, jest jego dużym sukcesem.
Raymond Aron krytykował to ostatnie rozwiązanie. Wieszczył, że gospodarka francuska tego nie wytrzyma.
Z tego, co wiem, dla Arona najbardziej problematyczne było to, że reformatorzy nie przemyśleli kwestii nadgodzin. Jeśli ktoś chciał pracować więcej niż na cały etat, nie miał takiej prawnej możliwości. Ale w ogólnym rozrachunku reformy społeczne Frontu Ludowego Bluma stały się dziedzictwem następnych pokoleń. Z drugiej strony była jego powściągliwa polityka w obliczu wojny domowej w Hiszpanii, zgoda na Monachium i niemrawa reakcja na śmiałe poczynania Hitlera w 1936 roku, konkretnie na zajęcie Nadrenii. Myślę, że jednak ta niejednoznaczność, czyni z Bluma postać fascynującą. Poza tym jest to człowiek nietuzinkowy. To typ polityka intelektualisty.
Tych francuskich polityków intelektualistów było wówczas sporo. Ba, jednym z ważniejszych był nawet polityk poeta. Myślę tu o Alexisie Legerze, lepiej znanym pod literackim pseudonimem Saint-John Perse, któremu poświęcasz spory fragment.
Leger był sekretarzem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i to właściwie on w dużej mierze był odpowiedzialny za kształtowanie się polityki zagranicznej Francji. Na dobre i na złe. Wówczas świat polityki i świat kultury przenikały się o wiele ściślej, niż to dzieje się dziś. W sumie może wychodzimy na tym lepiej.
Pod koniec lat 30. ksenofobia jest już we Francji dość powszechną postawą. Ale dla uchodźców z całej Europy wciąż aktualne pozostaje pytanie: jeśli nie do Paryża, to gdzie? Stale musimy pamiętać, że w 1938 roku w Paryżu nadal oddychało się wolnością w stopniu nieporównywalnym do wielu innych miejsc w Europie. | Piotr Szarota
Leger to nie jest twój ulubiony bohater. Kto spośród dziesiątek osób, o których piszesz w twojej książce, jest ci najbliższy?
Często oddaję głos Raymondowi Aronowi. Choć jest to związane z pewnym niebezpieczeństwem. Otóż, opinie Arona poznajemy głównie poprzez jego wspomnienia pisane ładnych parę lat po wojnie. Dzięki temu, że pisał je z perspektywy czasu, wydaje się w nim człowiekiem, który wszystko przewidział. Wie przede wszystkim, jakie są zalety i wady ekonomicznych pomysłów Bluma. Bardzo wcześnie poznaje się na zbrodniczym reżimie III Rzeszy. Od początku jest przekonany, że musi wybuchnąć wojna, bo wszystko na to wskazuje i nie ma innego scenariusza. Trzeba jednak ostrożnie podchodzić do jego wieszczych umiejętności. Co nie zmienia faktu, że niezwykle ciekawie opowiada o antysemityzmie czy swoim pokoleniu, które nie chce być aż tak bardzo antyniemieckie jak pokolenie ojców. Aron bardzo wyraźnie odróżnia kulturę niemiecką od ówczesnej niemieckiej polityki. Ostatecznie to on ściąga do Niemiec Sartre’a i zaraża go pasją do niemieckiej filozofii.
Skoro jesteśmy znowu przy Niemcach, w chwili gdy dochodzi do układu monachijskiego, a więc de facto do pozostawienia Hitlerowi wolnej ręki w Europie Środkowo-Wschodniej, większość Francuzów przyklaskuje temu pomysłowi. Dlaczego?
Nie wszyscy. Dysponujemy sondażem z tamtego okresu – i wiadomo, że co prawda więcej niż połowa Francuzów jest za tym, żeby się dogadać z Hitlerem, ale nie jest to przytłaczająca większość. Sondaż mówi o 57 procentach. Reszta to niezdecydowani i wrodzy temu pomysłowi. Dla mnie ciekawe było to, że również część prawicy patrzyła na porozumienie z Hitlerem bez entuzjazmu. Niektórzy widzieli w układzie monachijskim niemęską słabość, pasywność Francji, która zgina kark przed kanclerzem III Rzeszy i nie ma odwagi zrobić nic więcej niż przytaknąć Chamberlainowi. Tak sytuację widział na przykład Henry de Montherlant, ultrakonserwatywny pisarz, weteran Wielkiej Wojny, który – nawiasem mówiąc – zostanie później kolaborantem.
Francja zawsze była otwarta na przybyszów z innych krajów. Zresztą większość twoich paryskich bohaterów to przyjezdni – poczynając od Hemingwaya i ludzi należących do tak zwanego lost generation, a na rodzicach Rolanda Topora kończąc. Czy twoja książka to pocztówka ze świata, który właśnie odchodzi do historii?
Paryż był zawsze pełen imigrantów. Z tym, że w latach 30. oprócz tych osób, które przyjechały do Francji dobrowolnie, ponieważ szukały tu artystycznej sławy lub szansy na rozpoczęcie nowego życia, doszli ci, którzy zjawili się tutaj, ponieważ nie mieli innego wyjścia. Myślę o uchodźcach z III Rzeszy i anektowanej przez Hitlera Austrii. To powodowało wzrost napięć. W latach 20. ludzie patrzyli raczej przychylnie na przyjezdnych. W drugiej połowie lat 30. to się skończyło. Próbowałem to w mojej książce pokazać. Zresztą niektórzy Francuzi sami dostrzegli tę zmianę. Wspominam w „Paryżu 1938” o opowiadaniu Sartre’a „Dzieciństwo wodza”, które wejdzie do zbioru „Mur”, opublikowanego w 1939 roku. Sartre dosyć realistycznie pokazuje rzeczywistość, którą zna z własnego nauczycielskiego doświadczenia. Bohaterami utworu są dzieci, które przesiąkają atmosferą lat 30. Angażują się w faszyzujące młodzieżówki, radykalizują się. Ksenofobia jest już wtedy we Francji dość powszechną postawą. Ale dla uchodźców z całej Europy wciąż aktualne pozostaje pytanie: jeśli nie do Paryża, to gdzie? Myślę, że stale musimy pamiętać, że w 1938 roku w Paryżu nadal oddychało się wolnością w stopniu nieporównywalnym do wielu innych miejsc w Europie.
Książka:
Piotr Szarota, „Paryż 1938”, wyd. Iskry, Warszawa 2019.
* Fotografia użyta na stronie głównej: Wystawa Światowa w Paryżu. Pawilony Trzeciej Rzeszy i ZSRR, 1937 rok.