W styczniu 2017 weszła w życie nowelizacja ustawy o ochronie przyrody, potocznie nazywana „lex Szyszko”, od nazwiska ówczesnego ministra ochrony środowiska. Był to moment, który uwrażliwił masę Polek i Polaków na problem znikających drzew. Według naukowców, w ciągu pół roku obowiązywania noweli straciliśmy około 3 milionów drzew. Jak donosił raport Najwyższej Izby Kontroli, efekty „lex Szyszko” odczuwamy do dzisiaj, ponieważ utraciliśmy kontrolę nad tym, kto, gdzie i ile tnie. Równolegle atak na zasoby leśne przeżyły Puszcza Białowieska, a następnie Puszcza Karpacka. Atak pierwszy został przystopowany przez heroiczną postawę obywatelek i obywateli między innymi z Obozu dla Puszczy, atak drugi trwa pod osłoną restrykcji przeciwepidemicznych.
Można by pomyśleć, że szaleńcza wycinka, to lokalna sprawa, będąca efektem ideologii wolnej amerykanki gospodarczej. Jednak rok po wprowadzeniu w Polsce zmian w ustawie, wzmożoną pracę pilarzy obserwowałem również na znanym mi terenie Niemiec – w Szwabskiej Jurze na obszarze Badenii-Wirtembergii. Europejskie telewizje Arte i Euronews wypuściły natomiast filmy dokumentalne o grasującej mafii leśnej w południowej części Karpat, w Rumunii. Nie lepsze wieści dochodziły z Ukrainy.
[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2020/03/18/koronawirus-w-polsce-partyzantka/” txt1=”Katastroficzne wizje nie pomogą lasom – polemika z tekstem Łukasza Dąbrowieckiego” txt2=”Kacper Szulecki” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2020/06/snowy-peaks-meadows-mountains-blue-sky-the-sun-autumn-tree-yellow-poland-550×367.jpg”]
Całe lasy ulatniają się również w południowo-wschodnich Stanach Zjednoczonych. W ciągu ostatniej dekady, dzięki rządowym subsydiom, przy każdym większym kompleksie leśnym wyrosły zakłady przerabiające drewno na „wood chips” nazywane u nas zrębkami lub peletem w formie zgranulowanej. Ich głównymi odbiorcami nie są producenci płyt wiórowych i pilśni, ale elektrownie. Także europejskie. Wiodącym kupcem drzewnej siekanki transportowanej transoceanicznymi statkami towarowymi jest Wielka Brytania.
Jak lasy stały się biomasą
W 2009 roku Unia Europejska uchwaliła dyrektywę o energii odnawialnej [Renewable Energy Directive], w której zobowiązaliśmy się, by do 2020 roku 20 procent unijnej energii pochodziło ze źródeł odnawialnych (OZE). Miała ona na celu redukcję emisji CO2, by ograniczyć wzrost średnich globalnych temperatur poniżej 2 stopni Celsjusza i uchronić ludzkość przed nieodwracalną katastrofą klimatyczną. Na jeden ze środków do osiągnięcia wyznaczonego pułapu została wyznaczona „biomasa”.
Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda niegroźnie. Do biomasy mają zaliczać się odpady rolnicze, resztki przemysłu spożywczego, frakcja organiczna odpadów komunalnych, pozostałości po pozyskaniu drewna, produkty uboczne jego obróbki oraz przemysłu celulozowo-papierniczego, „drewno opałowe”. Rozwiązanie, które w skali mikro miało oznaczać bardziej efektywne wykorzystanie odpadów na lokalną skalę, było więc promowane przez liczne organizacje ekologiczne.
W zamyśle chodziło o to, by ująć już de facto prowadzoną działalność w ramy prawne. Dekady temu stolarze z mojej rodziny zbierali odpady produkcyjne swojego warsztatu przez cały rok. Większe spalali zimą w domowym piecu, a trociny wykorzystywali do ogrzewania zakładu za pomocą piecyka typu „koza”. Dziś takie działanie słusznie uznajemy za szkodliwe szaleństwo, choć sądząc po stężeniu smogu w beskidzkich dolinach, nadal bywa to praktykowane. Jednak w wizjonerskich planach odpady organiczne byłyby zbierane z wielu gospodarstw i spalane w sposób kontrolowany w zaopatrzonych w filtry lokalnych zakładach dostarczających w zamian ciepło i prąd. Dzięki takiej kooperacji wspólnoty samorządowej wszyscy byliby wygrani. Inwestycja w nową technologię zapewniłaby miejsca pracy, ciepło i prąd mogłyby być tańsze, a ludzie odetchnęliby z ulgą czystym powietrzem.
W ciągu dosłownie ostatnich kilkunastu lat wyrósł ponad naszymi głowami nowy globalny rynek, który najpierw zamienił odpady w towar, aby następnie zamienić zdrowe drzewa w utowarowiony odpad-paliwo. | Łukasz Dąbrowiecki
O ile sam cel wyznaczony przez dyrektywę miał szerokie poparcie zarówno środowisk naukowych, jak i organizacji pozarządowych i politycznych, to konkretne przepisy dotyczące biomasy wywołały opór. Przede wszystkim dlatego, że jej definicją objęto również drzewa ścinane w lasach wyłącznie na potrzeby elektrowni. Dyrektywa kreowała nowy rynek, na którym drewno stawało się paliwem poddanym ekstrakcji i spalaniu jak zasoby kopalne. „Płacimy ludziom, aby wycinali swoje lasy w imię redukcji gazów cieplarnianych, tymczasem to prowadzi do zwiększenia ich emisji. Najwyraźniej nikt się nie trudził, by to policzyć” – komentował dla portalu EurActiv jeden z brukselskich insiderów.
Za dyrektywą stoi niedorzeczne przekonanie, że spalana biomasa, w związku z tym, że nie jest surowcem kopalnym, nie zwiększa zawartości dwutlenku węgla w atmosferze. Drzewa przecież na powrót mogą odrosnąć i wtedy wychwycą wyemitowany wcześniej przy ich spalaniu dwutlenek węgla. Tyle że to jedynie przeksięgowywanie emisji, a nie jej redukcja. Co więcej, jak wykazały badania, drewno podczas spalania emituje więcej CO2 niż węgiel kamienny, a ponowny wychwyt wyemitowanego gazu zająłby całe stulecia.
Nie oznacza to, że drzewo wycięte w Puszczy Karpackiej jedzie prosto do pieców elektrowni. Powstał jednak nowy ogromny rynek na wykorzystanie drewna niezależnie od funkcji konstrukcyjno-budowlanych. W skrócie: drzewo z puszczy zastąpi na rynku to, które znikło z rynku, bo zostało wykorzystane do generowania energii elektrycznej. Popyt jest, co widać po rosnących cenach w tabelach buchalterów.
Unia Europejska zrealizowała przewidziany w dyrektywie plan. Obecnie jedna piąta energii wspólnoty pochodzi ze źródeł odnawialnych. Tyle że aż 60 procent z tej puli powstaje w wyniku spalania biomasy! Jej największymi konsumentami są Wielka Brytania (dopiero od niedawna poza Unią, ale do końca aktywnie wpływająca na jej politykę energetyczną), Niemcy, Francja, Włochy i Szwecja. W styczniu 2018 dyrektywę o energii odnawialnej znowelizowano, w związku z czym celem stało się uzyskanie 32 procent energii ze źródeł odnawialnych do 2030 roku. W grudniu zeszłego roku Ursula von der Leyen ogłosiła w imieniu Komisji Europejskiej przyjęcie Europejskiego Zielonego Ładu, który zakłada osiągnięcie pełnej neutralności klimatycznej do 2050 roku. Te szczytne plany nie idą jednak w parze z realiami zastosowanej metody – spalanie lasów przyspiesza tylko nadejście katastrofy, zwiększając obecność CO2.
Wielokrotnie ostrzegali przed tym naukowcy, tacy jak profesor zarządzania zasobami naturalnymi na University of Oxford sir John Beddington, będący głównym doradcą naukowym rządu Wielkiej Brytanii w latach 2008–2013. Jeszcze w 2018 roku ośmiuset ekspertów skierowało bezpośrednio do Parlamentu Europejskiego list, w którym pisali: „Spalanie drewna będzie miało skutek odwrotny od zamierzonego, produkując z każdą kilowatogodziną energii elektrycznej więcej dwutlenku węgla niż ze spalania zasobów kopalnych”. Podkreślają oni, że całkowita roczna objętość drzewa pozyskiwanego na terenie UE zaspokoiłaby jedynie jedną trzecią zapotrzebowania na leśną biomasę. Dlatego drewno musiałoby być kupowane na rynkach zewnętrznych.
Teraz, gdy lasy są najważniejszym elementem sekwestracji nadmiaru CO2, przepala się je w elektrowniach. | Łukasz Dąbrowiecki
Jednak biomasa miała też wielu zwolenników, bez których prawdopodobnie nie zrobiłaby zawrotnej kariery. Wśród nich prym wiedzie oczywiście sektor przemysłu drzewnego. Amerykańskie Stowarzyszenie Przemysłu Wytwórców Peletu zwiększyło w latach 2013–2016 wydatki na lobbing w UE o 700 procent. Obok lobbystów przemysłowych znalazły się również organizacje ekologiczne.
A polski rząd? Jak wynika z informacji ujawnionych przez portal Unearthed nasz kraj wraz z Wielką Brytanią i Hiszpanią zablokował w 2018 roku zapisy, które miały pojawić się w nowej dyrektywie do spraw odnawialnej energii RED II, idące w kierunku ograniczenia współspalania biomasy drzewnej przez elektrownie. Przez lata współspalanie było żyłą złota dla polskiej energetyki, dzięki systemowi tak zwanych „zielonych certyfikatów”. W skrócie: zakłady dostawały pieniądze za zastępowanie węgla biomasą. Skala bonusów była nieprzeciętna i szła w dziesiątki milionów złotych rocznie. Jak podaje portal Wysokie Napięcie, biomasę importowaliśmy nawet z Indonezji, Malezji, Togo, Nigerii, Ghany, Ekwadoru i Kamerunu. System certyfikatów odszedł ostatecznie do historii z powodu ich nadpodaży. W konsekwencji zmniejszeniu uległa ilość używanej przez elektrownie biomasy.
Jednak rząd PiS-u przeznaczył 20 miliardów na odrodzenie współspalania. W listopadzie 2019 roku odbyła się największa w historii aukcja OZE, w której planowane rządowe kontrakty opiewały na 34TWh energii elektrycznej ze spalania i współspalania biomasy.
Globalny proceder
Proceder odbywa się na salę światową, o czym opowiadają dwa filmy dokumentalne. A właściwie półtora filmu. Dokument Alana Datera i Lisy Merton „Burned: Are Trees the New Coal?” z 2017 roku w całości dotyczy znikania lasów na amerykańskim Południowym Wschodzie. Z kolei film „Planet of the Humans” Jeffa Gibbsa i Michaela Moore’a, opublikowany w tym roku w Dzień Ziemi, kontrowersyjny i wzbudzający od samego początku wiele emocji, opowiada o biomasie połowicznie, wrzucając ją niefrasobliwie do jednego worka ze wszystkimi OZE.
Gdy jednak połączymy wszystkie kropki dotyczące kwestii spalania biomasy, skala problemu wgniata w ziemię. W ciągu dosłownie ostatnich kilkunastu lat wyrósł ponad naszymi głowami nowy globalny rynek, który najpierw zamienił odpady w towar, aby następnie zamienić zdrowe drzewa w utowarowiony odpad-paliwo. Rynek ten zasysa zarówno pojedyncze drzewa (wystarczy wpisać w wyszukiwarkę: „skup biomasy”), jak i całe lasy, które lądują w paleniskach elektrociepłowni na całej półkuli północnej. W Rosji w gospodarkę leśną będzie teraz inwestować nie kto inny jak gigant energetyczny Łukoil.
W konsekwencji mamy do czynienia z degradacją cywilizacji do czasu sprzed rewolucji przemysłowej. Wtedy przy mniejszym zapotrzebowaniu na energię wylesiono praktycznie cały kontynent. Teraz, gdy lasy są najważniejszym elementem sekwestracji nadmiaru CO2, przepala się je w elektrowniach, motywując takie działanie pseudoracjonalnym argumentem o odtwarzalności tego zasobu. Dla atmosfery nie ma jednak znaczenia, skąd pochodzi dwutlenek węgla. Ten z drzew jest taki sam jak z węgla, ma tylko krótszy cykl obiegu. Problem w tym, że przy kolejnej jego pętli możemy mieć na Ziemi piekarnik, który usunie z planety rodzaj ludzki.