W czasie okrągłego stołu opozycja wraz z rządem porozumieli się, że wybory muszą odbyć się przed 6 sierpnia, kiedy upływa kadencja Andrzeja Dudy. Owocem tego kompromisu miały być zmiany w prawie wyborczym, które pozwoliłyby ustalić nowy termin wyborów. Senat, który obecnie pracuje nad ustawą, miał ją przegłosować w tym tygodniu, tak aby ewentualne poprawki mógł w ekspresowym tempie rozpatrzyć Sejm. Porozumienie można już uznać za niebyłe.

We wtorek dwójka senatorów, Michał Kamiński z Koalicji Polskiej i Gabriela Morawska-Stanecka z Lewicy, złożyła poprawkę, zgodnie z którą ustawa o prawie wyborczym zacznie obowiązywać dopiero 6 sierpnia. Zdaniem autorów poprawki czerwcowy termin wyborów budzi wątpliwości konstytucyjne, dlatego konieczne są szersze konsultacje i opinie ekspertów.

Ruch senatorów wywołał jednak zdecydowaną reakcję PiS-u, które utrzymuje, że wybory muszą odbyć się przed końcem kadencji Andrzeja Dudy. Marszałek Sejmu Elżbieta Witek oskarżyła opozycję o oszustwo i złamanie wcześniejszych ustaleń. Z kolei Jarosław Kaczyński wystąpił wczoraj na konferencji w towarzystwie Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina, aby jednoznacznie opowiedzieć się za 28 czerwca jako ostatnim możliwym terminem wyborów.

Działania senatorów wzbudziły kontrowersje także po stronie opozycyjnej. Część posłów Platformy twierdzi, że to własna inicjatywa marszałka Grodzkiego, inni zwracają jednak uwagę na to, że opóźnienie wyborów zadziała na korzyść Rafała Trzaskowskiego. Na korzyść tego ostatniego argumentu przemawia słaba kampania Andrzeja Dudy, a także zmieniająca się sytuacja zdrowotna i gospodarcza. Możliwe, że jesienią bardziej odczujemy skutki kryzysu gospodarczego. W dodatku PiS, wbrew partyjnej propagandzie, nie wygasiło epidemii, a zatem i w tej sferze sytuacja może się wkrótce pogorszyć, wpływając negatywnie na ocenę władzy. Do tego minister zdrowia Łukasz Szumowski musi odpierać kolejne zarzuty związane z nepotyzmem i milionowymi publicznymi dotacjami dla firm, w których udziały ma jego najbliższa rodzina.

Bardziej przekonująca wydaje się jednak odmienna analiza. Niezależnie od tego, jak długo Senat będzie pracował nad obecną ustawą, rząd może odrzucić wszystkie poprawki przyjęte przez wyższą izbę parlamentu. Co więcej, im dłużej politycy będą zwlekać z ustaleniem daty wyborów, tym mniej czasu na kampanię i zebranie podpisów będzie miał Rafał Trzaskowski.

Dlatego Budka i Trzaskowski zgodnie wypowiedzieli się w środę co do gotowości na każdy termin wyborów i podkreślili, że kluczowe jest to, aby odbyły się one zgodnie z prawem. Przekaz ten okazał się jednak niespójny z tym, co działo się w Senacie.

W konsekwencji wydaje się, że wrzutka Senatu zdominowała medialny obraz ostatnich kilku dni i wyhamowała bardzo dobry start kampanii Trzaskowskiego. Dołączenie prezydenta Warszawy do wyścigu dało Platformie nową energię, szansę na wyborczy restart i pozwoliło znowu realnie myśleć o zwycięstwie z PiS-em. W wyniku działań Senatu udany ruch Trzaskowskiego z ujawnieniem oświadczenia majątkowego swojego i swojej żony, został przykryty przez kolejną polityczną awanturę. O ile można zrozumieć dążenie Lewicy i PSL-u do osłabienia Trzaskowskiego, to trudno pojąć, dlaczego do tego frontu dołączył również marszałek Grodzki.

W tej sytuacji PiS zyskało okazję do mobilizacji, a opozycji trudniej jest przedstawiać swoje działania w kategoriach troski o państwo. Senatorzy podjęli bardzo ryzykowną grę, która grozi demobilizacją części wyborców, tak jak było to w przypadku skrajnie niespójnego przekazu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Nieprzemyślany drybling może zakończyć się samobójem.

 

Fot. Facebook.com