Czwartkowe posiedzenie Sejmu zostało niemal w całości poświęcone dyskusji nad rządowym wotum zaufania, o które wystąpił Mateusz Morawiecki. Szef rządu poruszył w swoim przemówieniu bardzo wiele wątków – od walki z epidemią, przez wyśmiewanie opozycji, aż po fundusze unijne.
Jednak nie udało mu się odpowiedzieć na kluczowe pytanie, które mógł zadać sobie każdy obserwator dzisiejszych obrad: „po co to wszystko”? Bo przecież trudno zrozumieć, dlaczego Morawiecki, który na czele rządu stoi już ponad dwa lata, zwrócił się o poparcie do Sejmu, w którym Zjednoczona Prawica ma bezwzględną większość.
Odpowiedź możemy znaleźć w Pałacu Prezydenckim. Andrzej Duda poinformował, że to on zaproponował premierowi wystąpienie z wnioskiem o wotum zaufania. W ocenie prezydenta miało to pozbawić opozycję możliwości… przeszkadzania rządzącym w walce z pandemią. W jaki sposób opozycja przeszkadza w walce z pandemią? Tego nie wyjaśnili ani prezydent, ani premier.
Halo, czy to rok 2015?
Samo wystąpienie premiera można uznać za nieskuteczne z punktu widzenia PiS-u. Morawiecki wygłaszał swoje przemówienie w sposób niepewny i pozbawiony przekonania. Przez kilkadziesiąt minut słuchaliśmy jak zdartej płyty słów o sprawności PiS-owskiej władzy i karygodnych błędach rządów Platformy Obywatelskiej. Kiedy premier po raz wtóry wyliczał grzechy opozycji, mogliśmy się poczuć tak, jakby PiS rządziło od miesiąca, a nie od niemal 5 lat. Powtarzanie retorycznych chwytów, które sprawdzały się w 2015 roku, pokazuje brak pomysłów w obozie władzy.
Na problem PiS-u ze znalezieniem sensownego przekazu na kampanię wskazywała nie tylko wtórna treść przemówienia, jak zwykle antyelitarna, ale także jego forma. Ton wypowiedzi Morawieckiego był nerwowy, a zdania często nieskładne. Luz, na który próbował zdobyć się premier, wyglądał na sztuczny i kontrastował z defensywnym wydźwiękiem całego wystąpienia. Jako że po każdej puencie premiera z ław rządowych dobiegał głośny aplauz, całość miała dość operetkowy wydźwięk. Celnie skomentował to Władysław Kosiniak-Kamysz, który powiedział, że było to raczej histeryczne, a nie historyczne przemówienie.
Niedźwiedzia przysługa Mateusza Morawieckiego
Trudno nie odnieść wrażenia, że adresatem dzisiejszych słów nie byli posłowie zebrani w Sejmie. W rzeczywistości całe przedstawienie było wymierzone w Rafała Trzaskowskiego, który systematycznie zmniejsza sondażowy dystans dzielący go od obecnego prezydenta. To do kandydata Koalicji Obywatelskiej bezpośrednio odniósł się Morawiecki, absurdalnie sugerując, że Trzaskowski do spółki z Pawłem Rabiejem planują zaatakować polskie rodziny i dzieci [sic!]. Zabrakło jeszcze straszenia uchodźcami i byłoby blisko tradycyjnego PiS-owskiego kampanijnego bingo.
Powtarzanie retorycznych chwytów, które sprawdzały się w 2015 roku, pokazuje brak pomysłów w obozie władzy. | Jakub Bodziony
Jeśli tak miał wyglądać restart prezydenckiej kampanii PiS-u, to nie sposób uznać go za sukces. Nie wiadomo, w jaki sposób negatywny trend Andrzeja Dudy w badaniach opinii publicznej miałoby odwrócić mocniejsze przytulenie się prezydenta do macierzystej partii. W ten sposób Duda tylko podkreślił swój wizerunek słabego, partyjnego i niesamodzielnego prezydenta.
Dodatkowo, zarówno Morawiecki, jak i Duda, wyraźnie pokazali, że zaczęli obawiać się o wynik wyborów prezydenckich. Tym samym obóz rządzący zagrał na korzyść Trzaskowskiego, któremu służą nerwowe ruchy słabnącego PiS-u. Jest to szczególnie dobrze widoczne w zestawieniu przemówienia Morawieckiego z wystąpieniami Trzaskowskiego w Gdańsku, a wcześniej w Poznaniu. Premier starał się wskrzesić stary i wygodny dla rządu podział na Polskę solidarną i liberalną, posługując się antagonizującym językiem. Tymczasem zaledwie kilka godzin później Trzaskowski całe swoje wystąpienie na Pomorzu poświęcił potrzebie budowania nowej solidarności. PiS wykorzystuje stare schematy, które do tej pory pozwalały na ogrywanie Platformy. Jest to strategia, która tym razem może zakończyć się klęską.
Fot. Facebook.com