„Śnieżny lew” to oczywiście Wyżyna Tybetańska, która od lat 50. XX stulecia znajduje się pod chińską dominacją. Sprawa Tybetu powraca coraz rzadziej na łamy światowej prasy, a światowa opinia publiczna coraz rzadziej słyszy prawdę o losie narodu tybetańskiego pod rządami Pekinu. O prawdę o sytuacji w Tybecie, o sprawiedliwość w Tybecie od lat upomina się tybetańska diaspora rozsiana po całym świecie. Członkami tej diaspory są Tybetańczycy, którzy nie godzili się z chińską dominacją na Dachu Świata i którzy opuścili Tybet jako uchodźcy. Ich droga do wolnego świata wiodła przez sięgające 5 tysięcy metrów nad poziom morza himalajskie przełęcze, niekiedy kończyła się śmiercią w wyniku trudów wędrówki, śnieżnych zamieci, niskich temperatur lub też w efekcie strzałów oddanych do nich przez graniczne patrole chińskiej armii.
W ostatnich tygodniach przedstawiciele diaspory próbowali przypomnieć światowej opinii publicznej los najmłodszego więźnia politycznego Tybetu, jak zwykło się określać Genduna Czokji Nimę, czyli kolejnego Panczenlamę, uznanego 25 lat temu przez XIV Dalajlamę. W maju tego roku minęło ćwierć wieku od chwili, gdy został on porwany wraz z całą rodziną przez chińskie służby bezpieczeństwa. Jego los do dzisiaj pozostaje nieznany, a Pekin konsekwentnie ukrywa prawdę o losie jego i jego najbliższych. Sonam Frasi, przedstawiciel Jego Świątobliwości Dalajlamy na Europę Północną, Polskę i Kraje Bałtyckie, pisał z okazji tej dramatycznej rocznicy: „Dla Tybetańczyków ta sprawa ma znaczenie fundamentalne. Trzy dni przed zniknięciem Gendun Czokji Nima został uznany przez Dalajlamę za nowe wcielenie Panczenlamy. W naszej tradycji buddyjskiej ci dwaj hierarchowie są nierozłącznie związani. […] Tybetańczycy nazywają ich swoim „Słońcem i Księżycem”. […] W tę smutną rocznicę apelujemy do wszystkich, którym droga jest wolność, o upomnienie się w Pekinie o XI Panczenlamę Tybetu i domaganie się jego natychmiastowego uwolnienia”.
Przywołując słowa wysłannika XIV Dalajlamy, warto uzupełnić je o krótkie wyjaśnienie tego, jakie znaczenie ma Panczenlama w systemie tradycji tybetańskiej. Jest on drugą po Dalajlamie osobistością w buddyjskiej hierachii Tybetu. Zawsze odgrywał istotną rolę w kształowaniu życia religijnego, społecznego, a także politycznego Wyżyny Tybetańskiej.
Poprzedni, X Panczenlama, nie opuścił Tybetu po roku 1959, kiedy to rozpoczął się uchodźczy exodus Tybetańczyków podążających za swym przywódcą XIV Dalajlamą na wychodźstwo do Indii. Pozostał na Wyżynie Tybetańskiej, ufając, że uda się zapewnić Tybetańczykom wolność w sferze religijnej, kulturowej i obyczajowej. W 1962 roku wystosował do władz w Pekinie „Petycję siedemdziesięciu tysięcy znaków”. Protestował w niej przeciwko pogarszającym się warunkom życia w Tybecie, głodowi, a także represjom będącym realizacją chińskiej polityki wobec narodu tybetańskiego. Nie wahał się wypowiadać jednoznacznie w sprawie praw narodu tybetańskiego: „Tybetańczycy są prawowitymi panami Tybetu”. W roku 1963 został aresztowany i był więziony do roku 1977. Na krótko przed śmiercią miał oznajmić, iż jego następcę ma rozpoznać XIV Dalajlama zgodnie z tybetańską tradycją uznawania reinkarnacji. Tak też się stało w roku 1995, kiedy to przebywający w Indiach na wychodźstwie XIV Dalajlama uznał Genduna Czokji Nimę za XI Panczenlamę.
Decyzja ta spowodowała reakcję Pekinu, który zdecydował o uznaniu przez siebie innego chłopca za prawowitego Panczenlamę. Cytowany tu już Sonam Frasi pisał: „Chińska Republika Ludowa mianowała własnego pretendenta, Gjalcena Norbu, i usiłuje wykorzystywać go do realizacji swoich politycznych celów. Tyle że dla Tybetańczyków jest on nie do zaakceptowania. Podobnie jak brutalna kampania «sinizowania» buddyzmu i asymilowania narodu tybetańskiego przez polityczny i ideologiczny system, którego nie da się pogodzić z naszą spuścizną”. Tragiczny paradoks obecnej sytuacji, w której Pekin znalazł „swojego” Panczenlamę, poddanego od dzieciństwa komunistycznej indoktrynacji, przejawia się między innymi w tym, że ateistyczny reżim próbuje odnajdywać i uznawać za właściwe buddyjskie reinkarnacje, mimo iż z zasady nie wierzy w łańcuch reinkarnacyjny oraz istnienie kolejnych wcieleń.
Kwestia ta pojawia się w działaniach chińskich władz już od dłuższego czasu i doczekała się nawet stosownego umocowania prawnego w chińskim prawodawstwie. We wrześniu 2007 roku wprowadzono przepisy, na mocy których to chińskie władze odnajdują i zatwierdzają reinkarnacje buddyjskich mnichów. Tak więc ateiści z Pekinu uzurpują sobie prawo decydowania o tym, czy ktoś powróci z zaświatów, aby kontynuować ziemskie życie w kolejnym wcieleniu… Chociaż tego rodzaju praktyka wydaje się groteskowa, Pekin pragnie zapewnić sobie w ten sposób wpływ na wybór przyszłego Dalajlamy i za wszelką cenę nie chce dopuścić do sytuacji, w której to Tenzin Gjaco, czyli obecny przywódca religijny Tybetańczyków, lub jego otoczenie wskażą kolejnego Dalajlamę.
Tybetańczycy od ćwierć wieku domagają się ujawnienia prawdy o losie XI Panczenlamy Genduna Czokji Nimy. Jednocześnie domagają się jawności i przejrzystości w sprawach chińskiej polityki wobec Tybetu i Tybetańczyków. Głos tybetańskiej diaspory, głos tybetańskich władz na wychodźstwie, głos samego Dalajlamy powinny być zauważone przez światową opinię publiczną, a także światowych liderów. Chiny mają bowiem wiele do ujawnienia, Pekin miałby wiele do powiedzenia światu na temat rzeczywistej sytuacji panującej w Tybecie, na temat swej polityki wobec Tybetańczyków. Miałby także wiele do ujawnienia na temat swoich działań wobec ludów himalajskich, wobec których – jak pokazuje obecny konflikt chińsko-indyjski w Ladakhu – Pekin próbuje realizować ekspansjonistyczne plany.
Od pewnego czasu kilku liderów politycznych świata przypomina Pekinowi, iż na sporo pytań rodzących się w kontekście chińskich działań, zarówno wewnątrz ChRL, jak i na arenie międzynarodowej, kraj ten powinien odpowiedzieć. To coś nowego. Do tej pory bowiem Chiny uznawano za kraj, z którym należy uprawiać biznes, nie zwracając przy tym uwagi na działania autorytarnego reżimu, który wielokrotnie łamał podstawowe prawa człowieka i nie liczył się z regułami rządzącymi współpracą międzynarodową.
Detonatorem był wybuch epidemii w Wuhanie, która przerodziła się w światową pandemię. Kolejne sygnały alarmowe, nakazujące światu czujność wobec chińskiego smoka, pojawiły się przy okazji dostaw sprzętu medycznego eksportowanego przez Państwo Środka za niemałe pieniądze, który niejednokrotnie okazywał się nieprzydatny do celów, którym miał służyć.
Szkoda, że światowi przywódcy tak późno obudzili się w sprawie rzetelnego i uczciwego dialogu z Pekinem. Szkoda, że nie zauważali głosu tych, którzy oczekiwali od świata wsparcia w słusznej walce o sprawiedliwość w Tybecie. Szkoda, że uprawiali business as usual z autorytarnym reżimem, nie bacząc na niepokojące sygnały.