Teksty, które powstały daleko od nas w czasie i przestrzeni, pozwalają nam zobaczyć, choćby niewyraźnie i w skrzywionej perspektywie, kogoś Innego. Ten Inny jest pod pewnymi względami podobny do nas – gdyby różnił się totalnie, nie mielibyśmy szans na jego zrozumienie pod jakimkolwiek względem – lecz podobieństwa ogólne są słabsze niż różnice szczegółowe. W takim kontraście może dojść do twórczego spotkania podczas lektury.
Autor książki będącej podstawą dla poniższych uwag był świadomy tej możliwości, więc już odkrywamy pierwsze podobieństwo, mimo że autor ów żył siedemset lat temu w Japonii. Napisał: „Nie ma równie wielkiej rozkoszy, jak w samotności usiąść z otwartą księgą przy lampie i poznawać ludzi z zamierzchłej epoki, których nigdy wcześniej się nie spotkało. […] Nawet wśród ksiąg napisanych przez uczonych mężów naszego kraju można znaleźć wiele zajmujących dzieł, jeżeli pochodzą z dawnych czasów”.
Średniowieczna (w europejskiej rachubie historycznej) literatura japońska jest pod wieloma względami fascynująca. Dzienniki i pamiętniki dam dworskich z okresu Hei’an na czele z Sei Shōnagon (ok. 966–1020), autorką sławnych „Zapisków spod wezgłowia”, na kanwie których Peter Greenaway stworzył „The Pillow Book”, przedstawiają obraz wyrafinowanej wrażliwości estetycznej przejawianej przez ludzi żyjących w czasach, w których mieszkańcy Europy – sądząc po pisanych przez nich wtedy tekstach – utracili wrażliwość na urodę świata materialnego, pogrążając się w rozmyślaniach o bożej chwale i perspektywach zbawienia. Zarazem jednak te japońskie teksty – jeśli przykładać do nich normy kultury europejskiej z epoki, w której i my na nowo odkryliśmy bogactwo zmysłowego postrzegania rzeczywistości – uderzają dzisiejszego czytelnika dziecięcą autentycznością wyrazów emocji. Ich autorki (większość zabytków literackich z ery Hei’an napisały kobiety) oznajmiają, że coś im się podoba lub nie podoba, tak jednoznacznie, jak dziś czynią to już tylko kilkuletnie dzieci lub osoby dorosłe o nadmiernie sprecyzowanych poglądach. W piśmiennictwie naszego kręgu kulturowego trudno wskazać podobne zjawisko, ponieważ nawet w archaicznej liryce greckiej „pierwsze odkrycia” różnych fenomenów istnienia wyrażane były przy udziale różnych narzędzi intelektualnego zdystansowania.
Jednak czasy, na które przypadało życie mnicha, a przedtem dworzanina Kenkō (1284–1350), autora „Zapisków dla zabicia czasu” [Tsurezuregusa] wydanych obecnie w całości przez Karakter, to już początek rządów wojskowych, kiedy cesarze wraz z dworem stanowili fasadę dla realnej władzy siogunów, a wyrafinowana kultura dworska ery Hei’an była tak odległa, jak dla nas odległy jest barok, lecz wciąż pozostawała naczelnym punktem odniesienia dla twórców. „Zapiski” składają się z 243 krótkich szkiców zawierających wspomnienia z życia autora, kiedy był jeszcze u dworu, a nie na odludziu, które wybrał na starość, spostrzeżenia na temat przyrody i losu ludzkiego, przypowiastki i egzempla moralne oraz obrazki rodzajowe. Dzieło to, mające do dziś wielkie powodzenie czytelnicze w Japonii, należy do gatunku zwanego zuihitsu, odpowiadającego w pewnym stopniu europejskiej silva rerum, ale znacznie bardziej zdominowane przez osobiste, psychologiczne i estetyczne nastawienia autorów. Poza Kenkō i Sei trzecim klasykiem tego gatunku jest inny mnich buddyjski Kamo no Chōmei (1155–1216) – wszyscy troje czytani byli intensywnie również przez ludzi Zachodu, odkąd ich teksty zostały przetłumaczone przez orientalistów.
Kenkō i Chōmei w swoich zapiskach sprawiają wrażenie „nieśpiesznych przechodniów” oglądających niespokojny świat, w którym przyszło im żyć, z bezpiecznego dystansu na swoistej emigracji wewnętrznej, na którą udali się obaj, przybierając status mnichów po okresie życia czynnego. Ich teksty nie mają już tego spokojnego, trochę dziecięcego tonu zadziwienia urodą świata i łagodnie zasmuconego zdumienia jej nietrwałością, jaki słyszymy u damy Sei i jej współtowarzyszek, którym dane było spędzić całe życie w niczym niezmąconym komforcie życia u boku władcy. Dwaj późniejsi klasycy zuihitsu doświadczali natomiast zamętów, wojen i zagrożeń, a ich własne losy były naznaczone niepokojami ich czasów. Między innymi z tego powodu czytelnik nie znajdzie u nich wielu łagodnych spojrzeń na świat – a za to sporo sarkazmu i ironii, które jednak, po kilkuset latach tradycji literackiej rządzonej prawami etykiety dworskiej, są podawane tak dyskretnie, że nieuważny odbiorca może ich w ogóle nie dostrzec. W „Zapiskach” Kenkō poczucie humoru autora ujawnia się gdzieś pomiędzy purenonsensem a ironiczną grzecznością, jaką zachowuje on w stosunku do opisywanych przez siebie postaci. W wielu wypadkach ta niejasność, potęgowana przez siedem wieków odległości w czasie i przez z konieczności nieprzejrzysty ekran przekładu, jest tak silna, że nie można zdecydować, czy autor wypowiada się poważnie, czy ironicznie. (Pewną rolę gra tu również zwykła odmienność norm kulturowych, która sprawia, że to, co kogoś może rozbawić, innego, po drugiej stronie planety, może rozzłościć).
Niemniej widzenie świata przez tego eksdworzanina i mnicha jest pod wieloma względami zrozumiałe bez względu na dystans w czasie i przestrzeni. Można go polubić choćby za to, że jego napomnienia moralne nie mają w sobie nachalności ani zadęcia groszowych nauczycieli dobrego życia, jakich nie brakuje w żadnej epoce i pod żadną szerokością geograficzną. Wynikają one nie tyle z przyjemnego prywatnego przeświadczenia, że wie się lepiej od innych, jak oni mają żyć, ile z osobistego doświadczenia nietrwałości ludzkich powodzeń. Bardzo współcześnie brzmią uwagi o współczuciu dla żywych stworzeń innych niż ludzie (zwłaszcza fragmenty 68. i 69., pierwszy nieco bajeczny, ale drugi jednoznacznie empatyczny). Nieco mniej sympatyczne są może wspomnienia Kenkō z życia dworskiego, w których przejawia on – żeby użyć modnych określeń – wyraźny klasizm i ageizm. Ale nawet w tych wątkach można odnaleźć liczne wzmianki o detalach etykiety dworskiej, ciekawe jeśli nie dla przeciętnego czytelnika, to przynajmniej dla antropologa. Pyszne są za to bez wątpienia sceny rodzajowe, w których autor opisuje groteskowe epizody z życia codziennego – na przykład opowiastka o posługaczu świątynnym, który (zapewne wskutek jakiegoś zaburzenia psychicznego) zwabił do wnętrza chramu stado dzikich gęsi, sypiąc im karmę, po czym zaczął je zabijać, a okoliczni mieszkańcy, zaalarmowani krzykami ptaków, włamali się do świątyni, ujęli posługacza i odstawili go na posterunek. Sławna jest też opowiedziana przez Kenkō historia o pewnym mnichu, który po pijanemu, chcąc rozbawić towarzystwo, wcisnął sobie na głowę garnek i tańczył, ale potem nie mógł go zdjąć i sprawa skończyła się dla niego dramatycznie, ponieważ koledzy mnisi ostatecznie ściągnęli mu ten garnek razem z nosem i uszami.
Nawiasem mówiąc, intrygujące jest użycie przez tłumacza słowa „sagan” w przekładzie tego fragmentu „Zapisków”. W polszczyźnie „sagan” oznacza zawsze „duży garnek”, a przecież wydaje się, że naczynie, które spowodowało tak fatalne skutki po nałożeniu na ludzką głowę, nie mogło mieć wielkich rozmiarów – chyba że był to gar o dużej objętości, ale wąskim wlocie, czyli naczynie o baloniastym pokroju. Taką możliwość podbudowuje uczyniona przez Kenkō wzmianka, że kiedy mnisi próbowali rozbić sagan tkwiący na głowie współbrata, ten uskarżał się na nieznośny hałas, który prawdopodobnie powstawał z pogłosu uderzeń wewnątrz garnka, a to oznacza, że jednak miał on znaczną średnicę. Wygląda więc na to, że pechowy mnich w celu uzyskania bardziej komicznego efektu, wybrał garnek, w którym wyglądał prawdopodobnie jak karykatura kosmonauty. W epoce Hei’an zrelacjonowanie tak groteskowej sceny nie byłoby raczej możliwe, a włączenie jej do „Zapisków” Kenkō mówi nam sporo o widzeniu świata przez twórców kultury w epoce Kamakura (1185–1333), która nastała po epoce Hei’an (chociaż trzeba dodać, że sam autor, o ile wiadomo, nie przewidywał, że jego spisywane od niechcenia notatki uzyskają tak znaczną rangę w literaturze.)
Wspomniało się tu o „nieśpiesznym przechodniu”. Dystans Kenkō do wydarzeń, jakie rozgrywały się za jego życia, faktycznie przypomina trochę postawę Jerzego Stempowskiego. Ale jeszcze bardziej niż Stempowski kojarzyć się tutaj może Henry David Thoreau. Bohater jego najsławniejszej książki odchodzi do lasu, do natury, aby z dala od zgiełku doczesności odkrywać na łonie przyrody autentyczną istotę własnej jaźni. „Walden” do dziś zachwyca wielu wrażliwych ludzi. A jednak tkwi w tej opowieści – pozornie szczerej i prostolinijnej – spora doza intelektualnej perfidii. Albowiem Thoreau, deklaratywnie odcinając się od cywilizacji i odchodząc na pustelnię, zabiera ze sobą wszelkie wytwory tej cywilizacji, które uznaje za wartościowe – nade wszystko teksty literackie i filozoficzne, którymi szafuje w miłej samotności, a z kolei jego leśna chatka też nie tak do końca była pustelnią. W tym sensie „Walden” jest wielką i piękną mistyfikacją artystyczno-intelektualną, której twórca zafundował sobie komfortowe dwuletnie wakacje z dala od wielkomiejskiego zgiełku i komeraży, ale z podręczną biblioteczką klasyków i w bezpiecznej bliskości źródeł utrzymania. Średniowieczni Japończycy, którzy po spensjonowaniu lub wyproszeniu z dworu cesarskiego albo po niepowodzeniu w karierze kapłana świątynnego (co było dolą Chōmeia) oddalali się na odludzie, uwożąc z marnego świata kufry pełne zwojów z klasycznymi tekstami, zachowywali się podobnie. Cóż, tylko pozazdrościć.
Książka:
Kenkō, „Zapiski dla zabicia czasu”, przekład i wstęp Henryk Lipszyc, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2020.