Lata 2015–2020 były bogate w sceny i wydarzenia, które najprawdopodobniej nie tylko mnie utkwiły w pamięci jako radykalnie zmieniające sytuację polskiej kultury. Zmiany instytucjonalne przeprowadzane były głównie przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz PiS-owskie samorządy. Interwencje dokonywały się na wielu poziomach: merytorycznym, programowym, personalnym. W wielu wypadkach doprowadziły nie tylko do poważnego kryzysu, ale nawet do upadku „reformowanych” instytucji kultury. Upadek oznacza w tym kontekście nie tyle zamknięcie, ile utratę publiczności oraz znaczenia. Nie ma tu miejsca, żeby napisać o wszystkim, co się wydarzyło (więcej znajdą Państwo na przykład w „Raporcie o «dobrej zmianie» w kulturze” przygotowanym przez Iwonę Kurz), skupię się więc na kilku konkretnych przykładach.
20 listopada 2015 do Sejmiku Województwa Dolnośląskiego wpłynęło pismo z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, żądające od marszałka, aby natychmiast przerwał próby do przygotowywanego we wrocławskim Teatrze Polskim spektaklu „Śmierć i dziewczyna”. Niepokój ministerstwa wzbudziła informacja, że na scenie mają wystąpić „aktorzy pornograficzni”, którzy publicznie „imitować będą pełny akt seksualny”. List wywołał protesty całego środowiska teatralnego, dyrektor (a wówczas również poseł) Krzysztof Mieszkowski stwierdził, że mamy do czynienia z pierwszym po 1989 roku przypadkiem cenzury prewencyjnej. Chociaż do premiery w końcu doszło, dni niepokornego dyrektora okazały się policzone. 1 stycznia 2016 miejsce Mieszkowskiego zajął Cezary Morawski, który w atmosferze konfliktu z całym zespołem teatru sprawował rządy do 2018 roku, kiedy opublikowane zostały wyniki kontroli NIK. Okazało się, że Morawski nie tylko wydatkował środki publiczne, przekraczając wszelkie limity zwarte w planie finansowym teatru, ale jeszcze sam wypłacał sobie gigantyczne honoraria za występy i reżyserię. Podczas jego kadencji liczba widzów teatru drastycznie spadła, zaś zadłużenie instytucji przekroczyło milion złotych. Po odwołaniu Morawskiego, dyrektorem Teatru Polskiego został Jacek Gawroński. W czerwcu 2020 roku Polskę obiega informacja o zdjęciu z afisza pełnej wersji „Dziadów” Adama Mickiewicza w reżyserii Michała Zadary.
We wrześniu 2016, na rok przed upływem kadencji, minister Piotr Gliński podjął decyzję o zwolnieniu Pawła Potoroczyna ze stanowiska dyrektora Instytutu Adama Mickiewicza. Instytut ten stanowił ważny ośrodek promowania polskiej kultury za granicą. Dzięki jego wsparciu możliwa była intensywna, wolna od ideologii czy polityki, wymiana między artystami światowymi i polskimi. Strategia ta okazała się jednak niezgodna ze sformułowanymi przez rząd PiS-u celami polityki zagranicznej RP, w ramach których propagowane miały być: „twórczość współczesnych polskich artystów, dla których inspiracją jest chrześcijaństwo” oraz „dziedzictwo myśli politycznej Lecha Kaczyńskiego”. Oprócz IAM-u zagraniczną promocją polskiej kultury zajęła się powołana w 2016 roku Polska Fundacja Narodowa, przeznaczająca swój imponujący budżet (w pierwszym roku funkcjonowania ponad 100 milionów złotych) na takie akcje promocyjne jak hejterskie billboardy „Sprawiedliwe sądy” (8,4 miliona złotych), tworzenie profili o Polsce w mediach społecznościowych (20 milionów złotych) oraz akcję „Rejs Niepodległości”, w ramach której za 20 milionów złotych jacht „I LOVE POLAND” nie tylko nie opłynął świata, ale w ogóle nie opuścił gdyńskiego portu. Innym ciekawym projektem hojnie współfinansowanym przez PFN jest portal „Daily Poland” (powstający we współpracy z „Gazetą Polską” i TV Republika), w którym można przeczytać artykuły o tytułach takich jak: „Ziobro weapons reform, reform weapons Ziobro” czy „Our password – Freedom and Brotherhood”. Patrząc na jakość wykonania, można się jedynie cieszyć, że „promujący” Polskę portal pozostaje niszowy, wspominając ze smutkiem zrealizowaną dzięki Instytutowi Adama Mickiewicza premierę „Króla Rogera” w londyńskiej Covent Garden czy wielkie wystawy promujące polską sztukę współczesną w Azji.
W listopadzie 2018 roku Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. Piotr Gliński powołał z pominięciem procedury konkursowej nowego dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie. Został nim prof. Jerzy Miziołek, którego doświadczenie sprowadzało się do wcześniejszego kierowania Muzeum Uniwersytetu Warszawskiego, czyli niszową placówką zatrudniającą 8 osób. Na stanowisku dyrektora zastąpił profesora Piotra Rypsona, który pełnił obowiązki po kierującej wcześniej muzeum prof. Agnieszce Morawińskiej. Nominacja wywołała ogromny sprzeciw środowiska muzealników i historyków sztuki, została negatywnie zaopiniowana między innymi przez Stowarzyszenie Historyków Sztuki przede wszystkim ze względu na brak doświadczenia Jerzego Miziołka, który kierować miał największym muzeum w Polsce. Niestety, dość szybko okazało się, że obawy nie były wcale na wyrost: dyrektor zaczął swoje urzędowanie od konfliktu z zespołem oraz fali zwolnień ponad pięćdziesięciorga wieloletnich pracowniczek i pracowników jednostki, między innymi Piotra Rypsona i Antoniego Ziemby. Następnym krokiem było ocenzurowanie ekspozycji stałej w Galerii Sztuki XX i XXI wieku, z której dyrektor kazał usunąć „deprawujące młodzież” prace klasyczek polskiej sztuki współczesnej: Natalii LL, Grupy Sędzia Główny i Katarzyny Kozyry. W proteście przeciw temu działaniu, przed muzeum zgromadziły się setki ludzi prowokacyjnie jedzących banany, w nawiązaniu do jednej z usuniętych prac. Największym osiągnięciem Miziołka było jednak zorganizowanie w Muzeum Narodowym wystawy cyfrowych kopii prac Leonarda da Vinci. Dyrektor nie sformułował planu wystaw ani planu finansowego dla muzeum, snując zamiast tego niezrealizowane na szczęście fantazje o budowie na dziedzińcu głównym szklanej piramidy (na wzór tej przed Luwrem) oraz łuku triumfalnego nad Alejami Jerozolimskimi. Rządy Miziołka w MNW trwały do końca 2019 roku, kiedy pokłócony ze wszystkimi dyrektor-wizjoner złożył rezygnację ze stanowiska, zaś pełniącym obowiązki został dr hab. Łukasz Gaweł, wcześniejszy wicedyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie.
1 stycznia 2020 obowiązki dyrektora Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski zaczął pełnić, powołany podobnie jak Jerzy Miziołek, czyli z pominięciem procedury konkursowej, dr Piotr Bernatowicz. Powiedzieć, że jego nominacja wzbudziła kontrowersje, to zdecydowanie za mało – nie chodziło bowiem jak w przypadku dyrektora MNW o brak doświadczenia, ale wręcz przeciwnie: o dorobek. Bernatowicz to postać o złożonej historii obfitującej w dramatyczne zwroty akcji, znakomicie opisane chociażby przez Mikołaja Iwańskiego na stronach „Krytyki Politycznej”. Jego kuratorskie poszukiwania skupione były po 2010 roku wokół prawicowo, a raczej nacjonalistycznie zorientowanej sztuki współczesnej. W kierowanym przez siebie poznańskim „Arsenale”, Bernatowicz wystawiał na przykład homofobiczne plakaty Wojciecha Korkucia (niedawno powołanego zresztą przez ministra Glińskiego na członka Rady Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie). Działania określane jako walka z „marksizmem kulturowym” prowadził również jako dyrektor Radia Poznań. Inauguracja jego warszawskiego urzędowania zbiegła się z queerową wystawą Karola Radziszewskiego „Potęga sekretów”, która musiała zatem obyć się bez bankietów. Z tymi dyrektor Bernatowicz czekał do czerwca, kiedy warszawskie CSW zostało na nowo otwarte po okresie pandemicznego zamknięcia. 6 czerwca w Zamku Ujazdowskim odbył się koncert Jan Pietrzak Entertainment „Zwycięski rok ‘20”, organizowany przez Towarzystwo Patriotyczne – Fundację Jana Pietrzaka, finansowany zaś przez Fundację PZU. Koncertowi towarzyszyły przepychanki między fanami twórczości Jana Pietrzaka a grupą jej przeciwników protestujących pod transparentem z hasłem „spietrzaj dziadu”. Ofiarą przemocy fizycznej ze strony tych pierwszych padła dziennikarka portalu OKO.press. Warto dodać, że dyrektor Bernatowicz nie próżnował podczas lockdownu Zamku Ujazdowskiego, lecz odnalazł w sobie artystę: wykorzystał i opublikował w internecie pracę grupy artystów rezydentów CSW „Piekło kobiet”, dodając do niej treści antyaborcyjne wbrew intencjom twórców.
Można by dalej opisywać losy instytucji kultury za czasów PiS-u. Minister-profesor Piotr Gliński zniszczył przecież nie tylko Teatr Polski we Wrocławiu, Muzeum Narodowe w Warszawie, Instytut Adama Mickiewicza i Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Te instytucje to zaledwie wierzchołek góry lodowej. W kolejce do zmian kadrowych stoją kolejne „niepokorne” miejsca, niedostatecznie gloryfikujące wartości narodowe. Z owego przeglądu można jednak już teraz wyciągnąć pewne wnioski. Po pierwsze: wprowadzane w ostatnich latach zmiany nie mają charakteru merytorycznego, ale wyłącznie ideologiczny. Po drugie: obnażają fundamentalny brak jeśli chodzi o wartościową sztukę współczesną zorientowaną prawicowo.
Jestem przekonana, że polityka kulturalna powinna być prowadzona, a nawet jest sprawą najwyższej wagi. Jednakże to, co w tej dziedzinie dzieje się pod rządami Prawa i Sprawiedliwości, nie opiera się na żadnej strategii. Jest to zawłaszczanie kolejnych instytucji, które kończy się ich spustoszeniem. Realizacja polityki kulturalnej nie powinna polegać na agresywnym wpychaniu jedynie słusznych hunwejbinów na stanowiska dyrektorskie, ale na wspieraniu tego, co we współczesnej kulturze najbardziej wartościowe, budujące wrażliwość, odkrywcze, ciekawe. Warto przy tym sięgać do dorobku polskiej sztuki, również współczesnej, na przykład tak, jak grupa artystek i artystów, którzy 6 maja 2020 w proteście przeciwko organizowaniu wyborów korespondencyjnych odtworzyli słynny performans Tadeusza Kantora z 1967 roku. Za swoje działanie, zgodne zresztą ze wszystkimi pandemicznymi regulacjami, zostali ukarani mandatami w wysokości 10 tysięcy złotych każda i każdy. Na szczęście, dzięki protestowi społecznemu, Sanepid odstąpił od kary.
Na ogromnej kopercie, którą zanieśli pod budynek Sejmu napisali „Żyć nie, umierać”.