Kiedy PiS jest w tarapatach, zazwyczaj odwołuje się do ludzkich lęków i cynicznych sztuczek. Wraz z dołującymi sondażami prezydenta do retoryki obozu władzy powróciły tematy uchodźców, ośmiu lat rządów PO, żydowskich roszczeń, a także mniejszości seksualnych. Jarosław Kaczyński wykorzystuje istniejące podziały społeczne albo kreuje nowe, aby kontrolować scenę polityczną. Władza i sprzyjające jej media liczyły na to, że uda się im sprowokować opozycję do reakcji, aby przedstawić oponentów jako rzekomych wrogów polskości. Ostrze zostało wymierzone przede wszystkim w głównego konkurenta Andrzeja Dudy, czyli Rafała Trzaskowskiego.
Sygnał startowy dali bracia Karnowscy, którzy na okładce tygodnika „Sieci” umieścili fotomontaż postaci Trzaskowskiego jako „lewicowego radykała”. Jednocześnie Michał Karnowski informował swoich czytelników, że „ideologia LGBT” zagraża naszej suwerenności i prowadzi do rozbrojenia Polski. Logika, która pozwoliła redaktorowi Karnowskiemu połączyć te punkty w jeden ciąg myślowy, pozostaje zagadką. Dość wspomnieć, że Wielka Brytania, Francja czy ukochane przez polską prawicę Stany Zjednoczone dysponują bronią nuklearną oraz armią dalece potężniejszą od polskiej, a jednocześnie zalegalizowały małżeństwa osób homoseksualnych.
Homofobiczny przekaz ochoczo podchwycił obóz władzy. Prezydent żarliwie przekonywał wyborców, że „LGBT to nie ludzie, a ideologia”, która zagraża tradycyjnej polskiej rodzinie. W kolejnych przemówieniach rozwijał ten przekaz i porównał walkę o prawa homoseksualistów do sowieckiej indoktrynacji. Z początku wydawało się, że przekaz daje oczekiwany efekt. Udało się nakręcić prawicową narrację, a Twitter zapłonął od pełnych słusznego oburzenia komentarzy. Realizacja „planu Dudy” – jak można by określić tę hejterską akcję, w nawiązaniu do forsowanego przez prawicę określenia „plan Rabieja” – napotkała jednak kilka istotnych przeszkód.
Niektórzy będą uznawać sposób reakcji Trzaskowskiego za niewystarczająco mocny, jednak wyborcza logika nakazywała nie wchodzić w narrację Dudy. | Jakub Bodziony
Po pierwsze, w czasie kryzysu zdrowotnego i gospodarczego partia rządząca Polską od ponad pięciu lat postanowiła po raz kolejny szczuć na słabszych. Jest to nie tylko moralnie obrzydliwe, ale także oderwane od rzeczywistości. Bo przecież przechwałki PiS-u o tym, jak udało się zdusić w Polsce epidemię koronawirusa, wyraźnie kontrastują z codziennymi raportami o setkach nowych zakażeń. W konsekwencji władze stają się coraz mniej wiarygodne. Prezydent Duda, który do tej pory nie przejmował się obostrzeniami sanitarnymi, wystąpił na wiecu w czwartek w maseczce i rękawiczkach – być może sugeruje to, że rząd zamierza wprowadzić przed wyborami nowe obostrzenia sanitarne. To jednak trudno przewidzieć, ponieważ władza nie informuje odpowiednio o zasadach polityki zdrowotnej w czasie epidemii.
Po drugie, PiS-owi nie udało się sprowokować Trzaskowskiego ani jego sztabu do walki na zasadach ustalonych przez obóz władzy. Niektórzy będą uznawać sposób reakcji Trzaskowskiego za niewystarczająco mocny, jednak wyborcza logika nakazywała nie wchodzić w narrację Dudy. Trzaskowski powtarzał więc jedynie swój stały przekaz o konieczności budowy nowej wspólnoty.
Po trzecie, w konsekwencji PiS przegrzało temat. Prezydent w swoim przemówieniu w Brzegu najwyraźniej zanadto się zapędził, a temat stopniowo wymykał się PiS-owi spod kontroli. Wydaje się, że słowa Jacka Żalka o tym, że „to nie są ludzie” i Przemysława Czarnka, że „LGBT nie są równi ludziom normalnym”, przelały czarę goryczy nawet wśród sporej części konserwatywnych komentatorów. W dodatku cytaty z wypowiedzi prezydenta i polityków partii znalazły się na nagłówkach światowych mediów.
Następnie sztab prezydenta zaczął się więc wycofywać z tematu, a Andrzej Duda wystosował na Twitterze specjalne oświadczenie. Prezydent zwrócił się z prośbą o uprawianie rzetelnego dziennikarstwa do agencji Reuters i Associated Press, „Guardiana”, „New York Timesa” i „Financial Timesa”. Andrzej Duda stwierdził, że jego słowa zostały wyjęte z kontekstu i oskarżył media o tworzenie fake newsów. Tego rodzaju tłumaczenia brzmią jednak dziwnie jak na poważnego polityka i najwyraźniej były skierowane na rynek wewnętrzny. Dziennikarze cytowali wypowiedzi Dudy prawidłowo, a trudno byłoby znaleźć kontekst, w którym brzmiałyby one dobrze.
Desperacki zryw pokazał, że widmo porażki Dudy jest realne, a sztabowcom prezydenta brakuje pomysłów na to, jak odwrócić niekorzystny trend. | Jakub Bodziony
PiS-owska szarża wywróciła się ostatecznie za sprawą naszego największego sojusznika – Stanów Zjednoczonych. Georgette Mosbacher, ambasadorka USA w Polsce, zdecydowanie potępiła homofobiczną nagonkę polskich władz. Można powiedzieć, że ten cios został złagodzony poprzez zaproszenie prezydenta Dudy do Białego Domu na kilka dni przed wyborami w Polsce. Nie ulega jednak wątpliwości, że odwrót od tematu przebiega wbrew planom PiS-u.
Dodatkowo, Andrzej Duda zaprosił na spotkanie aktywistów LGBT i Roberta Biedronia. Efektem miały być zapewne ładne obrazki, które częściowo mogłyby przykryć działania władzy. Kandydat Lewicy stwierdził jednak, że nie przyjdzie do Pałacu Prezydenckiego, dopóki Duda nie przeprosi. Aktywista Bart Staszewski przyjął zaproszenie, ale samego spotkania prezydent nie może zaliczyć do udanych. Staszewski pokazał Dudzie zdjęcia osób LGBT, które popełniły samobójstwo i domagał się od niego przeprosin za dehumanizujące słowa. Prezydent miał odpowiedzieć, że przeprosin nie będzie, co argumentował wolnością słowa. Wpis Staszewskiego, skrajnie niekorzystny dla prezydenta, został udostępniony ponad 10 tysięcy razy w mediach społecznościowych.
Desperacki zryw pokazał, że widmo przegranej Dudy jest realne, a sztabowcom prezydenta brakuje pomysłów na to, jak odwrócić niekorzystny trend. PiS udowodniło jedynie, że kiedy nie ma pomysłów, w pierwszej kolejności sięga po ciosy poniżej pasa. Wydaje się, że tym razem ekstremistyczny wyskok obozu prezydenta przybliżył Dudę do porażki.