Szanse pół na pół
Jeśli wierzyć sondażom, przed drugą turą wyborów prezydenckich walka jest wyrównana. W badaniu Indicator dla „Wiadomości” TVP Andrzej Duda otrzymał 50,7 procent głosów, podczas gdy Rafał Trzaskowski 49,3 procent. Andrzej Duda wygrał także w sondażu IBRIS dla Onetu, zdobywając 49 procent głosów – Trzaskowski otrzymał 46,4 procent. W niektórych badaniach zwycięstwo odnotowuje Trzaskowski. W sondażu IPSOS dla OKO.press Rafał Trzaskowski wygrywa w stosunku 49 do 48 procent głosów. Prezydent Warszawy prowadzi także w sondażu Kantara dla „Faktów” TVN i TVN24, według którego może on liczyć na 47 procent głosów, podczas gdy Andrzej Duda może otrzymać 46 procent głosów. W badaniu Kantara dla Fundacji Pole Dialogu, Trzaskowski otrzymał 45 procent wskazań, a Duda 44 procent.
Zbiorcza analiza dostępnych sondaży autorstwa politologa Bena Stanleya sugeruje, że w ostatnim czasie szala przechyla się na korzyść Trzaskowskiego, a jednocześnie potwierdza, że przed drugą turą wyborów poparcie dla kandydatów na prezydenta rozkłada się w stosunku niemal pół na pół.
Andrzej Duda otrzymał w pierwszej turze 43,5 procent głosów, czyli 8 milionów 450 tysięcy głosów, podczas gdy Rafał Trzaskowski odnotował wynik na poziomie 30,46 procent głosów, co przekłada się na 5 milionów 917 tysięcy głosów. Strata wynosi zatem ponad 2,5 miliona głosów. Zakładając, że Andrzej Duda może liczyć na wyborców, którzy zagłosowali na niego w pierwszej turze, a będzie także starał się zwiększyć poparcie, Trzaskowski musi pozyskać przed drugą turą znacznie więcej nowych wyborców niż obecny prezydent.
Jeśli dodać do siebie głosy głównych kandydatów, którzy odpadli w pierwszej turze, Szymon Hołownia, Krzysztof Bosak, Władysław Kosiniak-Kamysz oraz Robert Biedroń otrzymali łącznie 4 miliony 900 tysięcy głosów. Do tego dochodzi 155 tysięcy głosów oddanych na pozostałych kandydatów – od Stanisława Żółtka do Mirosława Piotrowskiego, który otrzymał w pierwszej turze najmniej głosów.
Jeśli wziąć pod uwagę, że w pierwszej turze w puli było około 5 milionów głosów, których nie oddano ani na Trzaskowskiego, ani na Dudę, czyli dwukrotnie więcej niż wynosiła strata Trzaskowskiego do Dudy, to realistycznie można założyć, że piłka jest w grze, a wynik Andrzeja Dudy z pierwszej tury nie gwarantuje mu reelekcji. Zadanie kandydata KO jest jednak trudne. Aby wynik się zrównał, Trzaskowski musiałby zyskać z tej puli 3,75 miliona nowych głosów, a Andrzej Duda 1,25 miliona głosów, czyli mniej więcej tyle, ile uzyskał w pierwszej turze Krzysztof Bosak.
Warto wspomnieć także o tym, że niektórzy wyborcy, którzy zagłosowali w pierwszej turze, nie pójdą teraz do głosowania, natomiast niektórzy wyborcy, którzy nie głosowali w pierwszej turze, mogą wziąć udział w głosowaniu 12 lipca. Na przykład 140 tysięcy osób zarejestrowało się do głosowania w drugiej turze zagranicą.
W tej sytuacji wydaje się naturalne, że Trzaskowski próbuje apelować do wyborców wszystkich głównych kontrkandydatów z pierwszej tury. W jaki sposób może ich przekonać?
Nowa solidarność
Sondaże wskazują, że istnieją jedynie mikroskopijne przepływy między elektoratami PiS-u oraz PO. W związku z tym, przed pierwszą turą głosowania Trzaskowski próbował zdemobilizować do głosowania część wyborców partii rządzącej. Patrząc po wynikach głosowania, próba ta nie była udana. Być może dlatego w ostatnich dniach Rafał Trzaskowski nie akcentuje już promowanego w pierwszej części kampanii hasła „Nowej solidarności”. Hasło to mogło wcześniej służyć za sygnał, że wyborcy opozycji powinni na nowo zjednoczyć się wokół wspólnego kandydata, po okresie rozprzężenia związanym z wycofaniem się Małgorzaty Kidawy-Błońskiej z kampanii.
Jednak wydaje się, że miało ono przede wszystkim na celu uspokojenie części wyborców Andrzeja Dudy. Miało ono zapewnić ich, że w kraju nie dokona się kolejna rewolucja, a programy socjalne wprowadzone przez PiS będą kontynuowane – że jeśli Trzaskowski wygrałby wybory, to nie stanie się nic złego, czyli w dniu wyborów można zostać w domu. Wyborcy PiS-u nie zostali w domu, a Trzaskowski skonsolidował już swój obóz, co wyjaśniałoby, dlaczego teraz o „nowej solidarności” słyszymy mniej.
W stronę Hołowni
Wydaje się, że najbardziej pomyślnie poszło Trzaskowskiemu w relacjach z ruchem Szymona Hołowni. To ważne, ponieważ otrzymał on w pierwszej turze blisko 2,7 miliona głosów, czyli więcej niż różnica między liczbą głosów Trzaskowskiego i Dudy. Obaj kandydaci przeprowadzili w ostatnim tygodniu bardzo udaną, transmitowaną na żywo rozmowę, w której Hołownia udzielił Trzaskowskiemu poparcia. Z kolei Trzaskowski poparł szereg postulatów Hołowni – takich jak weto w odniesieniu do ustaw, które oddalają Polskę od celu neutralności klimatycznej – ale cały czas mówił z własnej pozycji, zwracając uwagę na to, że rozmowa dotyczy postulatów, które są spójne z jego własnymi poglądami. Można wręcz powiedzieć, że był to wzorowy sposób na udzielenie poparcia z godnością i poszanowaniem autonomii stron.
Nie oznacza to jednak, że wszyscy wyborcy Hołowni muszą zrobić tak samo jak lider ruchu – z pewnością niemała część głosów na tego kandydata to były równocześnie głosy protestu wobec duopolu PO–PiS. To wychodząc naprzeciw ich oczekiwaniom, Rafał Trzaskowski podkreśla obecnie, że zamierza stworzyć bezpartyjną kancelarię prezydenta, czego nie może obiecać zależny od PiS-u Andrzej Duda.
Idąc krok dalej, kandydat KO ostatnio odciął się od Donalda Tuska. Podczas wystąpienia w Łodzi powiedział, że nie podobało mu się hasło „ciepłej wody w kranie”, a czasy Tuska w polskiej polityce się skończyły. Pytał także retorycznie, czy Andrzej Duda byłby w stanie odciąć się od Jarosława Kaczyńskiego i rozliczyć go z błędów. W kolejnych wystąpieniach Trzaskowski przekonuje, że może nadeszła pora, by skończyły się także czasy Jarosława Kaczyńskiego.
Kwestia Bosaka
Najbardziej drażliwa dla części wyborców jest oczywiście kwestia starań o głosy wyborców Krzysztofa Bosaka. Jednak matematyka jest nieubłagana, a co być może ważniejsze – Trzaskowski robi mądrze, jeśli szanuje każdy demokratycznie oddany głos. Wbrew przekonaniu, które jest popularne wśród części opinii publicznej, obywatele niekoniecznie kierują się w głosowaniu pobudkami głęboko ideologicznymi i z pewnością część wyborców Bosaka nie głosowała na niego ze względu na to, że uważa go za faszystę, lecz raczej z innych powodów – na przykład dlatego, że podobają im się postulaty wolnorynkowe i są przeciwnikami wszechwładnego państwa. Nie widać przeciwwskazań, aby apelować o poparcie do tych obywateli, choć oczywiście warto robić to w sposób, który byłby zgodny z szeroko rozumianymi demokratyczno-liberalnymi standardami.
Trzaskowski podkreśla w tym kontekście w szczególności kwestie dotyczące swobód obywatelskich i podatków. Wspomniane wcześniej hasło „nowej solidarności” zeszło na drugi plan. W czasie ostatnich przemówień kandydat dużo mówił o wolności. Część wyborców Bosaka, przeciwnych „politycznej poprawności”, z pewnością ceni sobie na przykład wolność słowa, za którą nie przepada obóz rządzący – tymczasem Zbigniew Ziobro, szef jednej z koalicyjnych partii oraz Minister Sprawiedliwości, sugerował ostatnio, że w razie zwycięstwa w wyborach władza powinna wziąć się za niezależne media.
Kierując słowa w stronę wyborców Bosaka, Trzaskowski przekonywał także, że będzie przeciwny podwyżkom podatków. Obiektywnie rzecz biorąc, tego rodzaju deklaracje podatkowe są szkodliwe, ponieważ podatki trzeba obniżać lub podnosić pragmatycznie i odpowiedzialnie, zależnie od sytuacji. Najgorszy jest w tej sprawie dogmatyzm. Trudno jednak zaprzeczyć, że kandydat KO wywodzi się ze środowiska, w którym wolność pojmuje się w istotnej mierze w znaczeniu działalności na wolnym rynku, stąd może on być dość wiarygodny, kiedy apeluje do tych wyborców Bosaka, którzy uważają Andrzeja Dudę za gospodarczego socjalistę.
Podział władzy daje lepsze gwarancje wolności niż władza jednej siły, która „daje wolność” wedle uznania. | Tomasz Sawczuk
Gest w stronę Kosiniaka-Kamysza
Kandydat KO próbował równocześnie odwołać się w podobnym kontekście do wyborców Władysława Kosianiaka-Kamysza. Trzaskowski wspomniał w czasie wystąpienia w Łodzi o możliwości wprowadzenia ordynacji mieszanej, dnia referendalnego, emerytury bez podatku. W tym przypadku problem polega na tym, że nie do końca wiadomo, na ile program lidera PSL-u to program lidera PSL-u, a na ile jest to program przyjęty na kampanię w efekcie sojuszu z Pawłem Kukizem. Kosiniak-Kamysz poniósł w wyborach klęskę i pewnie sam musi wyciągnąć wnioski w sprawie jej przyczyn.
Nie wiadomo także, czy wyborcy Kosiniaka-Kamysza, którzy oddali swoje głosy na lidera PSL-u, głosowali na niego ze względu na jego program czy z innych powodów – na przykład dlatego, że jest z PSL-u albo jest sympatycznym człowiekiem, który jest mniej konfliktogenny od konkurentów. Stąd nie jest zaskakujące, że ruch Trzaskowskiego pozostał na razie bez wyraźnej odpowiedzi, choć sam Kosiniak-Kamysz zasugerował w wywiadzie w Radio Zet, że zagłosuje w drugiej turze na kandydata KO.
Biedroń na pokładzie
Jeśli chodzi o wyborców Biedronia, być może są oni najbardziej zdyscyplinowaną grupą, jeśli chodzi o poparcie dla Trzaskowskiego w drugiej turze. Przy Dudzie po prostu nie mają czego szukać. Na lewicy pojawiają się co prawda nieliczne głosy, według których prezydent z PiS-u jest lepszym gwarantem polityki społecznej bliższej lewicy. Głosy tego rodzaju należy przyjmować z szacunkiem – i z pewnością należy im się odrębna dyskusja – jednak nie są one miarodajne dla ogółu wyborców lewicy. Z dostępnych badań wynika, że znacząca większość osób, które głosowały na Biedronia, żywi przekonanie, że w sprawie ochrony obywatelskich praw i wolności prezydent Trzaskowski będzie nieporównanie bardziej pewnym wyborem niż Duda.
Sam Biedroń szybko poparł kandydata KO po pierwszej turze, co mogło się wydać zaskakujące. Najwyraźniej założył, że negatywnie nastawiony do Dudy elektorat Lewicy źle przyjmie komplikowanie sprawy przed drugą turą. Także Trzaskowski najwyraźniej zakłada, że jego standardowy przekaz jest na tyle przekonujący dla wyborców Biedronia, że będą skłonni poprzeć go w drugiej turze, ponieważ jak dotąd nie wykonywał istotniejszych gestów w ich kierunku. Wydaje się, że w interesie Trzaskowskiego byłoby wykonanie takiego gestu, aby zadbać o to, by część wyborców Biedronia nie została w domu – z pewnością istnieje wystarczająco wiele nieinwazyjnych sposobów, aby wyciągnąć rękę do wyborców kandydata lewicy przed wyborczą niedzielą.
Interes niegłosujących
Co z wyborcami, którzy dotąd nie głosowali? Cóż, z pewnością nie jest to jednorodna grupa, a ich życiowe historie mogą być różne. Trudno zatem oczekiwać tego, by można było przekonać ich do głosowania w paru słowach. Budowanie relacji z wyborcami, ale także budowanie przekonania, że udział w demokracji ma sens, to może być zadanie na wiele lat.
Z pewnością jest jednak pewien wspólny interes, który może łączyć wyborców niezależnie od tego, na kogo głosowali w pierwszej turze. Polityka Jarosława Kaczyńskiego ma dwie główne zasady: koncentracja władzy i radykalizacja konfliktu politycznego. Obóz rządzący opanowuje kolejne instytucje i nie chce, by ktoś mógł powiedzieć „sprawdzam”, nie chce ograniczenia dla swojej władzy. Podział władzy daje lepsze gwarancje ochrony wolności niż władza jednej siły, która „daje wolność” wedle uznania. Jeśli przeciętnemu Kowalskiemu będzie zależeć na tym, by cała władza nie była w jednym ręku, to może dojść do wniosku, że wybór Trzaskowskiego to rozsądna decyzja.