Głosy na „nie”

Projekt szybko spotkał się z uzasadnionymi głosami sceptycyzmu. Niektóre z jego wad wydają się oczywiste. Po pierwsze, ruchów społecznych nie zakłada się odgórnie. Po drugie, od polityki mamy partie polityczne. Po trzecie, spośród 10 milionów wyborców, którzy zagłosowali na Trzaskowskiego w drugiej turze wyborów prezydenckich, jedynie część głosowała realnie „na Trzaskowskiego” – reszta głosowała „przeciwko Dudzie”. Po czwarte, czy tego rodzaju pospolite ruszenie w spontaniczny i nieskoordynowany sposób może realnie dotrzeć do małych miejscowości, a może i na wieś, aby skutecznie poszerzyć wpływ liberalnej opozycji?

Wreszcie, Platforma robiła podobne manewry w przeszłości, kiedy ogłaszała powstanie Koalicji Obywatelskiej, a także Koalicji Europejskiej. Wówczas partia przedkładała dość mechaniczną koalicję kilku ugrupowań ponad realną reformę Platformy, która była wiele razy obiecywana, ale po której nigdy nie było widać przesadnie widocznych ani trwałych efektów. Podobne wątpliwości można by wymieniać dalej.

Głosy na „tak”

Skoro argumenty przeciwko nowemu ruchowi są oczywiste i znane, warto zastanowić się nad tym, w jaki sposób posunięcie Trzaskowskiego i Budki mogłoby mieć sens.

Po pierwsze, Trzaskowski rzeczywiście zgromadził w tej kampanii sporą energię społeczną i jeśli nie zostanie ona szybko zagospodarowana – jeśli zaraz wszyscy rozejdą się na urlopy – to zostanie utracona, nie da się jej łatwo odbudować. Formuła ruchu aktywizującego pewną część społeczeństwa, ale niepozbawionego organizacyjnego wsparcia partii politycznej, nie jest w tym kontekście bez sensu.

Po drugie, Platforma potrzebuje oddolnej mobilizacji, aby się rozwijać i poszerzać poparcie. Istnieją niewielkie szanse na uzyskanie tego rodzaju mobilizacji w obrębie działalności partyjnej. Polskie partie mają niewielu członków – Rafał Trzaskowski powiedział ostatnio, że w Platformie jest obecnie 8 tysięcy aktywnych członków, czyli kosmicznie mało. Działalność partyjna nie kojarzy się ludziom dobrze. W partiach najlepiej odnajdują się karierowicze. Można powiedzieć, że to źle, że tak jest – ale tak po prostu jest. Można się na to obrażać, a można próbować sobie jakoś z tym poradzić.

Platforma mogłaby próbować zmienić ten obraz i grać otwarcie na wzmocnienie partii, na przykład urządzając masowe zapisy do partii – ale byłoby to ryzykowne, a od czasów Tuska Platforma unika ryzyka, którą to tradycję kontynuowali zarówno Schetyna, jak i Budka. Takie rozwiązanie miałoby też pewne wady: PiS-owi łatwiej atakować Platformę Obywatelską – „totalną opozycję”, która walczy o „swoje nieuzasadnione przywileje” – niż obywatelski ruch społeczny, który działa w imię wartościowej wizji polityki. Forma ruchu społecznego pomaga pokazać, że za postulatami opozycji stoją miliony ludzi, a nie kilku sejmowych polityków, których można łatwo wyśmiać i zignorować.

Koniec z antypolityką

Po trzecie, tak zwana liberalna część opinii publicznej potrzebuje rozwijać swoją świadomość polityczną. Wyborcy Platformy to często osoby w istotnym sensie prywatne – które cenią sobie możliwość nie zajmowania się polityką. Tymczasem dla Jarosława Kaczyńskiego od zawsze zasadnicze znaczenie miał konflikt polityczny. Kaczyński już lata temu mówił w jednym z wywiadów, że największym problemem ideowym w Polsce jest „zjawisko społeczne rzutujące na możliwości politycznego działania: dynamika, która jest polskim przekleństwem od XIX wieku co najmniej – to dynamika «świętego spokoju», antypolityczna, wewnętrznie sprzeczna”. Lider PiS-u wyjaśniał, że jego obóz chciał, „wywołać dyskusję o Polsce – jaką ona ma być dzisiaj. […] Solidarna czy nie? Taka, która poddaje się ideologii neoliberalnej jako bezalternatywnej […] czy też Polska, która mówi, że są różne kierunki w ekonomii […] i że w związku z tym jest pewien wybór”.

Taka była też wyjściowa formacja ideowa Platformy Obywatelskiej, której wyrazem było w przeszłości hasło wyborcze „Nie róbmy polityki – budujmy mosty”. Także postawa anty-PiS-owska dość dobrze wpisywała się dotąd w ten obraz stosunków politycznych. O ile Kaczyński chciał rozbudzić politykę, spolaryzować scenę polityczną, z perspektywy anty-PiS-u chodziło o to, aby „powstrzymać to szaleństwo”. Chodziło o to, żeby dać odpór nawet nie tyle polityce Kaczyńskiego, co polityczności w ogóle – i wrócić na właściwy, obrany wcześniej kurs, bo przecież ogólny kurs polityczny jest oczywisty, a sama polityka jest „brudna”.

Wydaje się zatem, że wyzwanie polega na tym, aby odrzucić ową antypolityczną koncepcję demokracji – „wewnętrznie sprzeczną”, jak mówił Kaczyński – i pracować nad wytworzeniem liberalnej formy polityczności w Polsce – która nie tylko mechanicznie „broni przeszłości”, ale w praktyce życiowej aktywnie zabiega o budowanie liberalno-demokratycznego ładu społecznego oraz instytucjonalnego.

Ruch społeczny nie zastąpi partii politycznej. Ale z tego punktu można zrozumieć, dlaczego aktywność obywatelska w ramach ruchu społecznego może odegrać pewną pozytywną rolę w polskiej polityce. Tworzenie demokratyczno-liberalnego ładu politycznego wymaga na dłuższą metę szerszej platformy społecznej niż taka, która ograniczałaby się do wymiaru czysto partyjnego, ponieważ tego rodzaju ład może istnieć jedynie na żyznym gruncie powszechnie przyjmowanych wartości, kultury i obyczajów, które wymuszają jego obowiązywanie.

Nowa solidarność czy stara „Solidarność”?

Wreszcie, pozostaje do ustalenia, jakiego rodzaju wartości mógłby realnie reprezentować ruch społeczny, o którym mówią Trzaskowski i Budka. „Nowa solidarność”, czyli główne hasło Trzaskowskiego powtarzane w tym kontekście, jest na razie pozbawione treści. Jest to slogan, który pozwala skupić wokół siebie grupę polityczną, ale nie pozwala ukierunkować aktywności owej grupy. Jeśli ma się odwoływać do starej „Solidarności” z lat 80., to rokuje słabo, bo będzie pełnić funkcję kolejnej kombatanckiej błyskotki, przeznaczonej dla ludzi, którzy mają sentyment wobec dawnych czasów, a mającej niewielki związek ze współczesnymi emocjami społecznymi.

W tej chwili hasło nowej solidarności można jednak interpretować z dużą dowolnością, a Trzaskowski nie wykonał dotąd wysiłku, aby podbudować je atrakcyjną opowieścią polityczną. Weźmy przykład z jego piątkowego przemówienia w Gdyni. Prezydent Warszawy w jednym zdaniu powiedział, że nowa solidarność to hasło dla zwolenników tradycji i różnorodności. Ale dla wielu Polaków „tradycja” i „różnorodność” to wartości sprzeczne. Chociaż istnieje świetna polska tradycja różnorodności, do której można się wprost odwołać, Trzaskowski wymieniał w swoim przemówieniu różne hasła, ale nie przedstawił ich w taki sposób, aby utworzyły zapadającą w pamięć i przekonującą opowieść o świecie, o który warto walczyć, a zatem nie nadał im znaczenia. Jest to zadanie, które stoi przed Platformą Obywatelską od dekady – z punktu widzenia opozycji byłoby dobrze, gdyby zostało ono wreszcie zrealizowane.

 

Fot. Facebook.com