Wynegocjowane we wtorek nad ranem porozumienie dotyczące perspektywy budżetowej na kolejne siedem lat, a także europejskiego Funduszu Odbudowy – w sumie 1,8 biliona euro – to dobra wiadomość dla zwolenników ściślejszej integracji europejskiej. A właściwie dwie dobre wiadomości.
Po pierwsze, uzgodniono ambitny plan odbudowy gospodarek europejskich dotkniętych bezprecedensowym kryzysem wywołanym przez pandemię. Dzięki Funduszowi Odbudowy, Unia będzie mieć dwie trzecie więcej środków niż zazwyczaj wynosi budżet Wspólnoty, który stanowi około 1 procent dochodu krajowego brutto UE. To otwiera nowe możliwości przed Unią Europejską i państwami członkowskimi – jest szansa na odbudowę istniejących i stymulację nowych gałęzi przemysłu. Komisja Europejska będzie naciskała na dwa priorytety – przeniesienie części produkcji strategicznych gałęzi gospodarki z powrotem do Europy (uzależnienie od Chin w tym zakresie niosło potencjalne niebezpieczeństwa w dobie pandemii) i digitalizację. Kraje Unii przespały moment dynamicznego rozwoju technologicznego lat 90. i 2000., czego skutkiem jest brak europejskiego Apple’a czy Microsoftu. Szczegóły będą jednak dopiero ustalane w porozumieniu z państwami członkowskimi – i będą one równie ważne, jak decyzja, którą poznaliśmy we wtorek.
Po drugie, sposób sfinansowania tego funduszu jest nowy. Polega on na wspólnym zaciągnięciu pożyczki przez Komisję Europejską, w imieniu wszystkich państw członkowskich. Ten mechanizm przez lata postulowali zwolennicy głębszej integracji europejskiej i ta decyzja prawdopodobnie wyznaczy nowy standard w finansowaniu wspólnych europejskich inwestycji na najbliższe dziesięciolecia. Zazwyczaj jednak kierunek ten był odrzucany przez zamożne kraje Północy, a liderem tej grupy jeszcze do maja były Niemcy. Kolejne źródło finansowania to podatek cyfrowy (od wielkich korporacji przemysłu cyfrowego), od plastiku, a także opłata węglowa pobierana na granicach Unii (zakamuflowana forma cła).
Mówi się o „momencie Hamiltonowskim” – od nazwiska amerykańskiego sekretarza skarbu, który doprowadził do uwspólnotowienia długu w Stanach Zjednoczonych, co było początkiem przekształcania USA w sprawnie działające państwo. | Michał Matlak
Rewolucją jest z całą pewnością wspólne zadłużanie się. Stało się ono możliwe ze względu na osłabienie oporu największego kraju Unii. Niemieckie społeczeństwo w dobie pandemii było przychylne pomysłowi krajów najsilniej dotkniętych przez pandemię. Istotne znaczenie miała również zmiana niemieckiego ministra finansów. Znaczenie miało także powołanie na głównego ekonomistę niemieckiego ministerstwa finansów Jakoba von Weizsäckera, zwolennika porzucenia polityki „Schwarze Null” [czarnego zera], to jest ortodoksji równowagi budżetowej. To jest zresztą kolejne odejście od owej ortodoksji po zawieszeniu unijnych „kryteriów z Maastricht”, które zakładają, że deficyt budżetowy może wynosić najwyżej 3 procent PKB, dług publiczny natomiast nie może przekraczać 60 procent PKB. Tym samym w obrębie głównych gospodarek Zachodu padają kolejne dogmaty neoliberalizmu – Leszek Balcerowicz został już chyba sam na placu boju, jeśli chodzi o religijną wiarę w konieczność zachowania równowagi budżetowej. Odejście od neoliberalizmu na poziomie europejskim to także sukces prezydenta Francji, Emmanuela Macrona, który od dawna namawiał Angelę Merkel do uwspólnotowienia długu i stworzenia wspólnej polityki przemysłowej.
Cichy triumf Delorsa
Należy docenić sprawność negocjacyjną premiera Mateusza Morawieckiego i ministra Konrada Szymańskiego – 125 miliardów euro w dotacjach i dodatkowe 35 miliardów w niskooprocentowanych pożyczkach to sukces. W sytuacji poważnego konfliktu z instytucjami europejskimi premier jest w stanie wynegocjować istotne wsparcie finansowe dla Polski. Natomiast manipulacją ze strony rządu jest mówienie o tym, że to osiągnięcie większe niż to z czasów Donalda Tuska. Wtedy w grę wchodziły niemal o połowę mniejsze fundusze. Negocjowane były tylko Wieloletnie Ramy Finansowe, czyli siedmioletnia perspektywa budżetowa, bez Funduszu Odbudowy, który jest reakcją na pandemię.
Są jednak dwa „ale” – kwestia praworządności pojawia się w konkluzjach z posiedzenia Rady Europejskiej i jest ona warunkiem otrzymywania funduszy. O ewentualnym ich odebraniu większością kwalifikowaną ma decydować Rada Unii Europejskiej (czyli ministrowie państw członkowskich). Oznacza to, że „za” musi być 15 z 27 państw, które reprezentują co najmniej 65 procent ogółu ludności UE. A zatem sam sprzeciw Grupy Wyszehradzkiej nie uchroni Polski przed odebraniem funduszy. Wprawdzie wykładnia polskiego rządu zakłada, że taka decyzja musi następnie być zaakceptowana przez Radę Europejską, ale to ryzykowna interpretacja. Kluczowy zapis mówi tylko, że „Rada Europejska szybko powróci do tej kwestii”. Co więcej, zaostrzenie tego przepisu może być warunkiem, który Radzie postawi Parlament Europejski, którego zgoda jest potrzebna do przyjęcia decyzji o budżecie i Funduszu Odbudowy.
Jednak rząd, oprócz dbania o wielkość funduszy dla Polski, nie powinien skupiać się na rozmydlaniu zapisów o praworządności. W czasach globalnego chaosu oraz eskalacji konfliktu pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Chinami, kluczowa staje się kwestia konkurencyjności i bezpieczeństwa, zarówno Wspólnoty, jak i Polski. Wtorkowa decyzja jest jednak kolejnym dowodem na to, że Unia nie rozwiąże naszego problemu z praworządnością. To na naszej klasie politycznej spoczywa ten obowiązek.
Drugie „ale” to polska niezgoda na zobowiązanie się do osiągnięcia neutralności klimatycznej w 2050 roku. Jeśli polski rząd nie zobowiąże się do tego celu, to środki, które możemy otrzymać na transformację energetyczną, zmniejszą się o połowę, do 2 miliardów euro. To prawdopodobnie efekt rozgrywki w ramach obozu Zjednoczonej Prawicy. Premier Morawiecki planował zgodzić się na przyjęcie takiego celu już w grudniu 2019 roku, ale nie zrobił tego, by nie rozsierdzić eurosceptycznej frakcji w koalicji rządzącej. Wiele wskazuje na to, że owa frakcja będzie gromadzić się wokół Solidarnej Polski, której politycy coraz silniej demonstrują sprzeciw wobec działań Unii. Jest jednak szansa na to, że z opóźnieniem, ale jednak rząd zaakceptuje cel neutralności do 2050 roku, by odblokować środki dla Polski – dałoby nam to kolejne 2 miliardy.
Po wtorkowej decyzji prezydent Macron i wielu publicystów wieszczy otwarcie nowej epoki integracji europejskiej w związku ze wspólnym zadłużaniem się krajów europejskich. Nierzadko mówi się o „momencie Hamiltonowskim” – od nazwiska amerykańskiego sekretarza skarbu, który doprowadził do uwspólnotowienia długu w Stanach Zjednoczonych, co było początkiem przekształcania USA w sprawnie działające państwo.
Moim zdaniem decyzja Rady Europejskiej to jednak kolejny triumf nieco zapomnianego ojca dzisiejszej Unii – Jacquesa Delorsa (który zresztą w poniedziałek skończył dziewięćdziesiąt pięć lat). To on jako przewodniczący Komisji Europejskiej zaprojektował politykę spójności jako sposób na wyrównanie poziomu europejskich gospodarek. To Delors wymyślił wspólną walutę, która w jego wizji miała spowodować kolejne pogłębienia integracji (jak na przykład uwspólnotowienie długów). To wreszcie on był konsekwentnym obrońcą rozszerzenia Unii na wschód, a wydarzenia z wtorkowego poranka osłabiły perspektywę rozbicia kontynentu. Organizacja, której rozliczne Kasandry ciągle przepowiadają mniej lub bardziej spektakularny upadek, znów udowodniła, że potrafi wykorzystać kryzys do dalszego rozwoju.