Od momentu pierwszej wygranej kandydata Prawa i Sprawiedliwości w wyborach prezydenckich scenariusz wygląda mniej więcej tak samo. Kiedy tylko okazuje się, że Polacy w kolejnym konkursie politycznej piękności są skłoni znów wybrać PiS, znacząca liczba osób publicznych o orientacji, którą dla ułatwienia nazwę liberalną, dość brutalnie zaczyna podsumowywać intelektualne i kulturowe kompetencje tak zwanego prawicowego ludu.
Podczas ostatniej kampanii wyborczej dla wielu przykładem tego typu zachowania był słynny wpis Doroty Masłowskiej na jej profilu profilu facebookowym, w którym pisarka wezwała do głosowania na Rafała Trzaskowskiego, życząc sobie i innym, by „Andrzej Duda, jego samozakneblowana żona i jego śmierdząca wódą i kiełbasą karta rodziny, kwestionowanie katastrofy klimatycznej i desperacki przedwyborczy buziaczek posłany antyszczepionkowcom były już tylko nieostrym cieniem mgły”.
[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2020/07/28/pogarda-wigura-czy-mozna-gardzic-szlachetnie/” txt1=”Przeczytaj również tekst Karoliny Wigury” txt2=”Czy można gardzić szlachetnie?” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2020/07/angry-woman-yelling-into-loudspeaker-on-blue-background-3978388-1-550×367.jpg”]
Kto zna pisarstwo Masłowskiej, ten wie, że niewybredna poetyka tego wpisu wynika bardziej z przyjętej przez nią literackiej konwencji niż z jakichś nieprzebranych zasobów nienawiści wobec wyborców PiS-u – ale słowa mają swoje konsekwencje. Pal sześć „samozakneblowaną żonę”, ale stwierdzenie o „śmierdzącej wódą i kiełbasą karcie rodziny” dla wielu czytelników wpisu Masłowskiej stało się czymś więcej niż tylko krytyką pisowskiej polityki społecznej, niosącej na sztandarze hasło walki z tak zwaną ideologią LGBT. Skojarzenie było tutaj jasne – to przecież nie sama karta śmierdzi wódą i kiełbasą. Śmierdzą nimi ci, dla których jest ona pozytywną propozycją polityczną. Transfer pieniężny, który otrzymają wraz z nią, zostanie bowiem przeznaczony na ich zakup. Właśnie w ten sposób odczytał słowa Masłowskiej Szczepan Twardoch, dla którego stały się one – jak napisał na swoim profilu – wyraźnym przykładem pogardy liberalnych elit wobec „śmierdzących wódką i kiełbasą […], starych, niewykształconych, którzy na dodatek mają czelność głosować”.
Nie chcę tutaj wchodzić w spór o to, czy wpis Masłowskiej rzeczywiście jest aż tak pogardliwy, jak chce tego Twardoch (ja mam pewne wątpliwości). Ważne jest dla mnie co innego. We wszystkich sporach o pogardę liberalnych elit wobec głosujących na prawicę wyborców, które przetoczyły się w ciągu ostatnich pięciu lat, jedna kwestia dla wszystkich była jasna – pogarda sama w sobie nigdy nie może być postawą pożądaną. Krytycy liberałów w oczywisty sposób uważali pogardę za zjawisko negatywne, zaś sami liberałowie z tych samych powodów uparcie się jej wypierali, nawet gdy rzeczywiście gardzili. Innymi słowy, obie strony były przekonane o tym, że nie ma dla niej miejsca w przestrzeni publicznej i każdy obywatel powinien czynnie ją zwalczać – zarówno u innych, jak i u siebie.
O wiele lepiej byłoby zatem nazwać pogardę nie tyle emocją, lecz dyspozycją moralną, której się uczymy, która zostaje nam wdrukowana w procesie socjalizacji i która nie jest podstawowym biologicznym odruchem wobec świata, lecz jedną z relacji między osobami. | Piotr Kieżun
Próba wywrócenia stolika
W swoim najnowszym tekście, który sprowokowało pojawienie się wypowiedzi takich, jak wpis Masłowskiej, Karolina Wigura burzy to utrwalone i według niej niesłuszne przekonanie.
Po pierwsze, pisze Wigura, pogardy nie da się wyeliminować, poniewaz jest ona „jedną z wielu emocji, które ludzie mają w szerokim wachlarzu uczuć, do jakich są zdolni. Nie sposób sprawić, by całkowicie się jej wyzbyli”. Po drugie, pogarda nie jest emocją jednorodną, „bardziej przypomina rodzaj spektrum”. Po jednej stronie tego spektrum jest pogarda, której skutkiem jest odczłowieczenie osoby, którą się gardzi, po drugiej – jej niegroźne przejawy: politowanie czy lekceważenie, po środku – pogarda moralna, wynikająca z niezgody na czyny danej osoby, które uważamy za złe. Walka z każdym przejawem pogardy jako zbiorowej emocji jest zatem nierealistyczna, ponieważ zakłada, że da się z ludzi uczynić anioły bez wad. Realistyczne będzie za to przyzwolenie na jej łagodniejszą (lekceważenie, politowanie) lub mniej łagodną wersję (pogarda moralna dotycząca czynów, a nie osoby).
Na pierwszy rzut oka propozycja Wigury jest moralnie trudna do przyjęcia. Zresztą autorka sama przyznaje, że „pogarda nie ma, ogólnie mówiąc, najlepszej prasy”. Kojarzy się z niechęcia do bliźniego i często nieuzasadnionym poczuciem wyższości. Chłodna analiza tej emocji w duchu realizmu politycznego idzie wbrew wpojonym nam zasadom etycznym.
Jednak jest to tylko pozór. Jeśli dokładnie przyjrzymy się dystynkcjom, które kreśli w swojej analizie Wigura, jej podejście do problemu pogardy ostatecznie okazuje się całkowicie zgodne z tradycyjną moralnością. Po pierwsze, nigdzie nie stwierdza ona, że pogarda jest czymś z gruntu dobrym. W idealnym świecie Wigury pogardy by nie było, jak jednak przytomnie stwierdza, nie żyjemy jednak w jej idealnym świecie. Po drugie, akceptuje tylko te rodzaje pogardy, które albo można śmiało nazwać inną emocją, albo dotyczą czynów, rzeczy bądź emocji, a nie ludzi.
Do pierwszych należy politowanie, w którym słusznie pobrzmiewa słowo „litość”, i które zakłada, że osobie znajdującej się niżej w hierarchii pragniemy pomóc dostać się na wyższy poziom. Jak widać, w przeciwieństwie do emocji pogardy nie ma tu mowy o żadnym rodzaju niechęci (podobnie zresztą jak w przypadku lekceważenia). Do drugich należą akty pogardy, o których możemy wyczytać także u ojców Kościoła, zalecających posiadanie wzgardliwego stosunku do bogactwa, wystawnego życia, złych uczynków itp. Jeśli do tego wszystkiego dodamy twierdzenie Wigury o niewzruszalnej godności każdego człowieka, pod jej postulatami będzie się mógł podpisać nie tylko liberał, który nie chce być politycznym realistą, ale także mniej lub bardziej liberalny chadek. A nawet, o zgrozo, prezydent Duda, stwierdzający, że zwalcza nie gejów, lesbijki, osoby biseksualne i transpłciowe, a więc osoby, ale groźną ideologię.
Tę pozorną moralną rewolucyjność propozycji Wigury widać zresztą bardzo dobrze w praktycznych wnioskach, które wysnuwa w odniesieniu do kontrowersji z Masłowską. Wpis tej ostatniej – rozumiany jako wyraz pogardy wobec wyborców PiS-u – autorka tekstu o akceptowalności pogardy z miejsca uznała za niedopuszczalny.
Pogarda nigdy nie jest neutralna
Problem z tezą Wigury leży zupełnie gdzie indziej i polega na tym, że pomimo tego, iż w istocie odrzuca ona pogardę z pobudek moralnych, twierdzi jednocześnie, że można ją wykorzystać w szczytnym politycznym celu – wyborczego zwycięstwa i ugruntowania liberalnej demokracji. Złudzenie to ma swoje źródło w podstawowym błędzie, jakim jest ujęcie pogardy jako wrodzonej (względnie: biologicznej lub tez naturalnej) emocji, za pomocą której człowiek reaguje na świat. Jak słusznie stwierdza Wigura, istnieją emocje, które same w sobie nie są ani dobre, ani złe. Strach przed tym, co zagraża naszemu lub cudzemu życiu, może je ocalić. Gniew na kogoś może odwieść taką osobę od czynu, który może zaszkodzić jej lub innym itd. Dopiero zatem społeczny kontekst, w którym uczymy się, czego z moralnego punktu widzenia należy się bać, albo co jest przedmiotem słusznego gniewu, wartościuje daną emocję.
Pomysł Wigury, by liberałowie wykorzystali postawę, czy też – jak chce autorka – emocje pogardy, po to żeby „określić to, co jest niedopuszczalne”, jest w kontekście politycznym zwyczajnie nierealistyczny. | Piotr Kieżun
Z pogardą tak nie jest. Nie jest ona w żadnym punkcie neutralna. Przede wszystkim dlatego, że jej niezbywalnym składnikiem jest hierarchiczność rozumiana właśnie w kategoriach moralnych, a więc uwarunkowanych społecznie. Pogardzam kimś, bo czuję się od niego wyższy moralnie, a także czuję do niego niechęć, bo stoi moralnie niżej ode mnie. Zresztą moralny charakter pogardy dobrze widać na przykładzie zwierząt, o których emocjach nie da się powiedzieć, że są z punktu widzenia etycznego złe lub dobre. Podobnie jak my czują one strach lub są w stanie zareagować gniewem (choć w ich przypadku mówi się raczej o wrogości), ale nigdy nie gardzą.
[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2020/07/28/engelking-wodka-kielbasa-i-inne-sprawy/” txt1=”Przeczytaj również tekst Wojciecha Engelkinga” txt2=”Wódka, kiełbasa, pogarda i inne sprawy” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2020/07/we-550×364.png”]
O wiele lepiej byłoby zatem nazwać pogardę nie tyle emocją, lecz dyspozycją moralną, której się uczymy, która zostaje nam wdrukowana w procesie socjalizacji i która nie jest podstawowym biologicznym odruchem wobec świata, lecz jedną z relacji między osobami. Co gorsza, pogarda traci wówczas całą swoją spektralność. Nigdy bowiem nie działa na korzyść drugiego, tak jak może to się zdarzyć na przykład w przypadku gniewu, a nawet strachu. Nigdy do drugiej osoby nie powiemy: „gardzę tobą dla twojego dobra” lub „gardzę innym dla twojego dobra”.
To pokazuje również, że pomysł Wigury, by liberałowie wykorzystali postawę, czy też – jak chce autorka – emocje pogardy, po to żeby „określić to, co jest niedopuszczalne”, jest w kontekście politycznym zwyczajnie nierealistyczny. Zakłada bowiem możliwość łatwego rozdzielenia w przestrzeni publicznej pogardy wobec rzeczy i czynów, która w istocie jest metaforą przeniesioną ze sfery społecznej, od pogardy wobec ludzi. Praca pogardy zawsze kończy się jednak na tych ostatnich. Wyklucza ich z demokratycznej gry, spycha do świata niższych biologicznych odruchów i w konsekwencji znosi to, co przy jej użyciu liberałowie mieliby ochronić i co jest tak bliskie Wigurze – świat, w którym wolne i równe jednostki decydują o swoim losie. Oswajanie pogardy to zawsze igranie z ogniem.