Opublikowanie trzech tomów „Historii seksualności” w ostatnich latach życia Michela Foucaulta było poważnym wydarzeniem nie tylko we francuskim życiu intelektualnym. Po pierwsze, wiadomo było, że autor planuje wielkie, wielotomowe dzieło o formach konceptualizowania seksu i zachowań seksualnych w kulturze Zachodu, a seks zawsze ludzi ekscytuje, nawet jeśli ma postać uczonego wywodu naszpikowanego cytatami ze starodawnych autorów. Po drugie, dzieło to szybko dorobiło się swoistej sławy, ponieważ skojarzono je z losem jego twórcy, który otrzymał sygnalne egzemplarze trzeciego tomu, leżąc na łożu śmierci w paryskim szpitalu Salpêtrière, o którym pisał w jednej ze swoich poprzednich książek i w którym konał na tajemniczą wówczas chorobę, budzącą grozę i niezdrową fascynację jako „dżuma XX wieku”. Po trzecie, ci, którzy naprawdę przeczytali „Wolę wiedzy”, „Użytek z przyjemności” i „Troskę o siebie”, byli solidnie zaskoczeni, nie tematyką tych książek, która mieściła się w nurcie dotychczasowych zainteresowań ich autora, ale ich formą. Foucault, znany i osławiony dzięki quasi-literackiemu stylowi swoich książek oraz ich wybujałej retoryce, przedstawił w „Historii seksualności” modelowe, czysto akademickie studium z historii idei, nadzwyczaj solidne, mocno ugruntowane i pozbawione w ogóle barokowych popisów, od których skrzyła się choćby „Historia szaleństwa”.
O tym, że Foucault jest nie tylko magiem dyskursu, ale też jego rzetelnym rzemieślnikiem, wiedzieli już wcześniej słuchacze jego wykładów w Collège de France, również prowadzonych bez retorycznego efekciarstwa na bazie wnikliwej i precyzyjnej lektury tekstów źródłowych. Ale wykłady te nie były wówczas powszechnie dostępne i nie miały wpływu na obraz Foucaulta i jego myślenia w potocznej świadomości ówczesnej publiczności intelektualnej. „Historia seksualności” nie zaskoczyła jej natomiast pod względem rozmachu i zakresu badań – autor, podobnie jak w innych swoich syntezach, przywołał w niej dziesiątki tekstów, a dalsze setki uwzględnił w analizie. Stała się ważnym punktem odniesienia dla tych, którzy studiowali drogę myślową Foucaulta, dla tych, którzy badali formy mentalności w kulturze Zachodu, a wreszcie dla tych, którzy zajmowali się antykiem – jako że drugi i trzeci jej tom poświęcone są tej właśnie epoce.
I właśnie starożytnicy przyjęli pożegnalne dzieło autora „Narodzin kliniki” z najbardziej mieszanymi uczuciami. Niektórzy dostrzegli wysoką wartość w przedstawionych przez niego analizach pojęć, którymi starożytni autorzy opisywali praktyki regulowania ludzkich afektów i popędów, ale wielu recenzentów z tej branży uznało pomysły Foucaulta za bezwartościowe spekulacje, a Simon Goldhill, profesor literatury greckiej z Cambridge, dał jednej ze swoich książek tytuł „Dziewictwo Foucaulta”, podkreślając w tym – przyznajemy bez wahania – nader wyrafinowanym przytyku brak kompetencji francuskiego filozofa w obszarze, na który ten zdecydował się wkroczyć.
Jednak starożytnicy to grupa uczonych o wysokim poczuciu wsobności, podbudowywanym jeszcze dodatkowo pamięcią o przeszłej chwale uprawianej przez siebie dziedziny. Nie lubią oni, kiedy obcy wdzierają się na ich terytorium i zaczynają zawłaszczać cudze skarby. To, co Foucault zaproponował w drugim i trzecim tomie „Historii seksualności”, było spójną, przemyślaną koncepcją interpretacyjną, nie mniej prawdopodobną niż te, które wypracowywali filologowie klasyczni i historycy antyku, a z pewnością szerszą pod względem horyzontów intelektualnych od wielu spośród ich propozycji. Dziś, kiedy gwiazda Foucaulta już trochę przygasła, jego książki nie wzbudzają tak gorących debat, niemniej warto pamiętać, że pod koniec XX wieku uprawianie na poważnie humanistyki innej niż logiczno-analityczna nie mogło się obejść bez uwzględnienia jego dorobku – czy to entuzjastycznie, czy chłodno, ale jakoś trzeba się było do niego ustosunkować.
I oto przeszło trzydzieści lat po jego zgonie, w 2018 roku, konkretnie 8 lutego, Gallimard, z błogosławieństwem osiemdziesięcioletniego Daniela Deferta, wydaje legendarny (w tym przypadku użycie tego zdewaluowanego przymiotnika jest zasadne) czwarty tom „Historii seksualności – Wyznania ciała”. Tytuł chwyta i ekscytuje. Treść nie zaskakuje (tych, którzy znali poprzednie tomy). Ponieważ tekst został przez autora opracowany niemal w całości, widać w nim, że Foucault z konsekwencją realizował plan historyczno-ideowej panoramy i po opracowaniu „historii seksualności antycznej” przeszedł w czwartym tomie do późnej starożytności, w której ton w debacie na temat płci i płciowości ludzkiej zaczęli nadawać Ojcowie Kościoła i wcześni teologowie chrześcijańscy. W „Wyznaniach ciała” dominują więc tacy autorzy, jak święty Augustyn, święty Ambroży, święty Klemens Aleksandryjski, Tertulian, Orygenes, święty Grzegorz z Nyssy i święty Jan Chryzostom. Czytelnicy, którzy nabędą tę książkę zachęceni jej tytułem i rozgłosem życia intymnego jej twórcy, z pewnością będą usatysfakcjonowani, zwłaszcza kiedy odkryją, że bada on w niej głównie poglądy tych pisarzy na wartość życia w celibacie i seksu małżeńskiego. „Wyznające ciało” z tytułu nie wyznaje żadnych ekscesów, lecz jedynie ich pragnienie, które powinno być tłumione i najściślej reglamentowane oraz rozliczane w wąskich ramach instytucjonalnych przyzwoleń.
I w tym momencie można by uznać, że Foucault, drążąc teksty Ojców, jedynie potwierdza potoczny sąd, według którego chrześcijaństwo od zarania swoich dziejów potępia niemal wszystkie formy pragnienia seksualnego. Ale, podobnie jak w tomie pierwszym „Historii seksualności”, w którym zajmował się epoką wiktoriańską, demonstruje on wirtuozerię intelektualną poprzez wykazywanie, że pozorny zakaz, widziany pod innym kątem, jest nakazem. Prawodawcy wczesnego chrześcijaństwa zajmowali się seksem z taką samą gorliwością, jak pruderyjni strażnicy moralności z połowy XIX wieku, i z podobnych powodów. Zresztą wystarczy przeczytać list święty Hieronima do dziewicy Eustochium, żeby zrozumieć, co chodziło po głowach tym wzniosłym mężom, przynajmniej niektórym i niekiedy. Namiastką uprawiania seksu staje się nieustające mówienie o nim i zmuszanie innych, aby o nim mówili, rodzaj zinstytucjonalizowanej gawędziarskiej erotomanii – o czym jeszcze i dziś mogliby pewnie coś powiedzieć młodociani bywalcy konfesjonałów.
Istotnym osiągnięciem Foucaulta w czwartym tomie „Historii seksualności” jest wykazanie, że myśl antyczna i wczesnochrześcijańska dotycząca ludzkiej seksualności nie są od siebie radykalnie oddzielone, że da się między tymi formacjami wyśledzić pewne ciągłości, że nie jest prawdą stereotyp głoszący, iż antyczni Grecy i Rzymianie nie mieli w ogóle kłopotów z erotyką, a chrześcijanie od początku mieli z nią same problemy. Oczywiście nie on pierwszy to zauważył, ale niewielu badaczy wykazało to tak szczegółowo na tak szerokim materiale źródłowym. Czwarty tom stanowi cenne dopełnienie obrazu nakreślonego w tomach poprzednich i warto było podjąć decyzję o jego wydaniu, a nie o każdej tego typu decyzji można tak powiedzieć w czasach, kiedy wydaje się drukiem każdy świstek zapisany ręką „wielkiego twórcy” w nadziei, że da się na tym coś zarobić.
Jednakże w całym tym przedsięwzięciu intelektualnym tkwi pewien haczyk, na który regularnie łapali się nawet wysokiej klasy intelektualiści żyjący wśród książek i tekstów. Foucault mianowicie czyta autorów antycznych, zarówno „pogańskich”, jak i chrześcijańskich tak, jak gdyby to, co oni napisali, było odzwierciedleniem faktycznych stanów rzeczy, jakby byli oni reporterami opisującymi w swoich traktatach zachowania, postawy i poglądy ogółu ówczesnych ludzi. Nie bierze – a przynajmniej nie wygląda na to, żeby brał pod uwagę możliwość, że są to raczej ich osobiste, idiosynkratyczne poglądy, które niekoniecznie musiały być gremialnie podzielane przez społeczności wczesnochrześcijańskie i dopiero kilkaset lat później, w procesie powolnego kształtowania się dogmatyki, wyrosły na „uniwersalne” zasady życia kierowanego religią, a i wtedy nie były wcale powszechnie obserwowane przez wiernych, podobnie, jak nie są i dzisiaj. Rekonstrukcje intelektualne przeprowadzane przez Foucaulta są cennym wkładem do archiwum ludzkiej myśli, ale nie należy sądzić, że dotyczą one ogólnej sytuacji egzystencjalnej ludzi z tamtej epoki, podobnie jak nie byłoby rozsądne założenie, że po wnikliwej lekturze Kanta, Hegla, Marksa, Schopenhauera i Kierkegaarda uzyskamy poglądowy obraz mentalności dziewiętnastowiecznych Europejczyków. Tak to już jest, że hommes des lettres mają odruchową skłonność do zamykania się we własnej bańce informacyjnej, nawet wtedy, kiedy dzieli ich dwadzieścia wieków.
Tymczasem ciało – to rzeczywiste, nie to stekstualizowane, skonceptualizowane i zdyskursywizowane – niczego nie wyznaje. Ono jest.
Książka:
Michel Foucault, „Historia seksualności”, tom 4: „Wyznania ciała”, opracował Frédéric Gros, przełożył Tomasz Stróżyński, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2019.