W ostatni piątek opublikowano nowe informacje na temat stanu polskiej gospodarki. Według danych GUS, w drugim kwartale 2020 roku PKB spadł o 8,2 procent w porównaniu z poprzednim rokiem. To wciąż lepiej niż w wielu innych krajach europejskich, ale to bardzo mocny cios w gospodarkę po trzech dekadach nieprzerwanego wzrostu. Sławomir Dudek z organizacji Pracodawcy RP szacuje, że PKB wrócił efektywnie do poziomu z 2017 roku.
Tego można się było spodziewać. Teraz część zaskakująca. Tego samego dnia do Sejmu wpłynął projekt ustawy mającej podnieść wynagrodzenia politykom. A nawet nie tylko podnieść – chodziło o ogromne podwyżki rzędu kilkudziesięciu, a nawet stu procent.
Jeśli w ustawie nie zajdą zmiany, prezydent zarobi miesięcznie 26 tysięcy złotych (wcześniej 18 tysięcy), premier oraz marszałkowie Sejmu i Senatu 22 tysiące złotych (wcześniej niecałe 15 tysięcy), minister 18 tysięcy złotych (wcześniej około 12 tysięcy), wiceminister 17 tysięcy złotych (wcześniej 8 tysięcy), a posłowie i senatorowie 16,8 tysiąca złotych (licząc wynagrodzenie plus diety; wcześniej 10,5 tysiąca złotych). W większości przypadków mowa o kwotach bez dodatków za wysługę lat. Wprowadzono także wynagrodzenie dla małżonka prezydenta w wysokości 18 tysięcy złotych miesięcznie.
Niezależnie od podwyżek, nowe prawo przewiduje także wzrost o połowę subwencji dla partii politycznych, w związku z czym na przykład PiS otrzyma rocznie 34,9 miliona złotych (zamiast 23,3 miliona złotych), a KO 29,8 miliona złotych (zamiast 19,9 miliona). Polska polityka nie jest przesadnie bogata i nie są to olbrzymie kwoty. Jednak także i w tym przypadku partie nie zostaną zobligowane do przeznaczenia dodatkowych środków na użyteczne społecznie cele, na przykład na prace programowe – po prostu dostaną więcej pieniędzy.
Może eksperci, a może znajomi królika
Oczywiście, można przekonywać, że posłowie i ministrowie powinni mieć wysokie zarobki, bo w końcu spoczywa na nich duża odpowiedzialność – niekiedy chodzi o zarządzanie miliardowymi budżetami. Mówi się też, że jeśli zarobki w polityce będą wyższe, to będzie łatwiej przyciągnąć do niej ekspertów, a ryzyko korupcji będzie mniejsze. Ustawa przewiduje także określenie zarobków na ważnych stanowiskach według zobiektywizowanego wskaźnika, co rozwiązuje problem na przyszłość.
Tego rodzaju argumenty miałyby sens w abstrakcyjnej sytuacji. Jednak w konkretnej sytuacji współczesnej polskiej polityki, postępowanie posłów wydaje się z wielu powodów zadziwiające i godne krytyki.
W pierwszej kolejności – trudno o gorszy moment! W wielu firmach ludzie ciężko pracują, żeby raz do roku można było dostać 5 procent podwyżki – dzisiaj wiele z tych osób jest nie tylko niepewnych podwyżki, ale i swojego miejsca pracy. W zawodach medycznych, w edukacji albo w przypadku szeregowych pracowników sądów mamy poważny problem z niedofinansowaniem kadr. Z kolei Sejm uchwala potężne podwyżki dla polityków w dniu ogłoszenia głębokiej recesji w Polsce. Zero solidarności.
Następnie spójrzmy na argument dotyczący ekspertów w polityce i korupcji. W obozie rządzącym w pierwszej kolejności liczy się dzisiaj lojalność. Zmiany doprowadzą po prostu do tego, że swoi zarobią więcej – może zarobią podobnie jak koledzy w spółkach skarbu państwa, może będą mogli przekazać więcej pieniędzy na partię. Być może w wyniku podwyżek do rządu trafi jakiś ekspert, ale jeśli wyciągać wnioski na podstawie obserwacji, to wydaje się, że w dużej mierze poprawi się znajomym królika. A w każdym razie ustawa nie przewiduje żadnego mechanizmu, który miałby sprawić, że tak nie będzie.
Vox populi, vox Dei?
Przypomnijmy sobie także, co mówił Jarosław Kaczyński w 2018 roku. Szef PiS-u doprowadził wówczas do obniżenia pensji posłów o 20 procent. Co więcej, Kaczyński groził, że kto nie zagłosuje za tym projektem, „nie będzie mieć miejsca na liście wyborczej”, a PiS będzie „egzekwować z całą stanowczością dyscyplinę w tych sprawach”.
Jakie było uzasadnienie? Jak mówił Kaczyński: „Vox populi, vox Dei – głos ludu, głos Boga. Jeśli społeczeństwo tego chce, a widać wyraźnie, że chce, to my się przychylamy do tej decyzji i będziemy w związku z tym ponosić finansowe straty, ale dla dobra ojczyzny, dla budowy przeświadczenia społeczeństwa, że polityka rzeczywiście nie jest dla bogacenia się, jest po to, żeby służyć dobru publicznemu”.
Wtedy szef PiS-u reagował na ujawnienie informacji, że w 2017 roku Beata Szydło przyznała ministrom rządu po kilkadziesiąt tysięcy złotych nagród. Teraz Kaczyński nie przedstawił nikomu wyjaśnienia, dlaczego nagle zmienił zdanie w sprawie wynagrodzeń polityków. Jak każdy człowiek, szef PiS-u ma prawo zmienić zdanie, nawet jeśli w tym przypadku zmiana wydaje się dość spektakularna – obywatelom należy się jednak poważne wyjaśnienie, w końcu chodzi o nasze pieniądze.
Czy można kupić sobie posła?
Zastanawiająca jest także postawa opozycji, której nie przeszkadzał tym razem ekspresowy tryb obrad zaproponowany przez PiS – ustawa przeszła przez Sejm w jeden dzień. A przecież gdyby nie zgodziła się ona poprzeć ustawy, PiS najpewniej nie poddałoby jej pod głosowanie. Jednak przeciwko ustawie byli jedynie posłowie Konfederacji, Razem, dziewięcioro posłów Koalicji Obywatelskiej, a także sześcioro posłów PSL–Kukiz’15.
Wreszcie, uwagę zwraca także wysokość ustalonych wynagrodzeń. Jak wylicza analityk Fundacji Kaleckiego Karol Muszyński, zgodnie z projektem posłom przysługiwałyby zarobki w okolicach 1 procenta najlepiej zarabiających Polaków. Można by porozmawiać o zasadności takiej decyzji, ale skoro ustawę przepchnięto przez Sejm w jeden dzień, to nie było na to czasu.
Kontrowersje wzbudziło nie tylko samo głosowanie, ale i późniejsze wyjaśnienia. Posłowie obozu rządzącego generalnie nabrali wody w usta – chociaż to oni mają w Sejmie większość i ponoszą odpowiedzialność za projekt. Na opozycji także zapadło milczenie, a kilka głosów, które się pojawiło, brzmiało doprawdy kuriozalnie. Poseł Platformy Adrian Tomaszkiewicz stwierdził: „Przeglądam nasze (PO) wewnętrzne grupy na FB, czy WhatsApp. Tam się gotuje po informacji odnośnie tych podwyżek. Niemniej, proszę Was bardzo – bądźcie z nami, nie odwracajcie się od nas”. Poseł nie pokusił się nawet o przedstawienie wyjaśnienia, po prostu błaga o wybaczenie.
Chyba najbardziej osobliwa była jednak wypowiedź posłanki KO Barbary Nowackiej, według której obecnie „firmy mogą sobie kupić dowolnego posła czy radnego za 2 tys. zł miesięcznie”. Nie wyjaśniła ona, dlaczego po podwyżkach nie będzie można kupić tych samych posłów za, powiedzmy, 3 tysiące złotych miesięcznie. Jej zarzut wydaje się jednak bardzo poważny i rodzi pytanie o to, jakie kroki podjęli Nowacka i Koalicja Obywatelska w sprawie ukrócenia nielegalnego lobbingu w Sejmie – oprócz przyznania sobie podwyżek.
W piątek wieczorem w czasie wystąpienia Rzecznika Praw Obywatelskich na sali sejmowej została już tylko garstka posłów. Teraz piłka po stronie Senatu.
Źródło ikony wpisu: aut. Mateusz Kudła, Wikipedia