Jakub Bodziony: Dlaczego biseksualna, lewicowa feministka przeszła do katolickiej centroprawicy?
Hanna Gill-Piątek: Bo znacznie więcej nas z Szymonem Hołownią łączy, niż dzieli. W kwestiach, w których się różnimy, będę głosować zgodnie z tym, co obiecałam swoim wyborcom. Budowanie szerokiego ruchu polega na tym, że w jego skład muszą wchodzić osoby o różnych poglądach. Partia, która ma idealnie jednorodne poglądy wśród członków, jest zawsze partią jednoosobową.
Ruch, który ma różne skrzydła i poglądy, kojarzy się mi z pewnym etapem rządów Platformy Obywatelskiej, która nie potrafiła dojść do porozumienia w żadnej światopoglądowej sprawie.
Ktoś mi powiedział, że Hołownia przypomina początek Platformy. Ten moment, kiedy przychodzili ludzie z NGO-sów, którzy wyrośli z etosu obywatelskiego rodzącego się w Polsce i chcieli zrobić coś dobrego. My się będziemy starali, żeby wyszło to znacznie lepiej.
Czyli sukces Hołowni jest związany z porażką PO?
To jest środowisko z zupełnie innymi motywacjami, różni się również pod względem pokoleniowym. Platforma ma elektorat bardzo antypisowski i konsekwentnie buduje swój wizerunek w kontrze do partii rządzącej. Grzegorz Schetyna uczynił z tej formacji licencjonowaną opozycję. Platforma jednoczy KOD-owski elektorat, który tęskni za piosenkami Jacka Kaczmarskiego. Ale PiS nauczyło się ich ogrywać, w konsekwencji obie partie łączy specyficzna symbioza.
Z drugiej strony jest Rafał Trzaskowski, którego ruch ma dać PO drugi oddech.
Trzaskowski jest bardzo poważną osobą w polityce – fajną, młodą, niosącą pewną energię. Ale nie jest w stanie przewodzić ruchowi obywatelskiemu, pełnić funkcji wiceprezesa PO i być prezydentem Warszawy. Robert Biedroń zarządzał niemal stutysięcznym Słupskiem i przed wyborami samorządowymi wskazał swoją kandydatkę, a sam poszedł robić politykę na szczeblu centralnym. To było uczciwe i równie jasnej deklaracji oczekiwałabym od Rafała Trzaskowskiego.
Czy inicjatywa prezydenta Warszawy nie zagraża pozycji Szymona Hołowni?
Wygra najlepszy, czyli Hołownia.
Dlaczego?
Bo jego ruch został zbudowany w sposób organiczny. Jest w nim pewna struktura organizacyjna i liderzy. Teraz trzeba w nich inwestować i jeździć po regionach. Zbudować ogólnopolski ruch to jest cholerna robota, ale już teraz widzimy, że Szymonowi udało się przetrwać wybory prezydenckie. Mamy prawie dwadzieścia tysięcy zapisanych osób i milion złotych zebranych na najbliższą działalność.
Tylko że do następnych wyborów mamy 3 lata. Entuzjazmu może nie wystarczyć na tak długo.
Mam nadzieję, że jak Rafał Trzaskowski pozbiera się z „Czajką” i wystartuje ze swoją inicjatywą, to będzie dla nas zdrową konkurencją. Kiedy czujesz oddech na plecach, to tylko zwiększa się motywacja.
Koalicja Obywatelska może zgromadzić pewne poparcie w sytuacjach krytycznych, pokazała to druga tura wyborów prezydenckich. Jednak zaraz po wyborach sondaże spadają do stałego poparcia na poziomie około 26 procent. Platforma, w swojej obecnej formule, nie przebije tego progu.
Kiedy 10 lat temu dołączałam do „Krytyki Politycznej”, widziałam potrzebę budowy lewicy i lewicowego języka poza SLD. Ten język zmienił rzeczywistość, niestety zagarnęła go prawica. 500 plus jest konserwatywną wersją projektu równościowego, który mógłby wyrosnąć na lewicowym języku. Teraz widzę potrzebę rozwoju nowego języka w politycznym centrum.
W czym Hołownia jest lepszy od lewicy?
Tym, co nas łączy w ekipie Szymona, jest trochę inne podejście do jakości polityki. Nie mam na myśli tylko stanowienia prawa, ale też akcje społeczne czy zaangażowanie się w lokalne inicjatywy. Chodzi o ludzi, którym chce się robić coś dobrego. Może to jest obrazoburcze dla Jurka Owsiaka, ale ten zapał w Polsce 2050 przypomina mi WOŚP. Sama byłam kiedyś bardzo krytyczna wobec tej inicjatywy, bo uważam, że to państwo powinno utrzymywać opiekę zdrowotną. Później przyjrzałam się jej z bliska i zobaczyłam, że dzięki takim akcjom tworzy się niesamowita płaszczyzna współpracy pomiędzy obcymi, często pochodzącymi z zupełnie różnych światów, ludźmi. Oni mogą być biseksualnymi lewakami lub konserwatystami, ale staną z puszką i przez chwilę będą w czymś uczestniczyli razem. Nasz ruch ma oczywiście zupełnie inny charakter niż WOŚP, niemniej ta energia do działania jest bardzo podobna.
Tomasz Trela z SLD opublikował w mediach społecznościowych żartobliwy filmik, w którym „szuka kłusowników Hołowni”. Na lewicowych grupkach w mediach społecznościowych jest pani odsądzana od czci i wiary, a określenie „zdrajczyni” należy do łagodniejszych. Komentarze na pani profilu są… mieszane.
Widziałam te komentarze i jestem pewna, że jeszcze przez jakiś czas będą się one pojawiać. Nie będę wskazywać po nazwisku, kto nasłał na mnie młodzieżówki.
Mam też dużo wyrazów wsparcia. Zadzwoniła do mnie Henryka Krzywonos, Józef Pinior, odezwali się znajomi z harcerstwa, ludzie z którymi spotykałam się w „Krytyce Politycznej” czy w szkole liderów. To są wszystko środowiska osób, które zakasują rękawy i idą robić, a nie debatują nad kolejnymi planami. Na lewicy też zmienia się sytuacja i miało to wpływ na moją decyzję.
To znaczy?
To koniec Wiosny. Zaraz połączy się z Nową Lewicą, czyli de facto z SLD pod nową nazwą. Razem ma zachować odrębność. Zgodziliśmy się na to i wszystko było w porządku, aż do głosowania nad podwyżkami dla parlamentarzystów. To był moment, w którym wartości weszły w spór z realnym życiem. Doszło do sytuacji, w której podniesiono rękę wbrew wyborcom, ale zgodnie z klubową lojalnością. To jest stara polityka.
Członkowie Razem zagłosowali przeciwko, pani była w tym czasie na urlopie. Zagłosowałaby pani przeciwko?
Teraz to łatwo mówić. Rekomendacja klubu była jasna, oprócz Razem wyłamały się tylko dwie osoby – Wanda Nowicka i Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.
To była kropla, która przelała czarę goryczy?
Nie, już od długiego czasu zastanawiałam się nad zmianą środowiska. Chcę jednak podkreślić, że w kampanii wspierałam Roberta jak mogłam, pracowałam po nocach, cięłam szablony, sprejowałam jego nazwisko na chodnikach. Uważam, że dobrze się spisałam.
Ale już wtedy myślała pani o odejściu?
Pojawiły się pewne wątpliwości. Dziwiło mnie to, że wielu moich znajomych, w tym osoby LGBT, zaangażowało się w kampanię Hołowni. Dla mnie to był jakiś konserwatywny facet z telewizji. Zwróciłam również uwagę na badania, które wskazywały, że to właśnie Szymon w drugiej turze prawdopodobnie wygrałby z Andrzejem Dudą. Wtedy zaczęłam oglądać jego poranne live’y, później wpadłam na niego przypadkiem w Łodzi i umówiliśmy się na następne spotkanie, potem jeszcze kolejne.
To może wydawać się dziwne, ale naprawdę rozmawialiśmy o takich rzeczach jak mieszkalnictwo, ekologia i prawa zwierząt – o wspólnym obszarze wartości. Dostrzegłam w nim coś uczciwego i autentycznego, to nie jest kolejny polityk–mądrala. Kiedy nie mógł zdecydować się co do pigułki „dzień po”, skonsultował się z ludźmi i zmienił zdanie. Przekonało mnie takie społeczne, ludzkie podejście. To, że więcej się słucha, niż mówi.
I takich ludzi nie ma na lewicy? Dopytuję, bo wciąż nie do końca rozumiem, w jaki sposób dawny klub przeszkadzał pani w realizacji politycznych ambicji.
Społeczna energia Szymona jest po prostu bardziej zgodna ze mną i moimi przekonaniami. Myślę również, że ten podział na lewicę i prawicę coraz bardziej traci na aktualności. Wystarczy spojrzeć na Barbarę Nowacką, Zielonych, Dariusza Jońskiego, Katarzynę Piekarską – to są wszystko osoby o progresywnych poglądach, które są poza lewicą. Hołowni też przyda się jedna biseksualna lewaczka.
Napisała pani na Twitterze, że zaprasza do współpracy wszystkie osoby potrafiące się wznieść ponad prawicę i lewicę. To jest ten sam język, którego Biedroń używał na inauguracji Wiosny na Torwarze. Nie ma pani wrażenia, że realizuje bardzo podobny projekt, który jest po prostu na wcześniejszym etapie rozwoju?
A co w tym złego?
Po prostu wydaje mi się, że powody, dla których przestała się pani czuć komfortowo na lewicy, wraz z konsolidacją i profesjonalizacją ruchu Hołowni, pojawią się również w Polsce 2050.
Widziałam różne analizy, które wskazywało na to, że programy Biedronia i Hołowni są ze sobą zgodne w około 70 procentach. Różni ich stosunek do aborcji, związków homoseksualnych i religii w salkach katechetycznych. Jednocześnie mało który kandydat tak wyraźnie podkreślał potrzebę rozdziału Kościoła od państwa, opodatkowania tej instytucji i rozliczenia pedofilii wśród duchownych.
Nie przychodzę tam, żeby być gwiazdą i odwiedzać wszystkie media. Myślę, że to zainteresowanie moją osobą jest chwilowe, a ja muszę przede wszystkim zasłużyć na szacunek osób, które tworzyły ruch Hołowni jeszcze w grudniu. Sama traktuję ludzi po partnersku, a nie jako tło do konferencji prasowych. Szymon ma podobne podejście do polityki. Dlatego wreszcie czuję się jak u siebie.
Na lewicy tak nie było?
W mniejszym stopniu. Wraz z zawężaniem swoich postulatów programowych, postępował odpływ zaangażowanych osób. Pamiętam niesamowitą społeczną energię podczas konwencji założycielskiej Wiosny. Wybory do Parlamentu Europejskiego dały nam pewne paliwo do dalszej działalności, ale później nie było wiadomo, jak dalej zagospodarować te aktywne osoby. Coraz więcej z nich się wykruszało.
Hołownia wyciągnął z tego wnioski?
Tak sądzę. Dlatego pojawił się pomysł stowarzyszenia i działania poza politycznego, które pozwala wykorzystać tę początkową energię.
Jak pani ocenia zapowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego o potrzebie cięć w administracji? W podobnym tonie wypowiada się minister finansów, który twierdzi, że „ministerstwa działają tak jak korporacje” i muszą szukać oszczędności.
To raczej dramatyczne szukanie społecznego poparcia w tanim stereotypie leniwych urzędników. Czymś trzeba przykryć deficyt, a z drugiej strony marnotrawstwo Łukasza Szumowskiego czy Jacka Sasina. Ale to się zawsze odbija potem czkawką, bo wartościowi ludzie i tak do administracji nie chcą już teraz przychodzić, a głębokie redukcje oznaczają przecięcie tak zwanej pamięci instytucjonalnej. I zaczyna się wyważanie otwartych już drzwi zamiast rozwoju. Z drugiej strony, o ile pamiętam, w administracji państwowej w 2019 przybyło nam ponad 800 etatów. Niby jest z czego ciąć, ale zwykle na bruk idą ci merytoryczni pracownicy, a chroni się synekury. Polska 2050 kładzie silny nacisk na jakość państwa, a puszczona w szybki ruch ministerialna miotła raczej tego nie zapewni.
Czy na pani decyzję o zmianie politycznych barw nie miała wpływu ewentualna obietnica jedynki na listach parlamentarnych Polski 2050? W przypadku konsolidacji na lewicy trudniej byłoby o dobre miejsce.
Myślę, że biorąc pod uwagę moją pracę, zaangażowanie, wyrobioną pozycję, nie miałabym problemu z powtórzeniem wyborczego sukcesu. Wszelkie obietnice ze strony Szymona Hołowni to abstrakcja w momencie, kiedy następne wybory odbędą się dopiero za 3 lata.
Gdyby zależało mi na miejscu na liście, posadzie w spółce skarbu państwa czy ministerstwie, to raczej nie poszłabym do ugrupowania, które nawet nie jest zarejestrowaną partią. Na razie trafię do małego pokoju dla posłów niezależnych i będę go dzielić z przedstawicielem mniejszości niemieckiej.
Podobno na dniach mają być ogłoszone kolejne transfery.
[uśmiech] Myślę, że niedługo stworzymy koło poselskie. Nasze realne plany sięgają klubu parlamentarnego i liczę, że będzie to możliwe przed końcem sejmowej kadencji.