Jerzego Kochanowskiego nie trzeba przedstawiać żadnemu miłośnikowi historii najnowszej. Badacz z Uniwersytetu Warszawskiego to nie tylko jeden z najwybitniejszych znawców polskiej historii społecznej XX wieku, ale także jeden z nielicznych na krajowym rynku autorów konsekwentnie wprowadzających do swoich badań inspirujące innowacje teoretyczne. Książki o „czarnym rynku” w PRL oraz o „rewolucji międzypaździernikowej”, na której ufundowano nowoczesne polskie społeczeństwo, wyznaczyły nowe horyzonty polskiej nauce historycznej. Kochanowski potrafi mierzyć się badawczo z fenomenami trudnymi w konceptualizacji, wymagającymi nie tylko wieloletnich badań, ale też intelektualnej odwagi.
Jego najnowsze dzieło idzie w podobną stronę. Wbrew pozorom, nie jest to jedynie opowieść o stolicy Tatr w okresie rządów Władysława Gomułki. „Nie jest ona bowiem tradycyjną monografią miasta, z rysem historycznym i rozdziałami ilustrującymi zagadnienia demograficzne, kulturowe, przyrodnicze, społeczne, ekonomiczne i religijne. Ma pokazać zjawisko wciąż słabo zdefiniowane, rozciągnięte w czasie i przestrzeni, z bardzo różnorodnymi aktorami” – zaznacza we wstępie autor. Mowa o zjawisku „wolnych przestrzeni”, „w których państwo mniej lub bardziej celowo i świadomie pozostawiało obywatelom mniejszą lub większą swobodę działania”. W tak ujętych przestrzeniach codzienność społeczno-polityczna różniła się zasadniczo od wizji „ciągłej walki importowanej dyktatury z narodem/społeczeństwem”. Trudno się nie zgodzić, że odrobina prowokacyjnego rewizjonizmu to rzecz, która krajowej historiografii bardzo się przyda.
Pod Tatrami
Zakopane ma swoje unikalne miejsce w polskiej tradycji – odkryte przez polską inteligencję na przełomie XIX i XX wieku, po 1918 roku zyskało status zimowej stolicy Polski. To właśnie ze Lwowa do Zakopanego mknęła słynna luxtorpeda, symbol międzywojennej nowoczesności. Ten okres w dziejach górskiego kurortu symbolizują tyleż wystawne dansingi, co niepokojąca twórczość Witkacego i otaczającej go bohemy. Kolejne przełomy historyczne XX wieku nie podważyły wyjątkowości tego miejsca. „Ten region angażuje ludzi emocjonalnie bardziej niż inne. Pewien pisarz powiedział mi niedawno, że jak jest w Poznaniu, to go Poznań nie obchodzi, a Zakopane tak” – mówił w 1978 roku, cytowany przez Kochanowskiego, Jacek Woźniakowski.
Przyznam, że mnie – i chyba całemu mojemu pokoleniu – ten fenomen jest już obcy. Czar zakopiańskiego Sonderwegu wiązał się z tym, że miejscowość ta w Polsce Ludowej była swoistym oknem na świat: elegantki w najmodniejszych zachodnich kreacjach paradowały po Krupówkach, a bywalcy restauracji raczyli się importowanymi trunkami. Najważniejszą rolę Zakopane odgrywało w tej zgrzebnej, gomułkowskiej Polsce. Ta ostatnia kojarzy się z szarą i nieciekawą „małą stabilizacją”, ale przecież z drugiej strony – była czasem formowania się nowoczesnego polskiego społeczeństwa, gdy pierwsze pokolenie wychowane w PRL, także dzięki wyjazdom do Zakopanego, usiłowało naśladować pewne wzorce i tradycje, aspirując do awansu społecznego. Jest ogromną zasługą Kochanowskiego, że poszukując korzeni procesów społecznych, skupia się na niedocenionych latach sześćdziesiątych i porcji wolności, jaką zaserwowano Polakom po 1956 roku. Porcji, którą wyjątkowo zachłannie konsumowano właśnie na Podhalu.
Bo przecież nietypowość Zakopanego to nie tylko trudno definiowalny etos i przyjezdni. To uwarunkowania geograficzne i etnograficzne. To nadgraniczne położenie, czyniące przemyt lokalnym sportem, a także jałowe gleby, powodujące, że rolnictwo było działalnością szczególnie niewdzięczną. Nadejście rządów komunistycznych przyniosło tu ważne zmiany: uszczelnienie granic spowodowało, że przemyt stał się znacznie bardziej niebezpieczny, lecz i bardziej zyskowny. Z kolei upaństwowiona gospodarka stworzyła góralom miejsca pracy nie tylko w administracji, ale również w fabrykach, co stało się motorem złożonych – i prawdziwie fascynujących – cywilizacyjnych zmian.
Totalitaryzm na niby
Zakopane i całe skalne Podhale stanowi dla rozważań Kochanowskiego atrakcyjne tło, co znakomicie ubarwia jego wywody i z pewnością zachęci do tego, by po książkę sięgnęli amatorzy górskich wędrówek i spacerów po Krupówkach. Największym walorem tej pozycji nie jest jednak sceneria, ale zrekonstruowane przez autora przemiany i negocjacje społeczne. Punktem wyjścia jest dla niego raport partyjnej komisji z 1972 roku, który pokazuje stolicę Tatr, jako antytezę „socjalistycznego uzdrowiska”. Gomułkowskie Zakopane jawi się jako przestrzeń, w której aktorzy – tak indywidualni, jak i instytucjonalni – są bardzo dalecy od deklarowanych ustrojowych pryncypiów. Ba, wręcz nie są zupełnie zainteresowani tym, by je realizować. Podhalańska elita miała bowiem cokolwiek drobnomieszczańskie podejście do pieniądza, a z racji atrakcyjnego umiejscowienia w strukturze państwa, mogła ignorować władze centralne – Warszawa była daleko.
Malownicze są opowieści o sportowcach i przemytnikach, którzy współpracując ręka w rękę, potrafili budować wielomilionowe fortuny. Jeszcze bardziej intrygują działania zakładów pracy, które – zupełnie omijając istniejące struktury – kupowały domy, by organizować w nich własne zakładowe pensjonaty. To przestrzeń wyjątkowo trudna do badania, bo słabo uchwytna źródłowo. A jednak z mozaiki publicystyki, dokumentów partyjnych czy esbeckich oraz nielicznych wspomnień, wyłania się frapująca rzeczywistość. Kierownicy fabryk okazują się hołdować zgoła nie-socjalistycznym gustom, ich działania są nielegalne, a jednak nastawione na dobro pracowników, którzy dzięki ich kreatywności mogli zażywać wczasów, w miejscu ekskluzywnym i prestiżowym. Połączenie ogromnej społecznej energii uwolnionej po 1956 roku i trwałego osłabienia kontroli, wywołało na Podhalu niebywałą hossę budowlaną. Ignorując przepisy, liczni górale zbili fortuny na tysiącach corocznie przyjeżdżających letników.
To prawda, że obraz wyłaniający się z książki Kochanowskiego jest pełen luk, a nadto niewyraźny, z rozmytymi konturami. To historia przypominająca różnobarwny kolaż, na który składają się praktyki społeczne oglądane z perspektywy mikrohistorycznej. W tak dużym przybliżeniu warsztat historyka zaczyna zresztą przypominać metody badawcze antropologa. Abstrahując jednak od przyjętych narzędzi, koncepcja totalitaryzmu jako intelektualna rama wyjaśniania dziejów PRL zostaje przez Kochanowskiego ostatecznie zakwestionowana. Paradoksalnie jednak, ten wniosek nie musi być tak jednoznaczny. „Przestrzenie wolności” stanowiły oczywiście zaprzeczenie totalitaryzmu w praktyce. Jednak sam fakt, że stanowiły one odstępstwo od normy, dobrze pokazuje że ambicje partii komunistycznej pozostawały wszechogarniające. Autonomiczne działania społeczne były faktem, ale ich istnienie nie unieważniało istnienia presji instytucji państwa komunistycznego.
Samo-wola
Metodologiczną podstawą rozważań Kochanowskiego jest koncepcja Eigen-Sinn (za Kornelią Kończal tłumaczona jako „samo-wola”), zaproponowana przez Alfa Lüdtkego w latach 80., a następnie konsekwentnie rozwijana w zróżnicowanych badaniach prowadzonych w ramach poczdamskiego Centrum Historii Najnowszej. Już słownik braci Grimm wskazywał, że Eigensinn oznacza „uparte bycie sobą” – z czasem wyrażenie to obrosło całą paletą pozytywnych konotacji związanych z antytotalitarnym potencjałem, jaki kryje w sobie wewnętrzna suwerenność jednostki. Niemieckich historyków skłoniło to do poszukiwania nisz niezależności nawet w dystopijnej rzeczywistości reżimów tłamszących indywidualność [1].
Ta inspiracja badawcza to rzecz godna odnotowania i warto, by zwrócili na nią uwagę także inni badacze zajmujący się historią społeczną polskiego komunizmu. Zwłaszcza że otwiera ona interesujące perspektywy porównawcze w wymiarze transnarodowym i międzynarodowym. Rozczarowuje jednak, że Kochanowski nie spróbował stworzyć z niej bardziej konkretnego narzędzia poznawczego. „Samo-wolę” czy „przestrzenie wolności” definiuje szeroko i nieprecyzyjnie – wprost wskazując zresztą na zakodowany w genotypie tego pojęcia szeroki margines interpretacyjny. Jestem przekonany, że dobrą perspektywę na przyszłość dałoby rozwinięcie teoretycznych podstaw badania, które otworzyłoby drogę do przekonujących generalizacji, wykraczających poza przykład zakopiański.
Skądinąd warto w tym miejscu wspomnieć o innych pomysłach konceptualizacyjnych, które z jednej strony pozwalałyby na generalizacje, a z drugiej umożliwiały większą precyzję terminologiczną. Mam na myśli przede wszystkim koncepcję „małego indywidualizmu” Winicjusza Narojka, polegającą na „maksymalnym wykorzystaniu przez jednostkę możliwości manewru, jakich dostarcza jej ustrój oparty na zasadach kolektywistycznych”. Narojek, łączył w swoich pracach perspektywę makrospołeczną i mikrospołeczną, co pozwalało mu na nowatorskie badania postaw dostosowania i „oswajania” systemu, „radzenia sobie” z nim. Owszem, mniej w tej koncepcji z ważnego dla Eigen-Sinn ducha indywidualistycznej rewolty 1968 roku, ale w moim przekonaniu pozostaje ona jedną z wciąż najbardziej niedocenionych propozycji teoretycznych w badaniach nad dziejami społecznymi PRL.
Wiele wątków zasygnalizowanych w badaniach Jerzego Kochanowskiego wartych jest rozwijania. Wspomniana komisja partyjna, kierowana przez Wiesława Mysłka, krytycznie oceniająca stan Zakopanego jako miasteczka nieledwie wyjętego spod prawa, była próbą zaprowadzenia porządków pożądanych z punktu widzenia ideologicznego. To, że jej raport powstał w 1972 roku, zachęca by na nowo przemyśleć „liberalizm”, jaki łączony jest niemal mechanicznie z pierwszymi latami rządów ekipy Edwarda Gierka. Wręcz przeciwnie, lata 70. jawią się jako przykład nawrotu do bardziej radykalnych rewolucyjnych haseł. Kusi, by potraktować to jako spuściznę rewolucji kadrowej – i mentalnej – jaką przyniósł Marzec 1968 i swoista rebelia ludowa, do której doszło wówczas w łonie partii komunistycznej. Podobnych inspiracji znajdziemy zresztą u Kochanowskiego znacznie więcej.
***
Wartość „Wolnego Miasta Zakopane” leży przede wszystkim w naszkicowaniu wielobarwnej panoramy pluralizmu społecznych zachowań. W malowniczych podhalańskich krajobrazach ujawniła się spontaniczna siła samoorganizacji oraz inicjatywy społecznej, która rozsadzała postulowane ramy – prawne, ekonomiczne, organizacyjne – gomułkowskiej Polski. Jerzemu Kochanowskiemu udało się uchwycić iskrę życia, która nie mieści się w tradycyjnych ramach historiograficznych – dla analizy podhalańskiego żywiołu kategorie oporu, opozycji czy kolaboracji nie będą miały sensu. Książka warszawskiego badacza stanowi w znacznej mierze pionierską próbę weryfikacji tez, które wydają się zdroworozsądkowe, ale jednocześnie są bardzo trudno uchwytne źródłowo.
Frapująca jest pointa książki, mówiąca o ambiwalencji wolności, o tym, że „samo-wola”, niedaleko stoi od samowoli. Na ile walka z komunizmem była walką z systemem narzuconym przez zewnętrznego suwerena, a na ile walką z systemem jako takim? Czy polskie, identyfikowane przez Kochanowskiego, „przestrzenie wolności” mają w sobie anarchicznego ducha? W tym wymiarze książkę Kochanowskiego można traktować jako punkt wyjścia do polemiki z tezami Andrzeja Nowaka, który w dotychczasowych czterech tomach „Dziejów Polski” wskazywał na umiłowanie wolności jako na cechę szczególną nie tylko polskiego ustroju, ale polskości jako takiej. Z pewnością warto zastanowić się, ile w tej ostatniej jest indywidualizmu skierowanego na realizację własnych interesów za wszelką cenę, kosztem całego systemu i dobra społeczeństwa oraz współobywateli.
Przypis:
[1] Zob. „Eigen-Sinn. Życie codzienne, podmiotowość i sprawowanie władzy w XX wieku”, wybór wstęp i opracowanie T. Lindenberger, A. Lüdtke, red. K. Kończal, tłum. A. Górny, K. Kończal, M. Zielińska, Poznań 2018.
Książka:
Jerzy Kochanowski, „«Wolne miasto» Zakopane 1956–1970”, wyd. Znak Horyzont, Kraków 2019.