Szanowni Państwo!

„Są takie koszty, które są hamulcem dla gospodarki. Takimi są koszty na administrację. Urzędnicy dostają pieniądze od podatników. Jesteśmy kosztem. Im niższy będzie ten koszt, tym lepiej dla gospodarki” – z kogo to cytat? Z ultraliberalnego polityka lub menadżera wielkiej korporacji? To słowa obecnego ministra finansów Tadeusza Kościńskiego, który w innym wywiadzie stwierdził, że „administracja to jest nic więcej niż korporacja. Ministerstwo Finansów jest jedną z największych korporacji w Polsce, która ma 63 000 pracowników. Każda z korporacji w Polsce patrzy, gdzie może racjonalizować koszty i my robimy to samo”.

Podobnie wypowiadał się również Mateusz Morawiecki, który już w kwietniu przekonywał, że „musimy zaszczepić gen oszczędności w administracji”, a teraz zapowiada cięcia, w wyniku których pracę może stracić nawet 20 procent wykwalifikowanych urzędników. Jako pierwsze mają zostać zwolnione osoby, które nabyły już prawa emerytalne, niezależnie od tego, że wysokość emerytury często sięga zaledwie 1400 złotych brutto. Do tego jeszcze niedawno Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego, mówił o „nieprzebranych ilościach gotówki” w zakresie działań antykryzysowych. O tym, że premier Beata Szydło mówiła, że „wystarczy nie kraść” i pieniądze się znajdą, nie pamięta już chyba nikt.

Jednak przede wszystkim uwagę zwraca ton tych zapowiedzi. Premier Morawiecki przytacza argumenty, których mógłby używać jeszcze kilka lat temu, kiedy pełnił funkcję prezesa dużego banku. Rząd, od lat posługujący się retoryką „silnego i sprawnego państwa”, teraz zrównuje aparat działania administracji z korporacją, której naczelnym zadaniem jest wypracowanie zysku.

Dlatego zasadne wydają się dwa pytania. Po pierwsze, czy PiS uwierzyło w mit „taniego państwa”, któremu wypowiedziało wojnę na początku swoich rządów? A po drugie, czy po wielkich zapowiedziach modernizacji i rewitalizacji usług publicznych zostanie „druga fala prywatyzacji” i okrojony program 500 plus?

„Po pięciu latach dość dobrze widać, że politykę «dość wyrzeczeń!» każdy zrozumiał po swojemu. Jedni podryfowali w obszary pachnące korupcją polityczną i objadają się kiełbasami spółek skarbu państwa, inni zaś spuścili ze smyczy własny język. Nieliczne wyjątki warto zachować w pamięci”, w tekście otwierającym numer pisze Jarosław Kuisz, redaktor naczelny naszego tygodnika.

Do pomysłu cięć w administracji optymistycznie podchodzi europoseł PiS-u Zdzisław Krasnodębski, który w najnowszym numerze „Kultury Liberalnej” argumentuje, że „w Polsce są trzy ministerstwa, które zajmują się sprawami [klimatu i energetyki] – to jest mało racjonalne. Z tego powodu ważny jest pomysł, żeby dokonać konsolidacji rządu i zmniejszyć liczbę ministerstw”. W rozmowie z Tomaszem Sawczukiem, Krasnodębski twierdzi, że „jeśli rzeczywiście zmiany w administracji zostałyby w najbliższych latach skutecznie przeprowadzone, to następcy rządzący Polską będą mieli w dyspozycji jeszcze jedno osiągnięcie Prawa i Sprawiedliwości – bardziej sprawne i trochę odchudzone państwo”.

W drugiej rozmowie numeru Agnieszka Pomaska z Koalicji Obywatelskiej zwraca uwagę, że „hasło «wystarczy nie kraść« w przypadku PiS-u się nie potwierdziło. Liczba ministrów i osób decyzyjnych wymknęła się spod kontroli. Im więcej jest ministrów, wiceministrów, doradców, tym więcej kosztów, co widać po niebotycznym budżecie kancelarii premiera. PiS chciało zadowolić zbyt wiele osób i napotkało na związane z tym problemy. Nie odbija się to jeszcze na notowaniach partii, ale liczba afer dotarła do pewnej granicy, po której przekroczeniu pojawiła się w PiS-ie refleksja, że trzeba nad tym zapanować”.

Po pięciu latach rządów PiS-u próżno doszukiwać się jakościowego skoku w państwie. Nie poprawiła się jakość edukacji publicznej, ochrony zdrowia, a system emerytalny gwarantuje głodowe zabezpieczenia dla przyszłych pokoleń. Większość państwotwórczych zapowiedzi prawicy zakończyła się na sferze retorycznej.

O tym, jak do zapowiedzi powrotu cięć w polityce PiS ustosunkowuje się osoba do niedawna związana z Lewicą, dowiedzą się Państwo z rozmowy z Hanną GillPiątek. Posłanka opowiada o kulisach przejścia do ruchu Szymona Hołowni, a plany premiera uznaje za „dramatyczne szukanie społecznego poparcia w tanim stereotypie leniwych urzędników. Czymś trzeba przykryć deficyt, a z drugiej strony marnotrawstwo Łukasza Szumowskiego czy Jacka Sasina”. Dodaje, że chociaż urzędników jest dużo, to „zwykle na bruk idą merytoryczni pracownicy, a chroni się synekury. Polska 2050 kładzie silny nacisk na jakość państwa, a puszczona w szybki ruch ministerialna miotła raczej tego nie zapewni”.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja

 

Fot. Pexels.com