Myszolandia – od razu pojawia się skojarzenie z Orwellowskim folwarkiem zwierzęcym – miejsce, gdzie żyją i rządzą zwierzęta. U brytyjskiego autora człowiek uosabiał wszelkie (pozornie jedyne) zło, zaś w Myszolandii to zwierzęta zwierzętom (koty myszom) uprzykrzają życie. I to nie jako nieproszeni intruzi, a legalnie wybrana władza!

W Myszolandii panuje bowiem demokracja. Nie oznacza to, że myszy mają w swoim państwie raj na ziemi. Co 5 lat idą do urn i zgodnie wybierają rząd… kotów. Raz czarnych, raz białych. Gdy zmamione obietnicami wyborczymi czarnych kotów godzą się na rozporządzenia szkodliwe dla myszy (jak na przykład „mysie dziury powinny być wystarczająco duże, żeby zmieściła się w nich kocia łapa”), przed kolejną kadencją wybierają koty białe. Wszak te obiecują poprawę ich sytuacji na przykład przez zniesienie narzuconych przez poprzedników wytycznych dotyczących mysich dziur. Za ich rządów otwory będą kwadratowe, a to przecież najlepsze rozwiązanie problemów. Zgadza się – ale problemów kocich! Do kwadratowej dziury zmieszczą się aż dwie kocie łapy i myszki (czytaj: kolację) da się jeszcze łatwiej z nich wyłowić…

Co więc robią udręczone myszy po kolejnych pięciu latach? Ponownie wybierają koty czarne, bo przecież za panowania białych jest im jeszcze gorzej. I tak w kółko, co pięć lat. Wreszcie nauczone doświadczeniem postanawiają coś zmienić – wybierają koalicję kotów białych i czarnych. A potem koty szare, podobne do myszy. Co nadal nie polepsza ich sytuacji. Bo, jak głosi jedna z mądrości w książce, problemem nie jest wcale kolor kotów, a fakt, że są kotami.

Dlaczego więc myszy (wyborcy) wciąż decydują się na rząd, który nie jest dla nich dobry? Czy uznają znane, swojskie zło za mniejsze zło? Nie mają odwagi zmienić odwiecznej reguły? A może najzwyczajniej nie mają pomysłu na rozwiązanie politycznego impasu? Co musi się stać, by myszom przyszło do głowy wyjście alternatywne, zupełnie nowe, rewolucyjne?

Ano do głosu musi dojść jeden „szaleniec”, „wywrotowiec”, „bolszewik” – jak symbolicznie nazwał taką niepokorną jednostkę kanadyjski polityk drugiej połowy XX wieku, socjaldemokrata Tommy Douglas, którego przemówieniem zainspirowały się autorki „Myszolandii”. Douglas porównał wyborców do myszy, które regularnie wybierają złe rządy kotów (czarnych – konserwatystów; lub białych – liberałów). Przekonywał, że jedyną drogą do godnego życia jest dopuszczenie do władzy przedstawicieli klasy robotniczej (a więc z kręgów uciśnionych „myszy”). Powołując się na postawę papieża Leona XIII, nazywanego „papieżem spraw społecznych”, głosił postulat oddania władzy nad ludem samemu ludowi.

Bohaterowie książki Méricourt i Sanjin nie mieli jednak wielkiego mentora w postaci papieża czy polityka. Ale była w ich szeregach jedna odważna myszka, która wpadła na POMYSŁ. I miała odwagę go publicznie wyartykułować: „A może powinniśmy wybrać władzę, którą stanowiłyby myszy?”.

Rewolucyjna idea przeraziła ogół. Myszy spanikowały. Wolały uznać reformatorkę za szaloną i aresztować ją, by nie szerzyła niebezpiecznej, w ich mniemaniu, herezji. Nie przewidziały jednak jednego (bo nie dane im było słuchać przemówień Douglasa): można uwięzić mysz (lub człowieka), ale nie da się uwięzić idei. Słowa zostały głośno wypowiedziane, pomysł padł na podatny grunt. Coraz więcej myszy zaczęło rozważać opcję zaproponowaną przez rebeliantkę. Z czasem niezadowolenie z codziennej sytuacji i jej niezmienna mizerność sprowokowały zmianę postrzegania u tysięcy myszy. Wystarczającej liczby wyborców, by obalić niecne kocie rządy. Do władzy wreszcie doszedł mysi lud. Rządziły same sobą, stanowiły o swoim państwie i życiu. Czy szczęśliwie i bezkonfliktowo? Tego nie wiemy (książka nie propaguje wizji socjalistycznej sielanki), ale do władzy w Myszolandii już nigdy nie dopuszczono żadnego kota.

Myślę, że dużo ważniejsze jest tu przesłanie (jakże by inaczej, inspirowane słowami Tommy’ego Douglasa): „Drodzy przyjaciele, wysłuchujcie zawsze tych, którzy mają jakieś pomysły”. Oraz jeszcze jedno, jakże aktualne i dziś: miejmy odwagę! Bierzmy aktywny udział w życiu politycznym, bo choć wielu ono przeraża i zraża, to dotyka każdego z nas, bez wyjątku. De facto to od nas samych zależy, w jakiej rzeczywistości żyjemy, kto rządzi krajem i w jaki sposób to robi. „Myszolandia” to ważna książka o odpowiedzialności społecznej i zaangażowaniu w stanowienie porządku demokratycznego. Brzmi skomplikowanie, ale podane zostało w sposób na tyle prosty, by zrozumiały to dzieci. Polecam jednocześnie wielu dorosłym, do których nie trafiają „dorosłe” przekazy i którzy bagatelizują swój realny [!] wpływ na stan praworządności we własnym kraju: jeśli nie chcecie zostać pożarci przez cwane koty, krytycznie analizujcie ich obietnice, patrzcie im na łapki, słuchajcie głosu różnych frakcji i rozważajcie różne opcje, a w odpowiednim momencie reagujcie (chociażby idąc na wybory).

 

Książka:

Alice Méricourt, Ma Sanjin, „Myszolandia”, przeł. Paweł Łapiński, wyd. Kinderkulka, Warszawa 2020.


Na łamach „KL Dzieciom” prezentowaliśmy książki poruszające problematykę społeczno-polityczną i nadal niezmiennie polecamy czytanie ich razem z dziećmi – ani się obejrzymy, a to one pójdą do wyborów!

Recenzja Agnieszki Doberschuetz w „KL” nr 424: Equipo Plantel (Adriana D’Atri, Miguel Garcia Sánchez, Curra Orozco), przeł. Tomasz Pindel, wyd. Tako, 2016:
– „Oto jest dyktatura”, il. Mikel Casal;
– „Co to właściwie jest demokracja”, il. Marta Pina;
– „Klasy społeczne istnieją”, il. Joan Negrescolor;
– „Kobiety i mężczyźni”, il. Luci Gutiérez.

Recenzja Karoliny Felberg-Sendeckiej w „KL” nr 467: Magdalena Tulli, „Ten i tamten las”, il. Alicja Rosé, wyd. Wilk&Król Oficyna Wydawnicza, Warszawa 2017.

Recenzja Łukasza Pawłowskiego w „KL” nr 534: Ewa Łętowska, Krzysztof Pawłowski „Jak urządzić skrzatowisko?”; Opracowanie graficzne: Acapulco Studio (Agata Dudek, Małgorzata Nowak), Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2018

Recenzja Michała Czajkowskiego w „KL” nr 562: Bartosz Sztybor, „Mały manipulator”, il. Maciej Łazowski, wydawnictwo Tadam, Warszawa 2019.


 

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.