Środowiska LGBT lubią odpowiadać na krytykę ze strony ich „sojuszników”, czyli publicznych osób hetero deklarujących wsparcie, że nikt im nie będzie wybierał symboli i bohaterów. I to prawda, nikt z ich sojuszników i pseudosojuszników im ich nie wybrał. Ale sami też sobie ich nie wybrali. Wyboru tego dokonał za nich Zbigniew Ziobro.

I trzeba przyznać, że minister Ziobro starannie wybrał sobie ofiarę-męczennika w wojnie przeciwko osobom LGBT. Osobę, która swoją postawą wywołuje skrajne emocje. Margot nie jest ani „L”, ani „G”, ani „B”, ani „T”. Określa się jako osoba „queer” i „niebinarna”. Jest biologicznym mężczyzną, używa żeńskich form i zaimków, a jego „osobami partnerskimi”, z którymi ma intymne relacje, są biologiczne kobiety. W żadnym z wywiadów nie powiedziała, że czuje się kobietą ani że jest gejem. Bo nie jest.

W wywiadzie dla Radia Zet powiedział(a) tylko, że nie odnajduje się w roli męskiej. Z kolei partnerka Margot(a), Łania Madej w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” tuż po zatrzymaniu, powiedziała, że Margot(a) nie obraża nazywanie jego męskim imieniem i używanie męskich zaimków oraz że nie identyfikuje się ani jako mężczyzna, ani jako kobieta.

Mówienie o Margot w formie żeńskiej stało się wręcz barwą wojenną moralnej i politycznej strony sporu. Żeńską formą posługuje się Rzecznik Praw Obywatelskich oraz wszyscy prawnicy i politycy, którzy stanęli w obronie Margot, o dziennikarzach nie wspominając. Kto mówił o Margot w formie męskiej był jednoznacznie i natychmiast uznawany za wroga środowisk i walki osób LGBT, homofoba czy poplecznika PiS-u. Jeśli nie podoba ci się to, co zrobiono z Margot, musisz mówić o nim/niej jak o kobiecie – i nie ma miejsca na żadne niuanse i nawet jeśli wewnętrznie się z tym nie zgadzasz.

W Polsce w ciągu zaledwie jednego miesiąca cała liberalna, demokratyczna i progresywna opinia publiczna bez najmniejszej refleksji zaakceptowała koncept niebinarności i wszystko, co on implikuje. | Magdalena Grzyb

Margot a sprawa kobiet

Mimo że Margot w żadnym momencie nie powiedział(-a), że czuje się kobietą, gdy został zatrzymany(-a), cała opinia publiczna krytyczna wobec poczynań władzy, podniosła larum, że Margot ma być osadzony(-a) w męskim areszcie. Uznano to, obok jego/jej „misgenderowania” przez funkcjonariuszy policji, tj. zwracania się do niego/niej jak do mężczyzny, za najgorszą torturę, jaka może go/ją spotkać. Aktywiści LGBT i politycy mówili, że to „niszczenie ludzi”. Tym samym cała demokratyczna i liberalna część opinii publicznej milcząco zaakceptowała założenie, że o czyjejś przynależności płciowej nie decydują żadne obiektywne kryteria, ale autoidentyfikacja, tj. jak się ktoś czuje w danym momencie jego życia.

Margot, pomimo, że trafił(-a) na męski oddział, przeżył(a). Wyszedł(-szła) jako bohaterka, mimo że przebywał(-a) cały czas w osobnej celi i cieszył(-a) się uwagą i troską ze strony personelu i obrońców praw człowieka, o jakiej każdy inny aresztant nie może nawet marzyć. Ba, udało mu/jej się w końcu napisać pracę licencjacką, na co nie mógł znaleźć czasu od kilku lat.

Co jednak zdumiewa najbardziej, to coś innego. Przez cały czas pobytu w areszcie Margot, ani już po jego/jej wyjściu, w mediach oraz mediach społecznościowych nie pojawił się ani jeden głos rozsądku po stronie liberalnej i lewicowej. Nikt nie zadał sobie prostego pytania. Jeśli należy się Margot, to czy również każdy inny mężczyzna, który powie, że „czuje się kobietą”, ma prawo domagać się osadzenia w żeńskiej celi? I jakie to ma konsekwencje dla bezpieczeństwa i samopoczucia tych kobiet, do których celi trafia taka osoba? Czy w takim razie każdy mężczyzna, nawet seryjny gwałciciel, czy domowy kat, jeśli powie, że czuje się kobietą, to też ma prawo domagać się osadzenia w celi z kobietami, często ofiarami właśnie takich panów? Jako że co do zasady kobiety są mniej agresywne od mężczyzn, również w warunkach izolacji więziennej, niewątpliwie dla każdego mężczyzny jest to rozwiązanie bardzo korzystne i większość z nich nie zawahałaby się spróbować. Przy odpowiedniej dozie „męskości”, której co do zasady panom osadzonym nie brakuje, będzie mógł sobie robić z tymi kobietami, co chce – mały harem, worki treningowe czy pełną obsługę funkcji życiowych. Dolce vita. A jak czułyby się z tym same kobiety? A kogo to interesuje…?

I nie są to bynajmniej abstrakcyjne dywagacje, ale realne sprawy, jak na przykład Karen White w Wielkiej Brytanii.

Kim jest Margot?

Być może konfuzja, wyniknęła z tego, że Margot został(-a) przez obrońców praw człowieka i opinię publiczną uznany(-a) za osobę transseksualną. Z pewnością, dla osoby transseksualnej, tak zwanej trans-kobiety, która jest w procesie „uzgadniania płci” – na przykład urodziła się jako mężczyzna, ma tak wpisane w dowodzie, ale przeszła już serię operacji i bierze leki hormonalne – trafienie do męskiej celi może być niebezpieczne. Ale zgódźmy się też, dla trans-mężczyzny, czyli kobiety pragnącej zostać mężczyzną, osadzenie w żeńskiej celi już tak niebezpieczne nie będzie. I oczywiście trans-mężczyźni z przyczyn oczywistych do męskich cel trafiać nie chcą. I zachowajmy proporcje, samo „misgenderowanie” chronicznej przemocy seksualnej czy fizycznej ze strony współwięźniów ryzyku utraty życia i zdrowia się nie równa.

Ale Margot nie jest przecież osobą transseksualną ani nie jest w trakcie korekty płci. Margot mówi o sobie, że jest osobą „niebinarną”, czyli inaczej: nie wpisuje się w binarny (czyli dychotomiczny) podział płci, na męską i kobiecą. Słowem, nie identyfikuje się ani jako mężczyzna ani jako kobieta. Jest tak wyjątkowy(-a) i niepowtarzalny(-a) jako istota ludzka, że wypisuje się z wszelkich funkcjonujących kategorii społecznych. Ale jeśli nie czuje się też kobietą, to domaganie się osadzenia go w żeńskiej celi też chyba jest wątpliwe.

Dalej, skoro Margot nie czuje się ani mężczyzną, ani kobietą, to również niemożliwym staje się określenie jego/jej orientacji seksualnej. Co prawda jest biologicznym mężczyzną, który utrzymuje relacje intymne z Łanią i Lu, członkiniami jego kolektywu, biologicznymi kobietami, jednakże nazwanie ich heteroseksualistami też zapewne by im się nie spodobało. Ale przecież gejami i lesbijkami też nie są. Nie jest też biseksualny. Bo żeby określić swoją orientację, wpierw trzeba określić swoją płeć. A w teorii queer „gender”, czyli płeć społeczno-kulturowa, czyli to, kim się czujemy, jest czystym konstruktem społecznym, nie ma związku z naszą płcią biologiczną.

Jednak Margot, pomimo że określa się jako osoba niebinarna i każe zwracać się do siebie zaimkami żeńskimi, jest przecież społecznie-kulturowo typowym i klasycznym facetem. Więcej – jest samcem alfa. I tak jest przecież przez wszystkich traktowany. Bo wygląda jak mężczyzna, mówi jak mężczyzna i zachowuje się jak mężczyzna. I tworzy relacje intymne jak mężczyzna. Nazywanie go „aktywistką”, „bohaterką” i „liderką” niczego nie zmienia.

Po pierwsze, jego poczynania, w postaci zaatakowania homofobusa i wolontariusza fundacji Pro czy wywieszania tęczowych flag, pod względem brawury i stopnia agresji należą do repertuaru zachowań typowo męskich, a nie kobiecych. Abstrahując od słuszności gniewu Margot(a) i innych aktywistów, każda osoba, która widziała nagranie, widziała, że stroną atakującą był Margot. To Łania go tonowała i odciągała od dalszych ataków. Zresztą, postrzeganie i ocena tego zachowania wśród lewicowych publicystów były wyjątkowo seksistowskie. Jeśli uczynił to Margot, to był to słuszny gniew, natomiast gdyby takiego zachowania dopuściła się na przykład Łania, nie ma wątpliwości, że te same osoby, które stoją murem za Margot, mówiłyby, że to agresywna wariatka i nie ma usprawiedliwienia dla przemocy. I to jest właśnie „gender”. Po drugie, gdy Margot został(a) zatrzymany(a), Łania jak masło weszła w rolę oddanej partnerki, która poświęca każdą chwilę życia na ratowanie „żony”. Stała się jego rzeczniczką i Penolopą niczym każda porządna i dobrze zsocjalizowana w polskiej tradycji kobieta. To męska rzecz walczyć i siedzieć w więzieniach, a kobieca wiernie czekać. To również jest „gender”.

On liderką nie chce być, chce tylko, by wszyscy bezwarunkowo zaakceptowali to, jaki jest i że nienawidzi Polski. | Magdalena Grzyb

Po trzecie, mam poważne wątpliwości, czy gdyby biologiczna kobieta, aktywistka LGBT, została aresztowana w podobnych okolicznościach, wywołałoby to podobne protesty, medialną burzę i akcje obrońców praw człowieka i demokracji oraz listy poparcia światowych autorytetów. Czy gdyby kobieta została wypuszczona z aresztu po 3 tygodniach za swój aktywizm, również dostałaby zaproszenie do każdej komercyjnej stacji telewizyjnej i radiowej i tytułu prasowego i każdy pytałby, czy jest liderką? Władza ma płeć. I to męską płeć. Wciskanie Margot w rolę przywódcy i symbolu ruchu LGBT, oburzanie się na jego niestosowne gesty już po wyjściu na wolność jako nieprzystojące jego przywództwu, nazywanie go tak, jak sobie tego życzy żeńskimi formami, medialne promowanie jest chyba najjaskrawszym przykładem, jak wszyscy odruchowo „dajemy mu” władzę. A on oczywiście z typowo męską dezynwolturą pokazuje, że mu wcale nie zależy. On liderką nie chce być, chce tylko, by wszyscy bezwarunkowo zaakceptowali to, jaki jest i że nienawidzi Polski.

Wszyscy jesteśmy niebinarni

I nikt już nie zadaje sobie pytania, czy „tożsamość” Margot jest w ogóle koherentna z postulatem równości, prawami kobiet czy osób homoseksualnych. Ważne, że macha tęczową flagą i PiS go wsadziło do aresztu na 3 tygodnie.

Teoria queer i związany z nią koncept niebinarności są tworami myśli postmodernistycznej, które być brzmią atrakcyjnie intelektualnie i może są kuszące dla młodych wykształconych z wielkich miast, ale w praktyce rodzą trudne do zaakceptowania społecznie konsekwencje i w niewielkim stopniu mogą poprawić sytuację zmarginalizowanych grup społecznych.

Teoria queer opiera się na trzech założeniach. Po pierwsze, że istnieje płeć społeczno-kulturowa (gender) i że nie ma ona związku z płcią biologiczną (sex) danej jednostki. A przecież tak nie jest. Gender, czyli kulturowe definicje męskości i kobiecości są zawsze w procesie socjalizacji przypisywane osobom o określonych biologicznie cechach płciowych – pierwszorzędowych, drugorzędowych i trzeciorzędowych. Płeć społeczno-kulturowa, tak zwane cechy czwartorzędowe, są uzupełnieniem, nadbudową do bazy w postaci płci somatycznej, czyli cech biologicznych. Po drugie, że kluczowe dla określenia naszej płci społeczno-kulturowej nie są nasze cechy somatyczne, ale nasza autoidentyfikacja, czyli to, jak my się czujemy w danej chwili. I że nie trzeba robić korekty płci, jak czynią to osoby transseksualne, ale wystarczy powiedzieć, że „czuję się mężczyzną/kobietą” – i to powinno wystarczyć. Po trzecie wreszcie, że istnieje w społeczeństwie jasno określony binarny, czyli dychotomiczny podział na dwie płcie, w znaczeniu gender, czyli jasno określone cechy i role męskie i żeńskie. W takiej optyce każda osoba, która choć odrobinę swoim zachowaniem czy tym, co myśli, wykracza poza te granice, już jest niebinarna. Tak więc dziewczynka, która zamiast bawić się kosmetykami mamy, woli grać z bratem w Minecrafta, jest już niebinarna. Kobieta, która naprawia w domu zmywarkę do naczyń, też jest niebinarna. Ba, kobieta, która zarabia więcej od męża, też jest już niebinarna. Mężczyzna, który prasuje sobie ubrania i myje podłogę mopem, również jest niebinarny. Że nie wspomnę o mężczyźnie, któremu zdarza się płakać, ogląda „Barwy Szczęścia” zamiast meczu piłkarskiego lub czuje pociąg do mężczyzn, a nie do kobiet. W takiej optyce 99,9 procent populacji ludzi jest niebinarna. Czy należy się im się z tego tytułu specjalne traktowanie i miejsce w celi z kobietami?

I wreszcie, zadajmy sobie pytanie, jaki teoria queer i koncept nie binarności, i jaki konkretnie Margot używający żeńskich zaimków, mają potencjał zmiany społecznej i równouprawnienia? Jak kobiecie mieszkającej na przykład w Jeleśnii koło Żywca, samotnie wychowującej dzieci, pracującej i opiekującej się starszymi rodzicami, to może realnie poprawić byt? Czy jak powie, że jest niebinarna, że już nie identyfikuje się z rolą kobiecą, to zacznie więcej zarabiać w pracy, jak mężczyzna? Czy rodzice przestaną od niej oczekiwać opieki nad nimi albo ona przestanie czuć się za nich odpowiedzialna? Czy brudy same w domu się posprzątają, były mąż przejmie opiekę nad dziećmi, a bóle jajnika same ustąpią i żaden mężczyzna nie nazwie już jej słowem na „k”? To przecież tak nie działa.

Polska w awangardzie

Zaskakujące, że podczas gdy w świecie anglosaskim od kilku miesięcy toczy się afera związana z J.K. Rowling, która została oskarżona o transfobię, po tym, jak skrytykowała wymazywanie z debaty publicznej kobiecości i płci poprzez używanie określeń „osoby, które menstruują”, gdy w Hiszpanii trwa gorąca dyskusja i opór ogromnej części środowisk feministycznych przeciwko ustawie o tożsamości płciowej, w Polsce w ciągu zaledwie jednego miesiąca cała liberalna, demokratyczna i progresywna opinia publiczna bez najmniejszej refleksji zaakceptowała koncept niebinarności i wszystko, co on implikuje.

Tymczasem koncept niebinarności zamiast dekonstruować pojęcie płci i pokazywać, że będąc kobietą, możemy robić lepiej lub gorzej to samo, co mężczyźni, i to nie ujmuje nic z naszej kobiecości (i vice versa), w praktyce petryfikuje, usztywnia i legitymizuje „tradycyjne role płciowe”. Tworzy sztywne ramy ról płciowych, oczywiście stereotypowych. I jeśli się w nich ktoś nie mieści albo w 100 procentach ich nie akceptuje, to może (musi?) się z tego wypisać i powiedzieć, że jest niebinarny. To jest dużo łatwiejsze niż walka ze stereotypami płciowymi, próba negocjacji ról i krytyczne poszerzanie kulturowych definicji męskości i kobiecości i mozolna nauka mężczyzn, że podłogi same się nie myją, a ubrania nie prasują, a kobiety mogą czasem mieć rację. Niebinarność i teoria queer to nic innego jak utrwalanie seksistowskiego myślenia o płci, a nie walka o równość.

Wyznawcy tego konceptu w istocie niczym się nie różnią od młodych prawniczek z Ordo Iuris (sterowanego oczywiście przez ultrakonserwatywnych panów), które w ramach kampanii o wypowiedzenie Konwencji Stambulskiej, mówiły, że chodzi im tylko o to, by kobiety były kobiece, a Konwencja to jakoby niszczy. I tak samo jak oni są głusi na dialog i krytykę. I może właśnie dlatego to Margot znalazł(-a?) się na barykadzie tej wojny kulturowej.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: profil kolektywu Stop Bzdurom na Facebooku.