Zaczyna się zwyczajnie. Jake (Jesse Plemons) postanawia przedstawić rodzicom (David Thewlis, Toni Collette) nowo poznaną dziewczynę (Jessie Buckley). Ponieważ dom rodzinny bohatera położony jest na farmie, w oddali od miasta, w którym mieszkają młodzi ludzie, partnerzy zmuszeni są wyruszyć w podróż po zaśnieżonych drogach Stanów Zjednoczonych. Będzie ona okazją do zmierzenia się z kryzysem komunikacji.
Wymiana monologów
Jako że główni bohaterowie to para inteligentna i wszechstronnie wykształcona, moglibyśmy się spodziewać, że problemy, które wynikną z wizyty u rodziców Jake’a, będą efektem nieco komediowego starcia niezależnie myślących młodych ludzi z mentalnością starszego pokolenia. Otwarcie filmu wprowadza jednak widza w zdecydowanie mroczniejszą atmosferę. Obserwujemy sfotografowane przez Łukasza Żala wnętrza pustych pokoi, kołyszącą się na wietrze huśtawkę, zawieszoną na ścianie reprodukcję obrazu Caspara Davida Friedricha „Wędrowiec nad morzem mgły”. Samotność, pustka, depresja. Do tego dołączają słowa rozpoczynające początkowy monolog dziewczyny Jake’a: „Może pora z tym skończyć”. Być może bohaterka zastanawia się, czy nie zerwać ze swoim chłopakiem, być może jest to wyraz myśli samobójczych.
Wstęp sugeruje, że w filmie będziemy mieli do czynienia częściej z rzeczywistością wewnętrzną bohaterów niż z obiektywnym przedstawieniem wydarzeń. Postaci komunikują się tu głównie za pomocą monologów (co jest jednym z ulubionych środków narracyjnych Kaufmana, znanym chociażby z „Anomalisy”). Kiedy zaś rozpoczyna się wymiana zdań, wyczuwalna jest w niej sztuczność. To dlatego, że wypowiedziany dialog w znikomym stopniu odzwierciedla złożoność niewypowiedzianych odczuć – którymi być może nie da się z nikim podzielić.
Tworzone przez Kaufmana historie nie opowiadają tylko o uwięzieniu we własnym umyśle, ale także stawiają pytanie o to, czy istnieje droga pozwalająca na wyjście z mentalnej klatki. | Mateusz Rosicki
Podskórne światy
Wraz z rozwojem fabuły pojawiają się coraz mniej prawdopodobne sceny, którym trudno jest przypisać jedno, oczywiste znaczenie. Rodzice chłopaka co chwila ukazują się w innym wieku; na ścianach jego domu dziewczyna odkrywa swoje zdjęcie z dzieciństwa. Przez moment może wydawać się, że nieoczekiwane obrazy motywowane są czynnikami realistycznymi, takimi jak wspomniany przez bohaterów alkohol. Okazuje się jednak, że w „Może pora z tym skończyć” ma miejsce całkowite odwrócenie pojęć. To rzeczywistość wewnętrzna bohaterów – niejednoznaczna, mętna – staje się tu rzeczywistością właściwą, natomiast rzeczywistość obiektywna zostaje zdemaskowana jako spektakl – sztuczny, cienki naskórek, pod którym pulsują całkowicie różne światy (nieprzypadkowo bohaterowie wspominają w pewnym momencie „Społeczeństwo spektaklu” Guy Deborda). I chociaż te zasiedlające umysły światy mogą mieścić się na przestrzeni ciasnego, jadącego zaśnieżoną drogą samochodu albo staroświeckiego salonu, czasowo i wyobrażeniowo sięgają zupełnie innych wymiarów. Zimowa podróż do rodziców Jake’a i powrót od nich okazuje się dla obojga głównych bohaterów podróżą w głąb własnej psychiki, własnych oczekiwań i lęków, w tym tego największego, czyli lęku przed śmiercią.
Tworzone przez Kaufmana historie nie opowiadają jednak tylko o uwięzieniu we własnym umyśle, ale także stawiają pytanie o to, czy istnieje droga pozwalająca na wyjście z mentalnej klatki. Drogą tą u Kaufmana okazuje się koniec końców zawsze miłość, która rozumiana jest przede wszystkim jako nawiązanie autentycznej komunikacji między dwiema osobami. Komunikacji zakładającej choćby częściowe zrozumienie złożoności drugiego człowieka. Próby jej podjęcia nie są jednak u scenarzysty „Zakochanego bez pamięci” skazane na sukces – mogą spalić na panewce. Tak jest również i w „Może pora z tym skończyć”, gdzie pytanie o zdolność do wyjścia poza własne „ja” nie doczekuje się jednoznacznej odpowiedzi. Pozostawienie widzowi przestrzeni na ustosunkowanie się do filmu wyróżnia tym samym Kaufmana na tle reżyserów opowiadających historie z klarownym morałem.
Fot. kadr ze zwiastuna filmu, Netflix.