W ostatnią sobotę w polskiej polityce miało miejsce dziwne wydarzenie. Liderzy Zjednoczonej Prawicy – Jarosław Kaczyński, Jarosław Gowin oraz Zbigniew Ziobro – pojawili się na konferencji prasowej w towarzystwie premiera Morawieckiego. Panowie oświadczyli, że zostało zawarte porozumienie koalicyjne, powiedzieli kilka okrągłych słów, a następnie rozeszli się do domów. Nie wyjaśnili tego, dlaczego koalicja rządząca musi zawierać porozumienie w piątym roku rządzenia, ani nawet tego, jaka jest treść zawartego porozumienia. Nastroje były dalekie od euforii.

Oficjalnie wiemy tyle, że w rządzie będzie mniej ministerstw. Nieoficjalnie koalicjanci PiS-u mają poprzeć sporne ustawy o ochronie zwierząt, a także ustawę o bezkarności – obie z pewnymi poprawkami. Według informacji „Gazety Wyborczej” priorytetem ma być kontynuowanie zmian w wymiarze sprawiedliwości, natomiast podobno nie ustalono podziału miejsc na listach wyborczych w kolejnych wyborach parlamentarnych. Do rządu ma rzekomo wejść Jarosław Kaczyński – jako wicepremier nadzorujący ministerstwa spraw wewnętrznych, obrony narodowej oraz sprawiedliwości.

Jeśli przyjąć, że porozumienie kończy kryzys w koalicji rządzącej, to kto na nim zyskuje – Kaczyński czy Ziobro? Zastanówmy się nad tym, co było do ugrania w scenariuszach maksimum i minimum. W opcji pierwszej Jarosław Kaczyński pozbywa się uciążliwych koalicjantów i zdobywa samodzielną większość w przyspieszonych wyborach parlamentarnych. To się na razie nie wydarzy. Z kolei Zbigniew Ziobro w scenariuszu maksimum zajmuje pozycję naturalnego następcy Jarosława Kaczyńskiego w obozie rządzącej prawicy – do tego także nie doszło.

Wydaje się, że w scenariuszu minimum Kaczyński mógł oczekiwać pacyfikacji koalicjantów, aby zachowali posłuszeństwo i nie robili więcej problemów. Przy okazji sejmowego głosowania nad ustawą o ochronie zwierząt Kaczyński oczekiwał bezwarunkowego poparcia – sprawa została postawiona na ostrzu noża najwyraźniej po to, aby przetestować, czy koalicjanci są lojalni dla samej zasady posłuszeństwa wobec Kaczyńskiego, a nie ze względu na sprawę, za którą głosują. Teraz Kaczyński zawarł porozumienie, ale miało ono swoją cenę – co pokazuje, że poparcie ze strony koalicjantów nie jest bezwarunkowe.

Z kolei Ziobro w scenariuszu minimum mógł liczyć na to, że zyska trochę więcej władzy – że przedsięwzięcia realizowane przez Zjednoczoną Prawicę będą w trochę większej mierze zależeć od niego, a w mniejszej od jednostronnej woli Kaczyńskiego. W tej sprawie sytuacja nie jest całkiem jasna. Kaczyński ma być od teraz zwierzchnikiem Ziobry w rządzie, a Solidarna Polska może mieć mniejsze pole do samodzielnych inicjatyw.

Wolno chyba przyjąć, że Ziobro nie wzmocnił swojej pozycji, ale zdołał osłabić rywali. Po pierwsze, Kaczyński oczywiście wychodzi z konfliktu jako najsilniejszy gracz, ale nie jest to zaskakujące, ponieważ po prostu jest obiektywnie najsilniejszy. Natomiast Ziobro podważył pozycję Kaczyńskiego, który nie wyrzucił koalicjantów z rządu, lecz musiał ustąpić. Po drugie, Ziobro doprowadził do znaczącej zmiany konstrukcji rządu, która najwyraźniej osłabia zarówno Morawieckiego, jak i Kaczyńskiego.

Rekonstrukcja miała być okazją do nadania rządowi większej sprawności i wzmocnienia Mateusza Morawieckiego. Jeśli Kaczyński wchodzi do rządu jako wicepremier, to będzie jednocześnie podwładnym i przełożonym Morawieckiego. Jest to oczywiście przepis na problemy.

A w jakim sensie ruch ten osłabia Kaczyńskiego? Cóż, z naszej wiedzy na temat szefa PiS-u wynika, że od zawsze najważniejsza była dla niego partia. A zatem sytuacja, w której mógł kontrolować obóz rządzący z siedziby PiS-u – kiedy sprawy partii mogły górować nad sprawami państwa – była dość komfortowa. Informacja na temat wejścia Kaczyńskiego do Rady Ministrów w formule wicepremiera jest niezgodna z tym, co wiemy na temat tego polityka, stąd podchodzę do niej z rezerwą, dopóki nie zobaczę Kaczyńskiego w rządzie.

Co więcej, wygląda na to, że Kaczyński w nowej formule – jako zwierzchnik Zbigniewa Ziobry w rządzie oraz zwierzchnik Mateusza Morawieckiego w partii – miałby właściwie pełnić rolę osoby rozstrzygającej spory między politykami. To sugeruje, że będą kolejne spory i potrzeba było przedsięwzięcia ogromnych środków (wejście szefa obozu do rządu!), żeby sobie z nimi poradzić. Uwikłanie Kaczyńskiego w sprawy rządowe w naturalny sposób zabiera energię i czas, które mógłby wykorzystać inaczej – tym samym może być słabszy w partii.

Tak czy inaczej, wszystko okaże się w praniu. Mamy do czynienia z nowym układem w koalicji rządzącej i trzeba będzie dopiero obserwować, w jaki sposób wpłynie to na jej działanie. Wydaje się natomiast, że źródła problemów, które doprowadziły do kryzysu w Zjednoczonej Prawicy, w dalszym ciągu istnieją. Kiedy Solidarna Polska będzie ponownie wzniecać wojnę kulturową albo uderzać w nacjonalistyczny bębenek – kto powie, że jest to niezgodne z wartościami Zjednoczonej Prawicy? Wkrótce możemy zatem na nowo obserwować testowanie granic. Naklejono plaster tam, gdzie boli, ale czy rana naprawdę może się zagoić?