Jakub Bodziony: Czym jest Energiewende?
Daniel Wetzel: To niemiecka próba zastąpienia wszystkich paliw kopalnych energią z źródeł odnawialnych oraz wyłączenia elektrowni jądrowych do 2050 roku.
Dlaczego rząd chce zamknąć elektrownie atomowe?
To bardzo trudne pytanie, wokół którego powstało wiele spekulacji sięgających korzeni psychiki niemieckiego społeczeństwa. Nie doszukiwałbym się racjonalności w działaniach, które są oparte na emocjach. Niektórzy uważają, że niemiecki naród narodził się w naturze, co ma symbolizować zwycięstwo Germanów nad Rzymianami w Lesie Teutoburskim. Inni twierdzą, że Niemcy mają tendencję do romantyzacji, co przejawia się w niechęci do wielkiego przemysłu i zwrocie ku energii ze słońca i wiatru.
Przecież odnawialne źródła energii to również gigantyczny przemysł. Ponadto, jeżeli Niemcy chcą zrezygnować z atomu, to muszą go zastąpić innym paliwem, czyli gazem, którego spalanie przyczynia się do degradacji środowiska.
Rzeczywiście, obecnie ten projekt nie składa się w przekonujące rozwiązanie. Chciałbym jednak zaznaczyć, że sektor gazowy i paliwowy nie jest w Niemczech rozwinięty w wysokim stopniu. Nie ma niemieckiego Exxona czy BP. Ponadto, proekologiczne organizacje pozarządowe sprzeciwiają się wykorzystywaniu gazu, właśnie ze względu na to, że jest on paliwem kopalnym. To one, wraz z partią Zielonych, po węglu i atomie chcą uporać się z gazem i najaktywniej sprzeciwiają się budowie gazociągu Nord Stream 2. Podejście zwolenników Energiewende wyraża się w przekonaniu, że na terenie całego kraju możemy dostarczać 100 procent energii z wiatru i słońca. Wierzy w to bardzo wiele osób.
A pan nie?
To irracjonalny pogląd, ale mało kto zagląda w liczby. Inaczej przekonano by się, że bez wsparcia węgla, gazu lub atomu taki projekt jest nierealny. Większość polityków i organizacji pozarządowych woli jednak zaklinać rzeczywistość. Moim zdaniem to szkodliwe myślenie.
W obecnej chwili energia jądrowa w skali globalnej stanowi taki sam procent jak źródła odnawialne, czyli około 10 procent światowej produkcji energii. To oznacza, że po niemal 30 latach potężnych subsydiów finansowych i ogromnego wsparcia politycznego sektor odnawialnych źródeł energii wciąż nie zrównał się z mocą energetyki jądrowej. W przypadku Niemiec atom byłby dobrym elementem podstawowej produkcji energii, ze względu na brak emisji dwutlenku węgla, ale ta debata została już zakończona.
To znaczy?
Żadna licząca się partia polityczna nie chce bronić atomu, bo ta sprawa nie ma poparcia społecznego. Nawet wielkie przedsiębiorstwa energetyczne, takie jak RWE czy E.ON, twierdzą, że nie będą już inwestować w sektor jądrowy, bo odrzucają ich rosnące koszty i ryzyko inwestycyjne. Może będą to robić w Szwecji lub Rosji, gdzie istnieje stabilne poparcie polityczne dla rozwoju tego sektora, ale w Niemczech to nie ma sensu. Taki jest polityczny konsensus w Berlinie. Przemysłowi zależy na wizerunku w oczach opinii publicznej, dlatego kierują się na OZE. Chcą być po dobrej stronie.
Dotychczasowa polityka sprawiła, że w ostatnich latach ceny energii w Niemczech rosły.
Dlatego te firmy domagają się państwowego wsparcia przy inwestycjach w elektrownie wiatrowe i słoneczne. Ale jeżeli liczby dalej nie będą się zgadzać, to import energii do Niemiec będzie rósł. Jesteśmy w komfortowej sytuacji, bo możemy sobie na to pozwolić. Nasi politycy robią to, czego chce społeczeństwo, nawet jeżeli nie jest do końca racjonalne.
Jednocześnie trzeba podkreślić, że efektywność OZE wzrasta z każdym rokiem, tak jak maleją koszty produkcyjne tych inwestycji. Energetyka jądrowa wciąż jest bardzo droga. Dobrze pokazuje to przykład elektrowni atomowej Hinkley Point w Wielkiej Brytanii, w której produkcja energii jest dwa razy droższa niż ta pozyskiwana z wiatru i słońca. Na niekorzyść OZE działa jednak kwestia niestabilności i związana z nią kosztowna technologia magazynowania energii.
Kiedy projekt Energiewende ma być opłacalny?
Po około 30 latach ogromnych inwestycji. Wtedy nasz system energetyczny ma być efektywny i tani. Nawet jeżeli to prawda, to niemiecki przypadek raczej nie będzie wyznaczał ścieżki dla innych krajów. My możemy sobie na to pozwolić, bo jesteśmy państwem bardzo bogatym.
Tylko że Niemcy wywierają presje na zamknięcie elektrowni jądrowych również w innych krajach, takich jak Belgia czy Holandia.
To prawda i trudno mi to wytłumaczyć. Zwolennicy tego rozwiązania argumentują, że te elektrownie są blisko niemieckiej granicy, co w wypadku jakiegoś incydentu, może zaszkodzić Niemcom. Tego domagają się mieszkańcy regionów przygranicznych, w czym wspiera ich Ministerstwo Środowiska.
Część ekspertów twierdzi, że wraz z wyłączaniem elektrowni atomowych, będzie rosnąć import rosyjskiego gazu do Niemiec. To wiąże się również z forsowanym przez Berlin projektem budowy gazociągu Nord Stream 2.
Może pan mieć rację, ale rozwój Energiewende niekoniecznie oznacza zwiększenie uzależnienia od gazu. O jego sukcesie przekonamy się dopiero za około 10 lat, ale projekt zakłada również znaczące podwyższenie standardów ocieplenia budynków, co sprawi, że do ich ogrzania potrzebne będzie mniej energii. Powstało wiele programów dofinansowujących wymianę izolacji w gospodarstwach domowych. W ten sposób rząd chce zmniejszyć ogólne zużycie gazu.
Załóżmy w takim razie, że to niemiecki rząd ma rację. Po co w takim razie jest Nord Stream 2?
Jest to projekt, za którego realizację odpowiadają prywatne firmy, a nie władze Niemiec i Rosji. Niektórzy uważają, że zawsze lepiej jest mieć bardziej rozbudowaną infrastrukturę energetyczną. W tym stwierdzeniu jest trochę prawdy.
Naprawdę wierzy pan w to, że to jest przedsięwzięcie prywatne? Angela Merkel i Władimir Putin wielokrotnie wypowiadali się ciepło o tej inwestycji, twierdząc, że druga nitka gazociągu z pewnością zostanie dokończona. Ponadto, Gerhard Schröder, były niemiecki kanclerz, kieruje radą dyrektorów nowej spółki Nord Stream 2, AG, która jest odpowiedzialna za realizację projektu.
Zdaję sobie sprawę z politycznych konotacji tego projektu, również ze względu na bezpieczeństwo Ukrainy, w które uderza rozbudowa gazociągu. Jeśli jednak chcemy wesprzeć Kijów, który obecnie zarabia na tranzycie gazu, to zawsze możemy te środki przekazać w inny sposób. Nie trzeba tego łączyć z kwestią gazociągów. Jestem jednak dziennikarzem ekonomicznym, a nie politycznym, więc trudno mi to oceniać w tym kontekście.
Ale gospodarcze uzasadnienie tego projektu również nie ma sensu. Istniejąca infrastruktura przesyłowa wciąż nie jest wykorzystywana w pełni, ponadto rozbudowa Nord Streamu nie dywersyfikuje dostaw gazu, tylko jeszcze bardziej uzależni Unię Europejską od surowca z Rosji.
Nie można o tym myśleć w kategoriach gospodarki planowanej. Jeżeli firmy we Francji, Austrii i Niemczech uważają, że to dobra okazja do inwestycji, to decyzja jest po ich stronie. Firmy ryzykują i albo na tym zarobią, albo będą musiały pogodzić się ze stratami.
Wiemy, że pokłady surowców w zachodniej Europie się wyczerpują, a popyt na gaz może wzrosnąć. W związku z tym jest pewna luka, którą ten projekt wypełnia. Nie ma jednak sytuacji uzależnienia, ponieważ zawsze można importować płynny gaz drogą morską, czemu służy rozbudowa terminali LNG. Jeśli rosyjski surowiec będzie zbyt drogi, to będziemy mogli go kupić od innych producentów. Ten mechanizm sprawia, że ceny gazu będą utrzymywać się na rozsądnym poziomie. To pokazuje, że na tym rynku nie ma już monopolistów.
Wróćmy do Energiewende. Jakie są największe zagrożenia dla tego projektu?
To, że opiera się na irracjonalnych nadziejach, a nie na faktach. Ogromnym problemem jest społeczna akceptacja dla energii wiatrowej, na której opiera się cały projekt. Obecnie budowa nowych wiatraków stanęła, bo wielu ludzi nie chce, żeby były one stawiane w ich sąsiedztwie. Nawet ekolodzy są przeciwko kolejnym wiatrakom, a wiele spraw trafia do sądów. A musimy pięciokrotnie zwiększyć liczbę instalacji stawianych rocznie, aby osiągnąć zakładane cele.
Jak reaguje rząd?
Władze próbują znaleźć sposoby, aby skłonić ludzi do zaakceptowania farm wiatrowych. Przekazuje się dodatkowe środki miejscowościom, które mają znaleźć się w ich pobliżu. Osłabia się również prawo dotyczące ochrony ptactwa i lasów, tak aby można je było stawiać wszędzie, nawet w naturalnych siedliskach zwierząt i w innych terenach chronionych. Nie sądzę, żeby to wystarczyło do osiągnięcia założonych celów.
Jakie zmiany muszą wprowadzić Niemcy, aby ten projekt mógł zostać zrealizowany?
Pierwsza kwestia to energia nuklearna, chociaż tutaj sprzeciw społeczny wydaje się nie do pokonania. Są również inne działania, takie jak sekwestracja dwutlenku – czyli wychwytywanie go z atmosfery przy punktowych źródłach zanieczyszczeń. Tutaj również istnieje ostry sprzeciw społeczny, chociaż naukowcy z Międzyrządowego Panelu do spraw Zmiany Klimatu uważają rozwój tej technologii za konieczny, aby osiągnąć cele dekarbonizacji. Powinniśmy jak najszybciej rozwiązać te kwestie sporne, tak aby stworzyć strefy przemysłowe, które mogłyby wychwytywać CO2 i magazynować go z powrotem w ziemi.
Myślę, że najbardziej efektywnym mechanizmem, który udało nam się wytworzyć, jest ETS [ang. emission trading system], czyli handel pozwoleniami na emisję na skalę europejską. Zamykanie niemieckich elektrowni węglowych jest spowodowane głównie jego rynkową działalnością, a nie interwencją polityczną. Dlatego nie powinniśmy nadmiernie ingerować i wspierać tylko jedną technologię. Mój pogląd, to wiara w rynek, który rozwiąże większość obecnych problemów.
Niedawno Parlament Europejski zagłosował za zaostrzeniem unijnych celów klimatycznych. Europosłowie domagają się ograniczenia emisji dwutlenku węgla w UE już nie o 40 procent, ale aż o 60 procent do 2030 roku w stosunku do poziomu z 1990 roku. To dobry ruch?
Nie sądzę, żeby to było słuszne działanie. Trzeba pamiętać, że to tylko cel – politycy są dobrzy w ich stawianiu, ale rzadko je osiągają, a to w dłuższej perspektywie frustruje ludzi. Nie wiemy nawet, czy uda nam się osiągnąć poprzednie założenia, a już mówimy o bardziej wyśrubowanych celach. Należy skoncentrować się na rozwiązaniach, a nie ambicjach.
Tekst został przygotowany w ramach projektu dziennikarskiego dofinansowanego z dotacji Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej w ramach linii projektowej „Deutsch-Polnische Bürgerenergie fürs Klima” finansowanej ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec.