Jakub Bodziony: Dlaczego pan popiera Donalda Trumpa? Jego życiorys ma niewiele wspólnego z konserwatyzmem.
Jack Kingston: To prawda, że w przeszłości Donald Trump często prezentował różne poglądy i również we wspieraniu polityków kierował się… pragmatyzmem. Jednak jego kadencja na stanowisku prezydenta nie powinna budzić żadnych zastrzeżeń ze strony konserwatystów. Postawił na odbudowanie siły militarnej kraju, wynegocjował dobre porozumienia handlowe, ograniczył liczbę imigrantów i wprowadził regulacje, które pozwalają lepiej działać amerykańskiej gospodarce.
Jego działania, już jako prezydenta, budzą sprzeciw nawet wśród części republikanów. Organizacje takie jak Republikanie przeciwko Trumpowi czy Lincoln Project twierdzą, że trumpizm ma niewiele wspólnego z konserwatywnymi wartościami.
To są głosy ludzi, którzy zostali na bocznym torze polityki i bardzo im to nie odpowiada. To głównie kwestia zbyt dużego ego i resentyment za utraconą pozycją. W 2016 roku większość republikanów, którzy teraz są w Lincoln Project, zdecydowała się wesprzeć innych, bardziej konwencjonalnych kandydatów. Nie lubili populizmu, nie wiedzieli, na czym on polega, więc wspierali i wspierają kogokolwiek, kto reprezentuje starą politykę. Tym się żywią liberalne media, które wykorzystają każdego, kto jest przeciwko Trumpowi.
Rozumiem, że według pana Trump jest populistą i to dobrze?
Oczywiście. Przez 22 lata byłem kongresmenem, wcześniej pracowałem w legislaturze stanowej w Georgii przez 8 lat i nigdy nie widziałem kogoś takiego jak Trump. To on podważył status quo, wydał wojnę elitom i reprezentuje ludzi pracy.
Nie przekona mnie pan historią o miliarderze, który odziedziczył swój majątek, a teraz walczy z elitami poprzez obniżanie podatków dla najbogatszych i korporacji.
Fakty są takie, że przed pandemią bezrobocie było najniższe w historii, a pensje rosły w górę. Jeśli chodzi o reformę podatków, to nie rozumiem, dlaczego pan się łudzi, że korporacje płacą podatki. To jakieś zwykłe pieprzenie [ang. bullshit], bo koszty wszystkich niekorzystnych rozwiązań i tak są później przerzucane na konsumentów. Poza tym, stawki podatkowe dla klasy średniej również zostały obniżone.
Manipuluje pan. Po pierwsze, idąc tą logiką, korporacje najlepiej byłoby zwolnić ze wszystkich podatków, a po drugie, stawki podatkowe dla klasy średniej zostały obniżone jedynie tymczasowo.
Zapewniam pana, że stawki dla zwykłych obywateli pozostaną niskie.
Więc dlaczego to nie zostało ustalone od razu, tak jak ze stawkami dla najbogatszych?
Nie można załatwić wszystkiego za jednym razem. Ale jedynym zagrożeniem dla niskich podatków przeciętnych obywateli jest zwycięstwa Joe Bidena.
To też nieprawda, bo Biden deklaruje podwyżkę podatków jedynie dla osób, które zarabiają powyżej 400 tysięcy dolarów rocznie. Z całym szacunkiem, ale to nie są „przeciętni obywatele”. Zmieńmy temat – obawia się pan, że Trump przegra? Większość sondaży na to wskazuje.
Nie obawiam się, podobna sytuacja była w 2016 roku.
Przewaga Bidena nad Trumpem w kluczowych stanach jest większa i bardziej stabilna, niż było to w przypadku Clinton.
To prawda, ale na przykład w stanie Michigan Clinton w sondażach prowadziła 7 punktami procentowymi. Po przeliczeniu głosów okazało się, że to Donald Trump zwyciężył tam właśnie taką różnicą głosów. Wynik jest bardzo trudny do przewidzenia, a do matematycznych prognoz nie przywiązuję zbyt dużej wagi. Wiemy jedynie, że nic nie wiemy.
Jednak to demokraci mają przewagę finansową w kampanii, na którą udało im się zebrać znacznie więcej pieniędzy. To może znaczyć, że ich wyborcy są bardziej zmobilizowani.
To znaczy, że finansują ich miliarderzy w rodzaju Michaela Bloomberga, Toma Steyera i George’a Sorosa.
Akurat republikanie nie mogą narzekać na brak wsparcia miliarderów, szczególnie po tym jak Trump wprowadził korzystne dla nich rozwiązania podatkowe. Wydaje się więc, że to raczej drobne datki wielu osób przesądziły o przewadze o demokratów.
Nie wiem, ale na pewno jest duża niechęć wobec zwolenników Trumpa. Jeśli ktoś ma naklejkę naszej kampanii na samochodzie albo umieści jej znak na swoim podwórku, może się liczyć z agresją. Widać to nawet po aferach, które wybuchają, kiedy jakiś celebryta ma czelność poprzeć Trumpa. Więc liczymy się z tym, że nasi wyborcy są mocno niedoszacowani w badaniach. Mimo to, na finiszu kampanii dystans sondażowy pomiędzy kandydatami jest coraz mniejszy, na co wpływ miały wiece prezydenta w kluczowych stanach, które cieszą się ogromną popularnością. Biden tego nie potrafi.
Może po prostu nie chce narażać ludzi na bezpieczeństwo? Badania pokazały, że sposób prowadzenia kampanii prezydenta przyczynił się nawet do 30 tysięcy nowych zakażeń.
Trudno to ocenić. Nie zmienia to faktu, że epidemia bardzo pomogła Bidenowi, który nie jest dobrym mówcą. To pozwoliło mu prowadzić wycofaną kampanię, a media traktowały go jak dziecko, utwierdzając go w poczuciu słuszności.
Czy pan uważa, że organizowanie wielkich wieców politycznych podczas pandemii jest odpowiedzialne?
Prezydent zawsze musi pracować na pełnych obrotach – zarówno podczas kampanii, jak i poza nią. To jest praca, która wiążę się z niesamowitym obciążeniem i ryzykiem. Jeśli Joe Biden się boi i nie jest na to gotowy, to nie powinien startować w wyborach.
Tylko że prezydent nie naraża tylko siebie, bo sam ma do dyspozycji najlepszą opiekę medyczną na świecie, ale swoich zwolenników. To właśnie fatalna reakcja Trumpa na pandemię, która przyczyniła się do śmierci ponad 230 tysięcy osób, może kosztować go utratę stanowiska.
Mamy do czynienia z nowym wirusem, więc trudno było prowadzić zaplanowane działania. Jednak to Chiny nie dzieliły się z nami informacjami, co przyczyniło się do dziesiątek tysięcy ofiar. Kiedy prezydent Trump zakazał przylotów z Chin, Biden stwierdził, że to rasistowskie. Winna jest również Światowa Organizacja Zdrowia, która nie chciała dopuścić badań Tajwanu nad wirusem, a to właśnie ten kraj najlepiej poradził sobie z epidemią.
W kwestii maseczek, szczególnie na początku kryzysu, powszechne było stwierdzenie, że nie powinno się ich nosić, bo przede wszystkim są one potrzebne pracownikom ochrony zdrowia.
To prawda, że podejście naukowców w tym temacie się zmieniło. Ale to Trump śmiał się z Bidena, bo ten nosił maseczkę. Sam nie nosił jej do lipca. To dobry przykład?
Musimy do pewnego stopnia funkcjonować normalnie, co pokazuje nam prezydent. Sam zakładam maseczkę, kiedy muszę. Staram się zachowywać dystans i często myć ręce. Chodzę jednak do restauracji, na siłownię, spotykam się z ludźmi w pracy. Pomimo przeciwności losu staram się żyć normalnie, a Biden chce kraju, w którym ludzie boją się własnego cienia. To absurd!
To ciężka choroba, ale my jesteśmy twardzi i damy sobie radę. Lockdown nie jest dobrym wyjściem, bo ma niszczycielski wpływ na naszą psychikę i wpędza nas w coraz większe kłopoty finansowe. W Georgii gospodarka pozostaje otwarta, bo ludzie wiedzą, że nie mogą siedzieć wiecznie zamknięci w domach, czego pewnie życzyłby sobie Biden.
Jeśli Trump przegra, to pogodzi się z wynikiem wyborów?
Jeśli wybory będą uczciwe, to tak.
Co to znaczy? Prezydent już teraz twierdzi, że głosowanie korespondencyjne nie jest uczciwe.
Bo ten system jest wadliwy i jeżeli z tego powodu Trump miałby przegrać, to nie uważam, że powinien to zaakceptować. Poza tym, to Hillary Clinton, Barack Obama i Joe Biden mieli problem z zaakceptowaniem wyników wyborów w 2016 roku, więc próbowali je podważyć i obalić prezydenta bredniami o rosyjskim wpływie na kampanię Trumpa.
Ale to prawda, że Rosjanie wspierali kampanię obecnego prezydenta. Potwierdziło to FBI.
Moskwa ingerowała w nasz proces wyborczy, ale w żaden sposób nie współpracowała z kampanią Trumpa. W śledztwie prowadzonym przez prokuratora specjalnego Roberta Muellera nie było nawet cienia dowodów na podobne oskarżenia, inaczej postawiłby zarzuty osobom z kampanii prezydenta. Media powinny spytać Bidena i jego kolegów, dlaczego przez lata podważali legalność wyboru Trumpa. Oczywiście tak się nie stanie, bo oni traktują go jak dziecko, więc bardziej interesuje ich smak jego ulubionego shake’a. Dla nich jest tylko narzędziem do odebrania Trumpowi władzy.
Jedyny argument, jaki istnieje, to polityczna arytmetyka. Wystarczy zmienić ją na swoją korzyść. | John Kingston
W 2016 roku zwolniło się miejsce w Sądzie Najwyższym. Wtedy republikanie odmówili wysłuchania kandydata zgłoszonego przez Obamę. Argumentowali, że w roku wyborczym nie powinno się nikogo mianować do tak ważnej instytucji – trzeba poczekać na nowego prezydenta. Zapewniali, że tak samo zachowają się, jeśli podobna sytuacja będzie miała miejsce podczas kadencji republikańskiego prezydenta. Tymczasem zrobili dokładnie na odwrót i na kilku dni przed wyborami postanowili przeforsować ultrakonserwatywną kandydatkę do Sądu Najwyższego. Wytłumaczy mi pan tę logikę?
W 2016 demokraci podjęli dobre działania, ale ich argumentacja była słaba. Zgodnie z konstytucją prezydent ma prawo nominować kandydata do Sądu Najwyższego nawet podczas ostatniego dnia swojego urzędowania. Tylko że taki kandydat musi zostać zatwierdzony przez Senat, co zazwyczaj wymaga posiadania większości w izbie zgodnej z przynależnością partyjną prezydenta. Jeśli nie ma się wystarczającej liczby głosów, wniosek upada – zdarzało się to już wielokrotnie.
Nie pytam o polityczną arytmetykę, tylko o hipokryzję republikanów, którzy zarzekali się, że jeżeli podobna sytuacja będzie miała miejsce w przyszłości, również nie zaakceptują takiego kandydata.
Narracja nie ma znaczenia. Republikanie dwa razy postąpili zgodnie z konstytucją, bo mieli większość w Senacie.
Czyli argument siły jest jedynym argumentem?
Jedyny argument, jaki istnieje, to polityczna arytmetyka. Wystarczy zmienić ją na swoją korzyść.