Szanowni Państwo!

to kluczowy dzień dla przyszłości amerykańskiej demokracji. Miliony Amerykanów oddadzą dziś głos na jednego z dwóch skrajnie różnych kandydatów, tym samym decydując, w którym kierunku podąży największa gospodarka świata. Po czterech pełnych skandali latach prezydentury Donald Trump walczy o reelekcję. Przeciwko niemu demokraci zdecydowali się wystawić Joe Bidena, doświadczonego polityka i byłego wiceprezydenta. Biorąc pod uwagę stopień zespolenia i uległość obecnego polskiego rządu wobec administracji Trumpa, te wybory powinny być bacznie obserwowane przez Warszawę.

Wielu komentatorów twierdzi, że zwycięstwo jednego z kandydatów przesądzi o pozycji Stanów Zjednoczonych na wiele lat, a wybór jest w istocie cywilizacyjny. Na cały proces cieniem kładzie się pandemia koronawirusa, która boleśnie obnażyła wady światowego mocarstwa. Codziennie notuje się dziesiątki tysięcy nowych przypadków – łącznie wykryto ich ponad już 9 milionów, a zmarło ponad 230 tysięcy osób. Prezydent Trump, pomimo przebytej choroby, nie zrezygnował z tłumnych wieców wyborczych, które niosą ogromne ryzyko transmisji wirusa. Sam wielokrotnie bagatelizował ryzyko związane z epidemią i wyśmiewał swojego konkurenta za to, że ten nosi maseczkę i unika tłumów. To właśnie podejście administracji Trumpa do walki z koronawirusem przyczyniło się w ogromnym stopniu do straszliwego bilansu epidemii w USA, co w istotnie wpłynęło również na sposób, w jaki obywatele oddają głosy. Bo chociaż oficjalny dzień wyborów rzeczywiście przypada na 3 listopada, to w wielu miejscach głosowanie rozpoczęło się już kilka tygodni temu. W dużej części były to głosy korespondencyjne, których przeliczenie może zająć znacznie więcej czasu niż standardowo. Prawdopodobnie nie poznamy więc oficjalnego wyniku wyborów przez najbliższe kilka dni.

A nawet jeśli to się uda i wygra Biden, to obecny prezydent może po prostu… nie zaakceptować wyniku. Trump wielokrotnie podkreślał, że nie uzna niekorzystnego dla siebie rezultatu, podsycał również niczym nieuzasadnione plotki o tym, że głosowanie korespondencyjne grozi fałszerstwami na masową skalę.

Brzmi jak absurd? To już się dzieje w Teksasie, gdzie republikanie domagają się unieważnienia ponad 100 tysięcy oddanych wcześniej głosów. Możliwe jest również, że sprawa rozbije się o Sąd Najwyższy, w którym konserwatywni sędziowie posiadają większość. Wątpliwości jest wiele, ale na razie wiadomo tylko jedno – walka o Biały Dom z pewnością nie zakończy się dzisiaj.

Dlatego w najnowszym numerze „Kultury Liberalnej” rozkładamy na czynniki pierwsze kampanie i biografie obu kandydatów. „Jak to jest, że po latach nieustannych skandali, konfliktów, karuzeli personalnej w Białym Domu, po tysiącach tweetów i wypowiedzi, które dla „normalnego” polityka byłyby zabójcze, nadal ponad 40 procent Amerykanów chce głosować na Donalda Trumpa?” – na tak postawione pytanie w swoim tekście odpowiada Łukasz Pawłowski z naszej redakcji. Pawłowski nie tylko podsumowuje cztery lata prezydentury Trumpa, ale pisze również o tragicznej kondycji Partii Republikańskiej, która została zaanektowana przez zwolenników prezydenta. Dlatego „każdy tradycyjny konserwatysta, który chce jak najlepiej dla swojego państwa i Partii Republikańskiej, w wyborach powinien jej życzyć jednego – klęski totalnej”, twierdzi autor.

W to nie wierzy Jack Kingston, były republikański senator, który obecnie jest zaangażowany w kampanię Trumpa. W rozmowie z Jakubem Bodzionym Kingston twierdzi, że „kadencja Trumpa na stanowisku prezydenta nie powinna budzić żadnych zastrzeżeń ze strony konserwatystów. Postawił na odbudowanie siły militarnej kraju, wynegocjował dobre porozumienia handlowe, ograniczył liczbę imigrantów i wprowadził regulacje, które pozwalają lepiej działać amerykańskiej gospodarce”. Odpowiadając na zarzuty wobec reakcji prezydenta na epidemię i wypowiedzi o nieuznaniu wyniku, były senator tłumaczy prezydenta i twierdzi, że na pewno radzi on sobie lepiej, niż robiłby to Joe Biden.

Wizję prezydentury Bidena na podstawie kampanii wyborczej i dotychczasowej kariery politycznej kreśli Piotr Tarczyński, stały współpracownik naszej redakcji i współautor „Podkastu amerykańskiego”: „Przez całe polityczne życie znajdował się w ideologicznym centrum swojej partii – sęk w tym, że kiedy Partia Demokratyczna przesunęła się w lewo, Biden przesunął się wraz z nią”. Tarczyński podkreśla, że „ pół wieku kariery niesie ze sobą oczywisty bagaż – tak było i w przypadku Hillary Clinton. Dorobek Bidena nie jest jednoznaczny. Głosował za wojną w Iraku, ale potem sprzeciwiał się przedłużaniu w nieskończoność wojny w Afganistanie. Jako szef komisji sprawiedliwości seksistowsko traktował kobiety, ale to jego dziełem jest przełomowa «Ustawa o walce z przemocą wobec kobiet»”. Ewentualna prezydentura Bidena będzie więc „w centrum, jak zawsze, ale w centrum znacznie bardziej postępowym niż jeszcze kilka lat temu”.

Czy tak się jednak stanie? Czy marsz populistów, którzy od lat inspirują się Trumpem, zostanie zatrzymany?

Czekając na wyniki – zapraszamy do lektury!

Redakcja