Czy to rewolucja?

W ostatnim czasie w prasie pojawił się szereg komentarzy, według których protesty po wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej w sprawie aborcji miały przełomowe znaczenie społeczne. Mówiło się, że oznaczają one zmianę relacji między państwem a Kościołem. Niektórzy przekonywali, że oznaczają one także koniec tak zwanego kompromisu aborcyjnego – na rzecz liberalizacji prawa.

Nie jest zaskakujące, że tego rodzaju diagnozy zyskują w ostatnim czasie na popularności. Mieliśmy do czynienia z wielkim i nagłym wydarzeniem społecznym, które domaga się racjonalizacji. Jednak łatwo jest ulec w tej sprawie myśleniu życzeniowemu i dojść do przekonania, że w wyniku protestów obudziliśmy się w nowej Polsce. Ma znaczenie, aby uniknąć tego rodzaju iluzji, ponieważ może to mieć wpływ na przyszłość polityki po stronie opozycyjnej.

W tym kontekście warto zwrócić uwagę na kilka okoliczności.

Na podstawie publikowanych w ostatnim czasie badań opinii publicznej trudno wyrobić sobie jednoznaczny pogląd co do tego, czy istnieje większość społeczna gotowa poprzeć liberalizację ustawy aborcyjnej.

Z pewnością nie jest tak, że konserwatyzm społeczny jest przeciwny społeczeństwu, że prawdziwe poglądy ludzi były dotąd represjonowane przez sojusz prawicy i Kościoła – i dopiero w czasie protestów mogły znaleźć swój prawdziwy wyraz. Tego rodzaju sposób myślenia ignorowałby rzeczywistość polityczną, w której od wielu lat rządzi w Polsce konserwatywna prawica – w której ludzie popierali i popierają konserwatywne partie.

Takiego myślenia nie potwierdza także fakt, że Lewica nie zyskuje jak na razie na protestach – a przecież w teorii powinna, jeśli zakładać, że to lewica w najlepszy sposób wyraża prawdziwą intencję protestów. Jeśli nie zyskuje, może to dać do myślenia w kwestii ich znaczenia politycznego.

Prawdopodobne wydają się natomiast dwie rzeczy. Po pierwsze, że istnieje w tej chwili większość, która preferuje stan prawny sprzed orzeczenia TK. Po drugie, że jeśli pominąć niektórych wyborców lewicy oraz wyborców skrajnej prawicy, kwestia liberalizacji prawa aborcyjnego nie będzie fundamentalna politycznie, jeśli chodzi o podejmowane przez ludzi wybory polityczne.

Innymi słowy, może być tak, że część wyborców nie zgodzi się zagłosować na partię, która chce zaostrzenia prawa, ale raczej nie będzie tak, że decydująca dla budowania większości parlamentarnej część wyborców nie zgodzi się zagłosować na partię, która będzie popierać stan sprzed wyroku TK.

Jedyna opcja to zmiana polityczna

Konsekwentnie, jeśli co najmniej części protestujących zależy na tym, aby prawo aborcyjne zostało zliberalizowane, to trzeba przyjąć, że jest to zadanie polityczne, które trzeba dopiero wykonać, a nie żądanie społeczne, które ujawniło się w treści protestu. Można wyobrażać sobie, że istnieje stabilna większość na rzecz wzmocnienia praw kobiet, ale w praktyce tego rodzaju większość trzeba by dopiero zdobyć.

W tym kontekście warto pamiętać o kilku sprawach. Po pierwsze, to nie koniec protestów. W tej chwili intensywność protestu jest mniejsza, ale można spodziewać się, że każdy kolejny ruch, taki jak głosowanie nad prezydencką ustawą albo publikacja wyroku TK, spotka się z reakcją protestujących.

Po drugie, zasadnicze pytanie polityczne dotyczy zatem tego, w jaki sposób można współbrzmieć z emocjami protestujących. Zakres możliwości politycznych wyznacza to, co protestujący realnie chcą zrobić. Należy zatem wybierać nuty polityczne, które umożliwią wybrzmienie najlepszego dostępnego rodzaju harmonii.

Warto z wyrozumiałością przyjmować nowe pomysły – nie wszystkie będą dobre; a także ze spokojem przyjmować wątpliwości – jest naturalne, że będą się pojawiać. Każda prawdziwie demokratyczna rewolucja społeczna będzie istnieć w dialogu jako samoucząca się rewolucja. | Tomasz Sawczuk

Będzie pluralizm

Po trzecie, jest zatem powracające pytanie o polityczną skuteczność i cel protestu. Jeśli chodzi o możliwość dokonania zmiany w prawie, istnieją dwie podstawowe opcje.

W jednym scenariuszu to PiS godzi się zliberalizować prawo aborcyjne. Tego rodzaju scenariusz wydaje się jednak niemożliwy do zrealizowania – PiS tego nie chce, a obecnie ma problem nawet z tym, aby uzbierać większość do przegłosowania ustawy łagodniejszej niż wyrok Trybunału.

W innym scenariuszu musiałoby dojść do nowych wyborów parlamentarnych, które wygrałaby opozycja. W krótkiej perspektywie oznacza to wspieranie wewnętrznych konfliktów w obozie rządzącym. Ale nawet zwycięstwo wyborcze nie prowadzi jeszcze do określonych zmian w prawie – można bowiem przewidywać, że Platforma oraz partia Hołowni będą za przywróceniem stanu prawnego sprzed wyroku TK. W dłuższej perspektywie oznacza to grę na taką zmianę społeczną, która uniemożliwiłaby PO oraz Hołowni zajmowanie dotychczasowego stanowiska – to może być zadanie społeczne dla protestu kobiet.

W praktyce oznacza to, że siły opowiadające się za liberalizacją ustawy powinny przekonywać do tego rozwiązania, aby zmienić rzeczywistość polityczną. Z kolei kwestia liberalizacji ustawy aborcyjnej nie powinna być stawiana jako warunek współpracy politycznej po stronie opozycyjnej. W pierwszej kolejności warto formułować koalicję przeciwko zwolennikom zaostrzenia prawa, ponieważ jest jasne, że nie zgadza się na to przytłaczająca większość Polaków.

Samoucząca się rewolucja

Jeśli chodzi o przyszłość, we współpracy z organizacjami społecznymi, Lewica zapowiada zbieranie podpisów pod obywatelską inicjatywą ustawodawczą w sprawie liberalizacji prawa aborcyjnego. Z kolei Ogólnopolski Strajk Kobiet eksperymentuje z możliwością instytucjonalizacji protestu. W tym celu powołano Radę Konsultacyjną, która ma koordynować dalsze działania, a także rozszerzono listę postulatów o inne sprawy, bardziej lub mniej związane z kwestią praw kobiet.

W tej chwili nie wydaje się jasne, czy pomysły te pomogą rozwinąć, czy zakończyć aktywność protestujących. Jednak w tym miejscu wracamy do wcześniejszego punktu: jedyny sposób na współdziałanie to taki, który uwzględnia postulaty, które protestujący i tak chcą wyrazić – bez tego nie będzie żadnej działalności publicznej.

Ma zatem sens, aby z wyrozumiałością przyjmować nowe pomysły – nie wszystkie będą dobre; a także ze spokojem przyjmować wątpliwości – jest naturalne, że będą się pojawiać. Tworzące się w Polsce inicjatywy polityczne nie mają wielu pozytywnych punktów odniesienia. Po dekadach zaborów i PRL-u, a potem prostej ścieżki do zachodnich instytucji, dopiero uczymy się grać w demokratyczną politykę we własnym państwie. Dlatego każda prawdziwie demokratyczna rewolucja społeczna będzie istnieć w dialogu jako samoucząca się rewolucja.

 

Źródło ikony wpisu: Wikimedia Commons.