Trudno zrozumieć, dlaczego właśnie teraz zapadła decyzja Trybunału Konstytucyjnego. Można się zastanawiać, czy ograniczenie prawa aborcyjnego miało przykryć nieudolność rządu w walce z koronawirusem, czy może PiS pod osłoną pandemii chciało ograniczyć prawa Polek. Jedno jest pewne – była to iskra potrzebna, by rozpalić długo tłumioną w ludzkich sercach frustrację. Frustrację, dla której jako zaktywizowana młodzież od dawna szukaliśmy ujścia. Panuje wśród nas poczucie, że zastany dyskurs polityczny oderwany jest od naszych potrzeb – i że operując w jego obrębie, nigdy nie doprowadzimy do koniecznych reform. W tych protestach widzimy nie tylko nadzieję na odwołanie wyroku TK, czy nawet na zupełną liberalizację prawa aborcyjnego, ale również zalążek realnych zmian systemowych na rzecz równości płciowej oraz odzyskania poczucia sprawczości, tak koniecznego dla zdrowego funkcjonowania demokracji.
Nie mieliśmy w Polsce od dawna styczności z taką energią polityczną. Protesty niejednokrotnie przybierały radykalne formy, co znalazło również odzwierciedlenie w brutalnej reakcji aparatu władzy. Naszym zdaniem najskuteczniejszą odpowiedzią na akty represji jest angażowanie się w tak zwany opór bezprzemocowy. W praktyce oznacza to, że podczas blokad wytrwale siedzimy na ulicy, bez względu na wezwania policji. Równocześnie nie dokonujemy żadnych aktów agresji wobec funkcjonariuszy. Tym sposobem nie dajemy stronie rządowej argumentów do prowadzenia retoryki nienawiści, co pozwoli wybrzmieć naszym postulatom. Wszystkich nas nie zamkną, a nawet jeśli trafimy na komisariat, to powszechnie znane nam są praktyki antyrepresyjne: nie udzielaj zeznań, nie przyjmuj mandatów, niczego nie podpisuj bez obecności pomocy prawnej. Powyższa postawa wydaje się szczególnie istotna w świetle najnowszych informacji o tym, że Jarosław Kaczyński miał dążyć do siłowego rozwiązania protestów, oraz oświadczeń prokuratora krajowego Bogdana Święczkowskiego. Z jego poleceń wynika, że planowane jest prowadzenie przyspieszonych postępowań wobec uczestników strajku kobiet, dopuszczających się przemocy w stosunku do funkcjonariuszy. Ponadto, szczególnie niepokojące są instrukcje Prokuratury Krajowej, które zalecają traktować organizatorów strajku jako powodujących zagrożenie epidemiologiczne w świetle prawa karnego, za co grozi im nawet do 8 lat pozbawienia wolności. Tym ważniejsze staje się więc podtrzymywanie ideałów wzajemnego wsparcia i solidarności w duchu obrony praw kobiet.
Innym, kluczowym problemem, który dostrzegamy w aktualnie prowadzonej debacie publicznej, jest rozpatrywanie przebiegu tych protestów w kategoriach partyjnych sprzeczek i interesów politycznych. Zarówno członkowie rządu, jak i większość polityków opozycji jest oderwana od tego, co dzieje się na ulicach. Urojenia te osiągnęły swoje apogeum w oskarżeniach Jarosława Kaczyńskiego, który z mównicy sejmowej zarzucił opozycji i protestującym, że „w imię własnych, małych, brudnych interesów Nowaka rozwalają Polskę”. Absurd zarzutu, który sugeruje, że za jednymi z największych protestów w historii III RP stoi były minister transportu w rządzie Donalda Tuska, jest trudny do zrozumienia.
Jednak w podobną kategorię wpisują się również wypowiedzi prominentnych polityków opozycji. Jeszcze podczas prezydenckiej kampanii wyborczej Rafał Trzaskowski powiedział, że „otwieranie debaty o aborcji zakończyłoby się wyłącznie awanturą polityczną”. Szymon Hołownia stwierdził, że aby cofnąć decyzję sędziów, trzeba poczekać na nowy Trybunał Konstytucyjny, który „pojawi się może za dziesięć lat”. Z kolei, Władysław Kosiniak-Kamysz zaproponował wpisanie „kompromisu aborcyjnego” do Konstytucji. Takie zachowania pokazują, jak bardzo elity rządzące głuche są na okrzyki niosące się echem po ulicach polskich miast. Jeżeli te wołania szybko nie znajdą pogłosu w murach Sejmu, to wkrótce klasa polityczna może spotkać się z całkowitym odrzuceniem przez młodych.
Ikona wpisu: Wikimedia Commons.