Uczestniczeniu w protestach zawsze towarzyszy pokusa bycia częścią czegoś wyjątkowego i przełomowego. W protestach przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego, rozpoczętych w październiku 2020 (lub bardziej precyzyjnie: w protestach, które od niezgody na tę zmianę się zaczęły, bo potem lista postulatów znacznie się rozszerzyła), komentatorzy dopatrywali się wyjątkowości na kilka sposobów. Po pierwsze, miała brać w nich udział grupa wiekowa po raz pierwszy zmobilizowana do uczestniczenia w procesie demokratycznym: pokolenie, które w dorosłość weszło już za rządów PiS-u, a więc dla której te rządy nie są żadną aberracją, tylko polityczną normą.

Po drugie, wyjątkowy był dosadny język, przez wielu obserwatorów uznany za naganny. Gdyby trzeba było wybrać jedno hasło na słowo klucz protestu, o ten tytuł rywalizowałyby „wypierdalać” oraz „jebać PiS” (czy też ***** ***). Dziwnym trafem, język ten nie zwracał niczyjej uwagi i nie doczekał się nagan, gdy słychać go było w przyśpiewce z demonstracji narodowców „Cała Polska śpiewa z nami: wypierdalać z uchodźcami”). Po trzecie, za wyjątkowe dla protestów kobiet uznawano liczne akty niszczycielskie (pisanie sprayem po znakach drogowych, elewacjach i biurach PiS-u) oraz wejście demonstracji w sferę sacrum, czyli protestowanie w czasie i przestrzeni nabożeństw.

Ja – badaczka plakatu wyborczego – wyjątkowości dopatruję się zaś w specyfice protestowych rekwizytów: w mnogości oraz intertekstualności sloganów pisanych naprędce na kartonach, w chałupniczym wytwórstwie nośników, w obieguznaków, które stały się ikonami jesiennych protestów, a także w sposobach ocalania od zapomnienia przedmiotów przyniesionych na protesty.

Rewolucja w muzeum

Rekwizyty te są – podobnie jak inne artefakty codzienności: gazety, ulotki szkół językowych i plakaty wyborcze – przedmiotami o niezwykle krótkim trwaniu. Żeby ich nie wyrzucać, a jednocześnie choć trochę przedłużyć ich byt i potencjał komunikowania, wracając z demonstracji, zostawiano je oparte o murki albo wiaty przystankowe. Tu ujawnia się kolejna niezwykłość tego protestu: w niezgodzie na własną nietrwałość utrwalał się za życia. Odręcznie pisane litery z transparentów zostały uwiecznione w kroju pisma „Strajk” – stworzonym przez Michała Bergera i dostępnym publicznie. Dwie szacowne instytucje świata sztuki – Muzeum Gdańska i warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej – na bieżąco archiwizowały transparenty z demonstracji. Z jednej strony, miało to uchronić je od zapomnienia i fizycznego zniknięcia, wpisanego w ich społeczną biografię, a z drugiej strony – było działaniem na poły magicznym, uwznioślającym protest i nadającym mu muzealną istotność epokowego wydarzenia, zanim jeszcze zdążył się ziścić sen o zapoczątkowanej przez niego zmianie politycznej.

Czy za dziesięć lat od dziś będziemy w stanie przypomnieć sobie, którego protestu dotyczyły te transparenty, kiedy natkniemy się na nie w muzeum? Pod względem symbolicznym protesty współczesnego świata funkcjonują trochę podobnie jak marki rynkowe: mają swoje identyfikacje wizualne, logotypy i hasła. Logotyp „Solidarności” autorstwa Jerzego Janiszewskiego, oporniki noszone w klapach marynarek, hasło „We are the 99%” używane w 2011 roku przez ruch Occupy Wall Street, parasolki (rekwizyt strajków kobiet z 2016 roku), plakat „Konstytucja” Luki Rayskiego, który stał się ikoną protestów przeciwko reformie sądownictwa w 2017 roku – to wszystko sprawia, że istotne i złożone zmiany społeczne posiadają w zbiorowej pamięci wizualnej swoje uproszczone „skróty”. Wizualną reprezentacją protestów 2020 roku będzie wyekstrahowana z logotypu Oli Jasionowskiej czerwona błyskawica, uproszczona ikona możliwa do uzyskania trzema pociągnięciami markera lub puszki ze sprayem, służąca jako znak rozpoznawczy osób (ich domów, samochodów, płaszczy, plecaków) wspierających protesty przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego. (Gdyby ktoś miał wątpliwości co do jej popularności, wspomnę, że na przełomie października i listopada w warszawskich sklepach papierniczych naprawdę trudno było kupić czerwoną farbę akrylową).

Popkultura w proteście

Mniej wyraźnym od błyskawicy, ale równie istotnym znakiem tego protestu jest dominacja rekwizytów „nieprofesjonalnych” nad „oficjalnymi”. Na czole pochodu wciąż niesione są nośniki profesjonalne – zaprojektowane, zamówione i wykonane odpowiednio wcześniej długie winylowe bannery zdyscyplinowane pod względem typografii i grafiki. Tekst jest na nich poprawnie złamany, a logotyp Strajku Kobiet – biały profil kobiety z czerwoną błyskawicą odcinający się od czarnego tła – odwzorowany perfekcyjnie. Na jesiennych strajkach widywaliśmy też plakaty-rebusy, jak stworzona przez Jarka Kubickiego seria remiksów plakatu Tomasza Sarneckiego z 1989; kowboja z kartą wyborczą zastąpiły tu popkulturowe ikony kobiet z bronią, jak Beatrix Kiddo z „Kill Billa” i Sarah Connor z „Terminatora”, a w miejscu logotypu „Solidarności” widnieje napisane solidarycą „Wypierdalać”. Żeby przynosić je na demonstrację lub wieszać w oknie, należałoby jednak mieć w domu albo pracy kolorową drukarkę. Tu wracamy do argumentu o najmłodszym pokoleniu, dla którego bardziej dostępna od kolorowej drukarki jest akrylowa farba z papierniczego.

Wizualną esencją protestów przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego jest inny typ transparentu, na który składają się tektura, pismo odręczne i mały format. Przeważają rekwizyty wykonane na czymkolwiek, na czym można pisać (rozłożonym pudełku po butach lub kartonie po owocach z supermarketu), transparenty szybkie i odręczne, poprzez które realizuje się zarówno potrzeba przynależności i bycia rozpoznawalną jako aktywna uczestniczka strajku, jak i potrzeba zasilenia protestu własną narracją. Te poszarpane transparenty zrobione w biegu na protest, mininośniki – często kartoniki w rozmiarze A5 – skrzą się od bogactwa tekstów: satyry na polityków i cytatów z popkultury. Odniesienia do „Opowieści podręcznej” spotykają się z wizerunkiem Elsy z „Frozen”, zaadaptowane z kampanii reklamowej marki Always hasło „Act like a girl” faluje obok „Pała się przegła”, „Jarek, jeszcze będziesz chciał coś z Avonu” lub „Było nas nie wkurwiać”.

Naprawdę nośny obraz lub hasło przyniesione na demonstrację to dla transparentu szansa na stanie się memem i żywot wydłużony w nieskończoność dzięki łańcuchowi przepisań, parafraz, ponownych odtworzeń. Trudno będzie dociec, kto stworzył i zapoczątkował obieg haseł, które stanowią teraz żelazny repertuar demonstracji, na przykład: „Kot może zostać, reszta wypierdalać”, „Mefedron ma lepszy skład niż nasz rząd”, „Strach się ruchać”, „Na Halloween przebiorę się za Godek”, „Rząd taki gibki, że zagląda mi do cipki” czy „Bóg z wami, chuj z nami” (widywane również w wersji „Bóg z nami, chuj z wami”). Do demonstrowania zatrudniono także postacie z literatury, popkultury, a nawet nauki. Na demonstracjach spotykają się Mała Mi, symbol wkurzonej kobiecości, zapożyczone z absurdalnej kreskówki Kuce z Bronksu (zazwyczaj ilustrujące hasło „moje ciao nie jes kwestio sporno”), a nawet ikona językoznawstwa, Ferdinand de Saussure, którego dzieło przywołano w sloganie odwołującym się do jego koncepcji znaku: „Kaja Godek nie odróżnia signifiant od signifié”. Wyśmiewanie rządu łączy i podnosi na duchu. Wyśmiewanie rządu w sposób, którego rząd najpewniej nie rozumie – czy to dzięki kucom, czy to dzięki de Saussure’owi – pozwala przeciwstawić władzy wspólnotę tych, których bawi niszowy żart, i na chwilę zyskać nad władzą symboliczną przewagę.

Na przekór politycznemu establishmentowi

Najciekawszą cechą charakterystyczną dla protestów przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego, a zarazem odróżniającą je od najbliższych im w czasie protestów przeciwko reformie sądownictwa (2017), jest niezgoda na hegemonię jednego obrazu i unikanie retoryki i estetyki, które mogłyby potem zostać przejęte, skonsumowane i użyte do własnych celów przez polityczny establishment. Przypomnijmy sobie losy plakatu Luki Rayskiego „Konstytucja”, który został ikoną protestów z lipca 2017 (a powstał o wiele wcześniej w ramach zupełnie innej inicjatywy: kolektywu Demokracja Ilustrowana). Plakat Rayskiego był rozdawany na demonstracjach przez aktywistów, drukowany za półdarmo dzięki przychylności drukarzy i pieniądzom zbieranym po znajomych znajomych, wieszany w oknach, windach, samochodach, wyświetlany na nośnikach LED-owych, naklejany na biura posłów PiS-u, zakazywany sędziom, rzucany z projektora na Pałac Kultury i Nauki w trakcie wyborów samorządowych w 2018 roku, noszony przez Lecha Wałęsę na koszulce przy każdej medialnej okazji, a finałem jego konsumpcji przez polityczny establishment było wciągnięcie go na plakaty polityków Koalicji Obywatelskiej podczas wyborów parlamentarnych 2019 roku. Tak ostatecznie rozprawiono się z oddolnością i społeczną energią tego obrazu, udostępnionego w ramach otwartej licencji. Estetyka i retoryka odręcznych transparentów z jesiennych strajków jest zaś zaprojektowana w sposób skrajnie odmienny i gwarantujący rekwizytom tego protestu żywot inny niż biografia „Konstytucji”.

Jednoczący, pozytywny, wzniosły przekaz to esencja politycznych obietnic. Badając plakaty wyborcze z lat 1989–2020 natknęłam się na niezliczone obietnice jedności i zgody, sny o wspólnej ojczyźnie, flagi rozdarte, lecz potem zszyte i marzenia o prezydenturach ponad podziałami. Język tego protestu jest absolutnym przeciwieństwem tej retoryki – patetycznej i poprawnej. Obecna w transparentach mieszanka groteski, obsceniczności, wulgarności, żonglerka kodami popkultury i wszechobecna groźba składają się na język niemożliwy do przejęcia przez polityków.

Żadna partia establishmentowa nie będzie w stanie w sposób wiarygodny zapożyczyć i zaprząc do własnych celów tekturowo-odręcznej, półśmieciowej estetyki, żadna nie wrzuci na swoje plakaty „Wypierdalać”, „NieWola Boża”, „Pała się przegła” ani „Jarek, jeszcze będziesz chciał coś z Avonu”. Żadne polityczki nie wskoczą półnago na dach samochodu, jak jedna z demonstrantek, pod niczyj klip wyborczy nie zostanie podłożona najeżona wulgaryzmami przeróbka partyzanckiej pieśni „Bella ciao”. Pokolenie, które wyszło na ulice, nie ma w pracy kolorowej drukarki, nie tęskni za „Solidarnością” i niekoniecznie kręcą je przeróbki jej symboli, ale umiało stworzyć swojemu protestowi autorski słowno-wizualny język, który ma szansę zachować autonomię i uchronić się przed zakusami polityków. Jako taki jest wyzwaniem rzuconym nie tylko Prawu i Sprawiedliwości, które aktualnie sprawuje władzę, ale i całej klasie politycznej, która chętnie konsumuje energię protestów i stroi się w ich szaty, nie oferując wiele w zamian i szybko zapominając o protestach, z których czerpała siłę.