Gdy ponad pół roku temu pisałam tekst pod tytułem „Chore społeczeństwo”, wiedziałam, że jest źle. W sytuacji kryzysu, jakim jest pandemia, dotychczasowe choroby społeczne nie wchodzą w fazę remisji, a jedynie nasilają objawy. Nierówności się pogłębiają, biedni stają się jeszcze biedniejsi, wykluczeni – bardziej wykluczeni, bezrobotni mają jeszcze większy problem ze znalezieniem pracy, a młodzież, której potrzeby na co dzień się lekceważy, została po raz kolejny podporządkowana interesom innych grup i kompletnie upupiona.
Cierpienie w trybie zdalnym
Pandemia wpłynęła na wszystkie aspekty naszego życia. Pracujemy zdalnie. Uczymy się zdalnie. Do lekarza chodzimy zdalnie. Nawet towarzysko spotykamy się zdalnie. Jeśli przed pandemią wykonywaliśmy pracę umysłową, nasz dzień nie zmienił się znacząco – jeżeli siedzieliśmy 8 godzin przed komputerem, tak też dalej siedzimy przed nim 8 godzin, choć domowe krzesło jest już może mniej wygodne, a na pracującego także z domu partnera czasem nie możemy już patrzeć. Jednak jeśli praca nam na to pozwala, możemy w ciągu dnia wyjść się przejść, jeśli nie pracujemy na pełny etat, to część dnia możemy nawet spędzić na dworze, spotkać się ze znajomymi na spacerze. Część osób ma wybór, czy pracować z domu, czy z biura – i niektórzy wybierają biuro. Oczywiście, nawet tam nie jest normalnie, ale przynajmniej zmieniła się tylko część naszej rzeczywistości.
Jeśli jednak mamy 15 lat, zmieniło się wszystko. Zamiast lekcji, na które szło się albo jechało do szkoły i podczas których wchodziło się w interakcje z rówieśnikami, jest Microsoft Teams, Google Meet albo YouTube. Zamiast przerwy, podczas której można było się poruszać i spędzić czas z koleżankami i kolegami, nastolatek musi wybrać – albo odpoczynek od tego, co robił przez ostatnie trzy kwadranse (czyli patrzenie w ekran), albo brak interakcji. A to interakcje są kluczowe w tym wieku. Wiedzę i umiejętności można „nadrobić”, straconego rozwoju społecznego niestety już nie. Na zdalną naukę i takież przerwy trudno cokolwiek poradzić. Jednak zesłanie na nią w pierwszej kolejności licealistów, w drugiej starszych uczniów podstawówek i dopiero w ostateczności najmłodszych, nie posiadało przesłanek merytorycznych, tylko finansowe oraz ideologiczne. Wprawdzie licealiści, w przeciwieństwie do małych dzieci, są w stanie zrozumieć powód, dla którego noszą maseczki i dlaczego nie mogą wymieniać się nimi z kolegami. Nie tarzają się też po dywanie, a przytulają tylko z wybranymi osobami (z którymi zapewne i tak będą się przytulać). Jednak ich rodzicom nie wypłaca się zasiłków, więc zmuszenie ich do pozostania w domach nic budżetu państwa nie kosztowało.
Gorsza jest motywacja ideologiczna – przedstawiciele rządu od początku pandemii opowiadali o tłumach młodzieży, która rzekomo spotyka się (w dodatku w godzinach lekcji!) i roznosi wirusa. Wiosną w trosce o seniorów zmuszono nastolatków do siedzenia w domu. Nawet osobę tuż przed osiemnastką trzeba było „wyprowadzać na spacer”, a ona sama nie mogła zrobić zakupów dla innych członków rodziny (na przykład dziadków) czy sąsiadów. Teraz motywacja ideologiczna, wynikająca z potrzeby kontroli nad nielubianą grupą, zaowocowała rozwiązaniem jeszcze bardziej kuriozalnym – młodzi ludzie (tym razem do 16. roku życia) nie mogą wychodzić bez opieki osoby dorosłej od poniedziałku do piątku w godzinach od 8 do 16.
Czy roznoszą wirusa tylko w tym czasie? Czy to absurdalny sposób na przeciwdziałanie wagarom? Czy ktoś w ogóle myśli o tym, że w dramatycznie przeludnionych liceach lekcje wcale nie odbywają się w godzinach 8–16, tylko wiele osób zaczyna je znacznie później i, co za tym idzie, również później je kończy? Czy autor(ka) przepisów zdaje sobie sprawę z tego, że w planach zajęć, zwłaszcza zdalnych, występują okienka? I czy pomyślał(a) o tym, że dobrze by było, aby młody człowiek mógł w tym czasie wyjść na krótki spacer? Że był listopad i jest grudzień – i jasno jest mniej więcej od 8 do 15, więc bez rodzica 15-latek nie ma szans być nawet kwadrans na dworze, gdy jeszcze jest widno? I przede wszystkim: czy ktokolwiek rozważa, jak wpływa na psychikę dzieci i młodzieży odcięcie ich od kontaktów z rówieśnikami, uwięzienie w domach i zmiana wszystkich elementów życia?
Na depresję, w normalnych, nie-pandemicznych warunkach, choruje nawet 20 procent osób między 12. a 18. rokiem życia. Stan psychiatrii dziecięcej jest powszechnie znany – młodzi ludzie w większości nie otrzymują pomocy. Jeśli mają ogromne szczęście mieć rodziców jednocześnie świadomych tego zagrożenia, mających z nimi dobry kontakt i w miarę zamożnych, być może będą się leczyć prywatnie. W rzeczywistości pandemicznej wszystkie powyższe elementy stają się jednak jeszcze trudniejsze.
Po pierwsze, sytuacja nasila zaburzenia depresyjne i będą one częstsze. O ile do tej pory WHO rozpoznawało depresję jako czwarte co do częstości występowania zaburzenie zdrowia na świecie, o tyle w 2020 znalazła się ona na miejscu drugim. W Australii liczba osób cierpiących z powodu depresji i zaburzeń lękowych zwiększyła się dwukrotnie; dotyczy to przede wszystkim osób młodych, kobiet i tych, którzy już wcześniej leczyli się na depresję. Po drugie, nawet dotychczas stabilni emocjonalnie i wspierający rodzice sami mogą być w gorszym stanie psychicznym lub zachorować na depresję i nie być już wystarczającym wsparciem. Po trzecie, relacje ludzi przebywających stale razem, zwłaszcza w przeludnionych polskich mieszkaniach, mogą być trudniejsze niż do tej pory. Po czwarte, pogarsza się sytuacja finansowa wielu gospodarstw domowych, więc dostępność leczenia prywatnego spada. Ponadto, wiele wizyt odbywa się online lub telefonicznie, co nawet dla osób leczących się lub korzystających z pomocy tego samego terapeuty od lat jest trudne, a dla tych, którzy w ten sposób mieliby odbyć swoją pierwszą wizytę, może być wyzwaniem ponad siły. Ale dla rządu, i części społeczeństwa, widzących w nastolatkach i młodych dorosłych znienawidzonych „millenialsów”, „płatki śniegu” czy inne istoty, które nie znają swojego miejsca w szeregu, to problemy nieistotne, wydumane i wynikające z niedostatku dyscypliny.
W modelu społeczeństwa preferowanym przez władzę młodzież ma być wychowywana do posłuszeństwa, podążania za autorytetami, dostosowywania się, a nie do emancypacji i zmieniania świata. | Helena Jędrzejczak
Szkoła uczy posłuszeństwa
W modelu społeczeństwa preferowanym przez władzę młodzież ma być wychowywana do posłuszeństwa, podążania za autorytetami, dostosowywania się, a nie do emancypacji i zmieniania świata. Widać to nie tylko w decyzjach dotyczących organizacji nauki zdalnej, ale także w szkolnych podstawach programowych. Badaczki z UMK zanalizowały podstawy kształcenia ogólnego w zakresie kompetencji społecznych i obywatelskich dla wszystkich etapów edukacji – pokazały proporcje pomiędzy wiedzą, umiejętnościami i postawami, a także charakterem kompetencji – w tym, do jakich rodzajów aktywności przygotowują dzieci i młodzież. Efekty analizy są przygnębiające. Po pierwsze, młodzież zdobywa przede wszystkim wiedzę. Efekty uczenia się z tego obszaru znacząco dominują nad tymi z obszarów umiejętności i postaw. W dawnych gimnazjach w podstawie programowej wyodrębniono 322 wymagania odnoszące się do kompetencji społeczno-obywatelskich [1] 80,1 procent z nich dotyczyło wiedzy, 26,7 procent – umiejętności. Natomiast jedynie 7,5 procent dotyczyło postaw [2]. Jeszcze smutniejsza jest dysproporcja pomiędzy kompetencjami rekonstrukcyjnymi (czyli tymi, które pozwalają poznać świat społeczny i rządzące nim zasady i zależności), adaptacyjnymi (umożliwiającymi dostosowywanie się), a emancypacyjnymi (które dają umiejętność podejmowania krytycznej refleksji). W liceach ich liczba stanowiła odpowiednio 26, 57 i 17 procent wszystkich efektów uczenia się [3] – najstarsza młodzież ma, zgodnie ze szkolnym programem, przede wszystkim się dostosowywać, w drugiej kolejności dalej poznawać reguły społeczne i dopiero w niewielkim stopniu uczyć się, w jaki sposób patrzeć na świat krytycznie. Jak widać, szkoła nie jest miejscem, w którym rozwija się kompetencje emancypacyjne, czyli te, które pozwalają „przygotować ludzi do przekraczania narzuconych ograniczeń, do zmieniania otaczającej rzeczywistości na lepszą” [4].
Tak było przez lata. Reformy PiS-u pogorszyły sytuację, jednak największym problemem nie są zapisy podstaw programowych, tylko reakcje na sytuację, w której uczniowie podejmują inicjatywę i zabierają głos w sprawach, które ich dotyczą. Mam tu na myśli przede wszystkim Strajk Kobiet i jego poparcie przez część uczniów i nauczycieli, przedstawiane jako wpływ „ideologii LGBT” (niezastąpiona kurator Barbara Nowak), efekt grania na komputerze zamiast czytania książek (minister Przemysław Czarnek) oraz, oczywiście, manipulacji „wiadomych środowisk”. Bo, jak wiadomo, polska młodzież ze swej natury powinna być posłuszna, nie mieć zdania innego, niż usłyszy na katechezie – i generalnie, skoro ma 16 lat, to niczym nie różni się od 6-latków i tak jak one ma grzecznie siedzieć w domu i słuchać mamy. Albo kogoś innego, jeśli mama ma akurat niewłaściwe poglądy.
Podmiotowość – wartość znienawidzona i odzyskana
Osoby uczące się w szkołach posiadają poglądy i chcą je manifestować. Osoby uczące się w szkołach bywają nieheteroseksualne i z tego powodu prześladowane. Osoby uczące się w szkołach miewają aborcję i uważają ją za swoje prawo. Osoby uczące się w szkołach zostały uwięzione w domach. I osoby uczące się w szkołach mają tego dość. Są obywatelami i obywatelkami, w większości niepełnoletnimi, ale to nie oznacza, że nie mają prawa prezentować swoich poglądów i wyrażać niezadowolenia. Wolność słowa, ekspresji, nie zaczyna obowiązywać po 18. urodzinach.
Na protestach spotykałam wiele osób młodszych ode mnie nawet o 20 lat (mam 35). Jako socjolożka i zafrasowana nikłą aktywnością naszego społeczeństwa publicystka jestem tym zachwycona. Na „młode pokolenie” od lat wylewane są kubły pomyj. Są one powszechnie krytykowane z powodu braku zaangażowania w antypisowskie protesty, na przykład KOD-u (na których nawet ja miałam dojmujące poczucie obciachu, więc jak musiały się tam czuć osoby młodsze o dwie dekady?). Udział w protestach, przygotowywanie transparentów, organizacja grup przyjaciół to laboratorium aktywności obywatelskiej. Na którejś z demonstracji widziałam zresztą karton z napisem: „Tyle nas uczyliście o powstaniach i strajkach, to teraz macie”, zgrabnie łączący krytykę martyrologicznego programu nauczania z uzasadnieniem za jego pomocą własnego udziału w proteście.
Edukacja zdalna i brak kontaktów z rówieśnikami, zamknięcie w domach od 8 do 16, upupienie (bo poza domem tylko z mamą), ciągłe lekceważenie potrzeb, próby karania uczniów za udział w strajkach, a nawet czerwoną błyskawicę (i zmuszanie do tego dyrektorów szkół), obrażanie nastolatków przedstawianych albo jako bezwolne ofiary manipulacji, albo jako zdemoralizowaną patologię – to wszystko elementy, które powodują bunt. Protest, w którym bierze udział wiele młodych osób, jest pokazaniem środkowego palca (dla wrażliwych: czerwonej kartki) tym, którzy uważają, że młodzież, a już zwłaszcza młoda kobieta, ma grzecznie siedzieć, „złożywszy ręce w małdrzyk, a buzię w ciup, jak przystało na skromną i przystojnie wychowaną panienkę”. Jest odzyskaniem wolności na wielu polach. Pozwala wyjść z domu i być z innymi ludźmi, mimo iż władza polityczna i podległa jej policja twierdzą, że to nielegalne. Pozwala pokazać, że jest się świadomą obywatelką, bo nastolatki biorące udział w protestach doskonale wiedzą, że zakaz zgromadzeń publicznych nie został wprowadzony właściwym aktem prawnym, więc nie obowiązuje. Wiedzą też, że demonstrować pozwala im Konstytucja, że policjant ma obowiązek się wylegitymować i podać przyczynę zatrzymania z odwołaniem do konkretnego paragrafu i że obywatel ma prawo nie przyjąć mandatu, odmówić składania zeznań oraz zażądać wezwania prawnika.
Edukacja zdalna i obywatelska
Edukacja zdalna w dużej mierze zawiodła. Choć wielu nauczycieli bardzo się stara, jest ona nienaturalna, niesprawiedliwa, pogłębia nierówności, sprzyja depresji, stygmatyzuje lub wyklucza osoby ubogie, sprawia, że uczniowie ze szczególnymi potrzebami edukacyjnymi są zaniedbywani, powoduje pogorszenie kontaktów rówieśniczych, a co za tym idzie – rozwoju społecznego. Jednak także w reakcji na nią przynajmniej u części nastolatków pojawiła się przyspieszona edukacja społeczno-obywatelska. Na szczęście ta edukacja jest zupełnie inna. Kształtuje przede wszystkim postawy solidarności społecznej, zaangażowania obywatelskiego, wrażliwości na dyskryminację, praworządności. Rozwija umiejętności współpracy, ekspresji, poszukiwania jej nowych form. Wreszcie: daje poczucie sprawstwa, możliwość powiedzenia różnym dziadersom, co mają zrobić, jeśli uważają, że protest „powinien mieć inny cel” albo „nie powinien być taki wulgarny”. Daje też emancypację kobiet i młodzieży, czyli grup, które w tradycyjnym społeczeństwie mają być podporządkowane „ojcom narodu” (albo rodziny).
Pokolenie 60+ lubi mówić, że to im zawdzięczamy wolność. Wolność ta jest jednak umiarkowana – rządy mężczyzn, którzy nie chcą aborcji (Grzegorzu Schetyno, nie dokonuj jej razem z abp. Stanisławem Gądeckim), skostniałe szkoły tkwiące w pruskim modelu edukacji, państwo słabe dla silnych i silne dla słabych nie tworzą wolnego świata dla osób urodzonych w latach ’80, ’90 czy dwutysięcznych. Estetyka protestów tych, którzy za III RP bardzo tęsknią, nie angażowała tych, którzy dziś mówią #mamydosc, #wypierdalac i #nigdyniebedzieszszlasama. Bo dopiero teraz ta 14-latka ukarana przez policję za organizację „nielegalnego zgromadzenia” i 17-latek, który spędził noc na dołku, wiedzą, że naprawdę nie zostaną sami, bo będą z nimi koleżanki i koledzy, znajome i nieznajomi, prawniczki i anarchiści, a w trudnych czy niebezpiecznych chwilach wesprą ich także Polskie Babcie i ciotki rewolucji.
Młodzi ludzie potrzebują naszej solidarności. Kolejne ograniczenia uderzają w nich najmocniej – to ich świat najbardziej wywrócił się do góry nogami i to ich naturalne potrzeby są w największym stopniu uznawane za nieistotne i w związku z tym lekceważone. To młodzi ludzie będą mieli „wolne” przez miesiąc (żeby rząd nie musiał płacić zasiłków rodzicom małych dzieci), choć nie będzie to ani czas odpoczynku, ani możliwości spędzenia go w wartościowy sposób. Bez wyjazdu, bez kina, bez knajp, bez basenu, bez siłowni, bez „zimy w mieście”, bez muzeum i nawet bez książek, bo biblioteki nadal zamknięte. Oczywiście ci, których rodziców na to stać, będą mogli wyjechać za granicę, mają Netflixa, książki sobie kupią i może nawet zapiszą się na zajęcia z trenerem na basenie. Ci, których na to nie stać, tradycyjnie zostaną z tyłu, więc ograniczenia zniosą jeszcze gorzej. Wszyscy pozostaną ze swoją depresją, pogorszeniem relacji rówieśniczych, zaległościami w rozwoju społecznym. Chcę, żeby usłyszeli: „nigdy nie będziesz szła sama”. I żeby do nas dotarło, że to wszystko, co edukacja zdalna robi młodzieży, robi też nam wszystkim. I żeby dzisiejsza przyspieszona edukacja obywatelska nauczyła czegoś wszystkich, a nie tylko tych, którzy woleliby już iść do szkoły, niż spędzać kolejną lekcję online.
Przypisy:
[1] B. Przyborowska, V. Kopińska, I. Murawska, „Kompetencje społeczne i obywatelskie w edukacji szkolnej – pozór w podstawie programowej dla trzeciego etapu edukacyjnego”, „Przegląd badań edukacyjnych”, nr 23/2016, s. 45–60.
[2] Każde wymaganie mogło odnosić się do jednej, dwóch lub wszystkich trzech kategorii i dlatego procenty nie sumują się do 100.
[3] H. Solarczyk-Szwec, V. Kopińska, A. Matusiak, „Kompetencje społeczne na wejściu w dorosłość. Krytyczna analiza podstawy programowej kształcenia ogólnego dla IV etapu edukacyjnego”, „Edukacja dorosłych”, nr 2/2016, s. 29–44.
[4] V. Kopińska, H. Solarczyk-Szwec, „Edukacja obywatelska w Polsce” / „Bürgerbildung in Polen”, „Hamburger Studientexte Didaktik Sozialwissenschaften”, Bd. 7, Universität Hamburg, Fakultät für Erziehungswissenschaft, 2016, s. 63.