Rok 2020 był czasem pogłębiającej się przepaści między teorią a praktyką, nadzieją a rzeczywistością. Już sama pandemia przyszła w sposób nieoczekiwany i zmieniła nasz sposób życia w ostatnich miesiącach. W teorii ten rok miał wyglądać zupełnie inaczej – w praktyce upłynął pod znakiem frustracji z powodu nieoczekiwanego zaburzenia zwykłego toku naszego życia.
To jeszcze można złożyć na karb zwyczajnej ułomności ludzkiej cywilizacji. Wiele wydarzeń, które w zasadniczy sposób kształtowały naszą najnowszą historię, takich jak kryzys finansowy, kryzys migracyjny, osiągnięcie progu emisji gazów cieplarnianych albo wybuch globalnej pandemii, w teorii można było przewidzieć – skoro mówimy o wydarzeniach o tak fundamentalnym znaczeniu, to przecież były znaki na niebie i ziemi, a zatem można było przygotować się lepiej. A jednak w praktyce pewnego dnia fakty wdzierają się nieproszone do centrum życia politycznego.
Nie potrafimy zatem przewidywać przyszłości – to nic nowego. Ale dwójrzeczywistość ujawniała się w ostatnim czasie także na inne, dziwniejsze sposoby. Zwróćmy uwagę na trzy przykłady.
To nie jest pandemia
W pierwszej kolejności zwraca uwagę podejście rządu do pandemii, które było uderzające. Z jednej strony, mieliśmy do czynienia z festiwalem lekceważenia problemów. Politycy rządu z początku bagatelizowali zagrożenie. Kilka miesięcy później, w czasie lipcowej kampanii wyborczej, premier Morawiecki ogłaszał, że już pokonaliśmy wirusa. Minister edukacji mówił, że kwestia dostępu uczniów do zdalnego nauczania to problem szkół. Minister zdrowia twierdził pod koniec wakacji, że sporządził świetne plany na jesień, aby przygotować system opieki zdrowotnej do działania, ale potem okazało się, że planów za bardzo nie ma. Łatwo było odnieść wrażenie, że rząd zajmował się wszystkim, tylko nie pandemią – o której mówiło się przecież, że to najważniejsze wydarzenie społeczne od czasów II wojny światowej.
Z drugiej strony, bywało śmiertelnie poważnie. Rząd ograniczał możliwość odbywania zgromadzeń, zamykał cmentarze i parki, ogłaszał surowe restrykcje i kary finansowe za wyjście z domu bez uzasadnienia. Ale i z tego wycofywał się potem z powodu ich wadliwości prawnej. Prawo już wcześniej padło ofiarą polityki PiS-u, więc w sytuacji kryzysowej nie można było na nim polegać.
A zatem: sytuacja jest poważna czy nie?
Krwawy listopad
Następnie zastanawia to, w jaki sposób sami podchodzimy do pandemii. Polska jest w europejskiej czołówce, jeśli chodzi o liczbę osób zmarłych z powodu pandemii. W listopadzie w naszym kraju zmarło blisko 60 tysięcy osób, czyli dwa razy tyle, co rok wcześniej – był to prawdopodobnie najtragiczniejszy miesiąc od zakończenia II wojny światowej. Jan Hartman słusznie pytał o to, dlaczego nikt nie ogłasza w tej sytuacji żałoby narodowej? Jak inaczej zdać sobie sprawę z tego, co się wydarzyło?
Od początku pandemii pojawiały się różne metafory, które mogłyby pomóc w nazwaniu naszego doświadczenia. Mówiło się o „wojnie przeciwko wirusowi”, premier odwoływał się do uczuć narodowych, mówiąc o „narodowej kwarantannie”. Jednak wydaje się, że w świadomości społecznej rzeczywistość wciąż pozostaje nienazwana – nie mamy pojęć do tego, by opisać w zrozumiały sposób, z czym mieliśmy i wciąż mamy do czynienia. Rzeczywistość istnieje często obok osobistego doświadczenia – z wyjątkiem sytuacji, kiedy brutalnie wdziera się w życie kolejnych osób.
Zaszczepić czy zachorować?
To prowadzi do myśli trzeciej, która dotyczy szczepionki. Mogłoby się wydawać, że skoro wszyscy chcemy, żeby pandemia już się zakończyła, to pomysł na to, jak ją zakończyć, wzbudzi duży entuzjazm. Tymczasem zwraca uwagę ogromna nieufność ludzi wobec szczepionki, czyli jedynej znanej nam metody zatrzymania pandemii.
Często mówi się, że alternatywa wygląda następująco: szczepić się czy nie szczepić? W rzeczywistości alternatywa jest inna: szczepić się albo wkrótce zachorować. Warto zadać sobie pytanie o to, w jaki sposób będzie wyglądać nasza rzeczywistość w najbliższych latach bez szczepionki? Trwały lockdown, ewentualnie wciąż rosnący wskaźnik zmarłych. Jeśli odporność po zachorowaniu będzie utrzymywać się jedynie przez kilka miesięcy, to może tak być rok po roku. Czy po trzecim lub czwartym zarażeniu nawet zdrowa i młoda osoba wciąż będzie czuła się dobrze?
Szczepionka po znajomości
Do tego dochodzi jeszcze jedna sprawa, czyli organizacja szczepień. W etapie zero, który trwa obecnie w Polsce, szczepionkę mieli otrzymać pracownicy sektora ochrony zdrowia, domów pomocy społecznej i miejskich ośrodków pomocy społecznej, a także personel pomocniczy i administracyjny w placówkach medycznych, w tym w stacjach sanitarno-epidemiologicznych.
Można by się spodziewać, że skoro szczepienia to najważniejsze przedsięwzięcie, pozwalające na powrót bardziej normalnego życia społecznego i gospodarczego, to cały proces będzie przebiegał szybko, uczciwie i profesjonalnie. Jednak ledwie proces się zaczął, a już pojawiają się informacje o znajomych królika, którzy wpychają się w kolejkę do szczepienia.
Mniejsza o nazwiska. Rządząca prawica już próbuje sprzedać opowieść, zgodnie z którą naszym największym problemem jest to, że kilku celebrytów przeciwnych PiS-owi zaszczepiło się za wcześnie. Poseł PiS-u Paweł Szefernaker napisał, że „afera ze szczepieniem poza kolejnością elit III RP, z europosłem Koalicji Obywatelskiej na czele, pokazuje jak by wyglądał system szczepień gdyby oni dzisiaj rządzili”. A jak wyglądałby system szczepień, gdyby rządził obecny rząd?
Szczepienia po znajomości w czasie pandemii to patologia, która pokazuje, dlaczego PiS mogło zakończyć w Polsce rządy prawa. Natomiast na dłuższą metę najważniejsza jest ogólna liczba szczepień – jedynie w ten sposób będziemy mogli odeprzeć pandemię. To odpowiedzialność rządu, ale i nas wszystkich.
Zdjęcie: Artem Podrez, źródło: Pexels