Trump blokuje demokrację
6 stycznia w Waszyngtonie miał miejsce atak na siedzibę Kongresu. Media opisują wydarzenie jako szturm na Kapitol, akt terrorystyczny, a wreszcie – próbę przeprowadzenia zamachu stanu. Właśnie tego dnia amerykański parlament miał zatwierdzić wynik wyborów prezydenckich, w których wygrał Joe Biden, konkurent obecnie urzędującego prezydenta Donalda Trumpa. Zwolennicy Trumpa, którzy chcieli obalić wynik wyborów, wdarli się do siedziby Kongresu w czasie obrad.
Wcześniej Donald Trump przez wiele tygodni kłamał na temat wyborczych fałszerstw, nie przedstawiając w tej sprawie dowodów. Kiedy przegrał sprawy w sądach, próbował wymusić na urzędnikach stanowych, aby „znaleźli” brakujące głosy – nagranie jednej z takich rozmów opublikował dziennik „Washington Post”.
Następnie Trump domagał się od wiceprezydenta Pence’a, aby zablokował zatwierdzenie wyniku wyborów w Kongresie – ale Pence nie zgodził się na takie posunięcie. W ważnym wystąpieniu lider Partii Republikańskiej w Senacie Mitch McConnell stwierdził, że jeśli wynik wyborów zostałby obalony przez stronę, która przegrała, amerykańska demokracja wpadłaby w „spiralę śmierci”. Jak powiedział, „służę w Senacie od 36 lat. To będzie najważniejszy głos, jaki kiedykolwiek oddałem”.
Niezależnie od tego, Trump ogłosił, że jego ludzie „nigdy nie uznają wyniku wyborów”, a także osobiście nawoływał swoich zwolenników do marszu na Kongres. W amerykańskim parlamencie zginęło pięć osób. Były prezydent George W. Bush porównał sytuację do republiki bananowej, a były kandydat Partii Republikańskiej na prezydenta Mitt Romney mówił o „insurekcji podsycanej przez prezydenta”.
Twitter blokuje Trumpa
9 stycznia Twitter „trwale zawiesił konto Donalda Trumpa z powodu ryzyka dalszego podżegania do przemocy”. Jest to wydarzenie symboliczne, ponieważ Trump uznawał Twittera za główny kanał komunikacji politycznej. Na podobny ruch zdecydował się także szereg innych serwisów społecznościowych, takich jak Facebook czy Snapchat.
Sytuacja jest bezprecedensowa. Do tego kontekst jest bardzo wrażliwy. Jak należy ją ocenić? Jako że problem jest złożony, proponuję trochę go uprościć, wyróżniając kilka istotnych spraw.
Po pierwsze, decyzja Twittera w sprawie Trumpa budzi wątpliwości ze względu na pytanie o dopuszczalny zakres władzy właścicieli platform. Media społecznościowe stały się w ostatnich latach ważnym kanałem publicznej komunikacji. Niektórzy mówią: skoro można zamknąć konto prezydenta – nawet jeśli jest to prywatne konto Trumpa, a nie konto Białego Domu – to można zamknąć każdego. Obecnie nie istnieją w tej sprawie jasne regulacje.
Po drugie, dochodzi do tego zarzut hipokryzji właścicieli mediów społecznościowych. Skoro konto Trumpa zostało wreszcie zablokowane, to można by zapytać: dlaczego reakcja nastąpiła dopiero teraz? Prezydent karmił opinię publiczną kłamstwami od wielu miesięcy. Jednak kiedy platformy na tym zarabiały, to wszystko było dobrze – a kiedy Trump kończy urzędowanie, to nagle się obudziły. Co więcej, na Twitterze można znaleźć konta prezydentów Turcji albo Rosji, które nie zostały dotąd zablokowane. A zatem: być może zamykają konta arbitralnie, według własnego uznania.
Po trzecie, w przeszłości wobec mediów społecznościowych wielokrotnie wysuwano żądanie, aby wykazywały większą aktywność i ponosiły większą odpowiedzialność za treści publikowane w serwisach. Być może najgłośniejsza i najbardziej tragiczna była sytuacja w Mjanmie, gdzie z pomocą treści publikowanych na Facebooku doszło do ludobójstwa na Rohindżach. Mark Zuckerberg pytany był w Kongresie o to, czy Facebook będzie usuwać z serwisu jawne kłamstwa, a kiedy odpowiedział, że tego nie zrobi – w mediach wybuchło oburzenie.
Po czwarte, rodzi się zatem pytanie: a jaka jest alternatywa? Czy lepszy byłby porządek, w którym sposób działania mediów społecznościowych reguluje publiczna komisja powołana przez twojego największego przeciwnika politycznego? I czy naprawdę można zamknąć konto każdego użytkownika? Można przecież zauważyć, że blokada konta wynika z naruszenia regulaminu serwisu, a ten jest dostępny i znany.
Nie należy podchodzić do tych obserwacji naiwnie i nie uchyla to pytania o dopuszczalny zakres władzy właścicieli platform – jeśli treść regulaminu serwisu ma istotny wpływ na kształt debaty publicznej, to ma znaczenie polityczne. Pokazuje to jednak, że myśl, iż teraz „każdego można usunąć”, a odpowiedzią jest interwencja władzy politycznej, byłaby zbyt pospieszna. Trump nie zrobił przecież niczego, aby ulepszyć zasady działania mediów społecznościowych.
Czy demokracja ma prawo się bronić?
Po piąte, zwróćmy uwagę na treść tej konkretnej sprawy. Trump chciał obalić wynik wyborów i podżegał do przemocy, co doprowadziło do ataku na Kongres i ofiar śmiertelnych w parlamencie. Natomiast prawica koncentruje uwagę na tym, że Twitter zablokował Trumpa, ponieważ pozwala jej to odwrócić uwagę od meritum, którym jest to, że urzędujący prezydent liczył na obalenie wyniku wyborów, czyli na zamach stanu.
W normalnej sytuacji nawoływanie do przemocy wystarczy do tego, aby zawiesić konto użytkownika w serwisach społecznościowych. Tym razem rzecz miała dodatkowo wymiar polityczny – miała znaczenie z punktu widzenia przyszłości amerykańskiej demokracji. W tym kontekście zablokowanie konta Trumpa można rozumieć jako zdecydowany gest, stawiający granicę w miejscu, w którym postawili ją nie tylko przeciwnicy Trumpa, lecz także wielu polityków Partii Republikańskiej.
Warto zatem zastanowić się i nad tym: Trump przegrał wybory i nie chciał oddać władzy – czy demokracja nie ma prawa się bronić?
Po szóste, to nie jest cenzura. Cenzura oznacza sytuację, w której władza uniemożliwia obywatelom swobodnie wyrażać swoje przekonania. Donald Trump w dalszym ciągu posiada kanały komunikacji, które przysługują władzy publicznej. Wolność słowa nie oznacza, że mam obowiązek opublikować twój przekaz w moim medium. Wielu polityków w ogóle nie ma Twittera.
Wreszcie, jest jasne, że decyzja Twittera miałaby zalety i wady w każdym przypadku. Być może lepiej zareagować krok za wcześnie niż krok za późno. Nie jest jednak dziwne, że nie widać w tej sprawie łatwej i jednoznacznej odpowiedzi, ponieważ moment polityczny jest trudny.
Istnieje natomiast pewien ważny, a niedoceniany kontekst tej sprawy. Warto pamiętać, że niezależne media to instytucja liberalnej kultury politycznej. W porządku politycznym ukształtowanym od początku przez skrajną prawicę nie byłoby nawet takiej dyskusji, ponieważ nie ma w nim miejsca na media krytyczne wobec władzy. Ostatecznie rzecz biorąc, lepszy jest system polityczny, w którym medium może zablokować prywatne konto prezydenta, niż system, w którym władza może zablokować niezależne media.