Na łamach „Wysokich Obcasów” ukazał się bardzo ciekawy, pełen symboli i metafor, wywiad Natalii Waloch z dr hab. Karoliną Wigurą. Jego lektura utwierdza mnie w przekonaniu, że aby zrozumieć złożoność współczesnego świata, trzeba sięgać głębiej: w analizy kontekstu socjologicznego, politologicznego i psychologicznego. Zbyt często próbujemy wyjaśniać te złożoności, posiłkując się wciąż tym samym, wąskim arsenałem pojęć.
Natalia Waloch porównuje wydarzenia z amerykańskiego Kapitolu do podpalenia Biblioteki Aleksandryjskiej oraz do cesarza Nerona i płonącego Rzymu. Człowiek Bizon, stojący w centralnej sali Senatu, inny jegomość wynoszący mównicę, jeszcze inny paradujący z flagą Konfederacji – to przykłady triumfu działania nad myśleniem, a obraz ubranych w skóry mężczyzn przywołuje na myśl symbolikę zwierzęcej furii. Internauci zresztą szybko wychwycili, że niektóre postaci z amerykańskiego Kapitolu przybierały tam podobne pozy, co Wandalowie pod wodzą Genzeryka łupiący Rzym w 455 roku.
Dr hab. Wigura przywołuje z kolei takie skojarzenie: „Gdy oglądałam sceny z Kapitolu, przypomniał mi się film «The Network». Jest tam niesamowita scena, w której prezenter telewizyjny oświadcza na antenie, że za tydzień o tej samej porze w tym programie popełni samobójstwo. Od tego momentu zaczynają dziać się niesamowite rzeczy, poczynając od tego, że szefowie tej stacji zamiast prowadzić do uspokojenia, jeszcze bardziej pobijają atmosferę. Robi się coraz goręcej, wreszcie ludzie masowo wychodzą na balkony i ulice i krzyczą: «Jestem wściekły jak diabli i nie zamierzam tego dłużej znosić!»”.
Dziennikarze ulegają emocjom nie tylko w filmach fabularnych. Sam miałem wypieki na twarzy, kiedy oglądałem obrazki sprzed kilku dni i, o zgrozo, wcale nie chciałem tego „odzobaczyć”. Już wtedy wydawało mi się, że jestem świadkiem wydarzenia, którego w kraju będącym symbolem demokracji nikt nie widział od setek lat. Judith Butler tak ubrała w słowa odczucia po obejrzeniu w CNN transmisji z inwazji na Irak: „Zahipnotyzowane szokiem i trwogą media zachwycają się majestatycznym pięknem destrukcji”.
W dalszej części wywiadu mowa jest o społecznym poczuciu utraty, które, zdaniem dr hab. Wigury, doprowadzi do gniewu. Te mechanizmy z kolei świetnie opisuje psychoanalityk, Christopher Bollas w genialnej książce „Znaczenie i melancholia. Życie w epoce oszołomienia”: „W kulturze zachodu i innych obszarach dominuje obecnie stan powszechnej żałoby, co wyraża się utratą wiary w cenione wczesnej wartości i standardy […]. Wydaje się, że katastrofy XX wieku wpędziły większość świata w ideologiczny odpowiednik depresji klinicznej […]. Jedna z dróg wyjścia z tego dylematu prowadzi do przekształcenia bezradności i depresji w gniew. Gniew przeżywany w izolacji jest nieskuteczny, ale jeśli można go skierować przeciwko jakiemuś wrogowi, wtedy jednostki i społeczności mogą podźwignąć się ze stanu niemocy, odzyskać poczucie siły i godności, oraz odnaleźć cel”.
Bollas wyjaśnia też, czemu Trump kilka lat temu stał się tak skutecznym depozytariuszem amerykańskich lęków: „Strach, poczucie porażki i niemoc to koktajl emocjonalny typowy dla osób wypchniętych poza nawias. Gdy ta matryca zostanie wyprojektowana, rozpętuje się psychiczna burza z piorunami, która karmi się własnymi sukcesami; to paranoidalne rozwiązanie, nad którym trudno zapanować […]. Trump swoją postacią i wypowiedziami oferuje możliwość dokonania zmiany poprzez uruchomienie wściekłości: osuszy waszyngtońskie bagno, wsadzi oszustkę Clinton do więzienia i wszystko będzie dobrze. Wściekłość na bagno lub Hillary przekierowuje się na wszystkich, którzy się z tym nie zgadzają”. Ustępujący prezydent USA korzysta z mechanizmów uniwersalnych. Wystarczy, że w miejsce Hillary Clinton podstawimy Donalda Tuska, a „waszyngtońskie bagno” zastąpimy „salonem” i mamy przeniesienie tej narracji zza wielkiej wody, do kraju nad Wisłą.
Na koniec tego rozdziału książki Bollas podsumowuje: „To jest problem psychologiczny. Należy rozpatrywać go oczywiście z wielu różnych perspektyw (ekonomicznej, środowiskowej, praw człowieka etc.), ale jeżeli nie rozpoznamy dynamicznych procesów leżących u podłoża tej zbiorowej psychologicznej szarży, ryzykujemy, że pozostawimy współczesne społeczeństwa na łasce wybuchowej entropii”.
Wielu ma nadzieję, że wygrana Bidena rozpocznie proces naprawczy. Odczytują ją jako symboliczną wygraną myślenia nad ślepą wściekłością. Sam Biden faktycznie daje ku temu nadzieję – choćby bardzo zdroworozsądkowym i pojednawczym przemówieniem po wydarzeniach w Kapitolu, w którym z jednej strony bezwzględnie punktował Trumpa, a z drugiej, nawoływał do przebaczenia i wyciszenia emocji. Do naprawienia jest bardzo wiele. Trumpizm spowodował spadek zaufania do instytucji publicznych, policji, eskalował problemy etniczne a 45. prezydent USA, choć nie w pełni skutecznie, osłabiał fundamenty amerykańskiej demokracji. Teraz lider demokratów i przyszły pierwszy lokator Białego Domu obiecuje, że dołoży wszelkich starań, by zabliźnić jątrzące społeczeństwo rany i ustabilizować zarówno wewnętrzną, jak i zewnętrzną politykę. Były prezydent Aleksander Kwaśniewski tak ubiera te nadzieje w słowa: „Wygrana Joe Bidena, to najlepsze, co się zdarzyło w tym strasznym covidowym 2020 roku. Mamy szansę na powrót do przewidywalnego, skutecznego przywództwa amerykańskiego na świecie, do prezydenta, który jest doświadczony, kompetentny, zadba o dobre relacje euroatlantyckie, będzie wzmacniał NATO, szanował Unię Europejską. A jednocześnie walczył o interesy amerykańskie, co jest zrozumiałe”.
Dr Wigura natomiast skłaniania się bardziej w kierunku przygotowania na kolejną wzbierającą falę gniewu. Ja byłbym tu bardziej optymistyczny. Przynajmniej jeśli chodzi o podźwignięcie się Ameryki z trawiącego ją kryzysu. Amerykańskie społeczeństwo, choć spolaryzowane jak nigdy, wybrało. Na kandydata demokratów padła rekordowa liczba głosów. Wielu republikańskich wyborców deklarowało akceptację dla wyniku wyborczego i życzyło 46. prezydentowi swojego kraju wszystkiego najlepszego. Wydaje się, że coraz więcej republikańskich polityków ma dość trumpizmu. Świadczy o tym choćby poparcie dziesięciu kongresmenów dla impeachmentu ustępującego prezydenta, wywodzącego się z ich partii. Co jednak z falą gniewu, która mogłaby nadejść z innego kierunku? To wyzwanie w skali globalnej wciąż pozostaje nierozstrzygnięte. Otwarte więc jest pytanie o to, czy przetrwamy ten kołowrót frustracji, depresji, gniewu, niszczenia, procesu naprawczego, tak aby znaleźć się na względnie spokojnym gruncie egzystencji? Świadomość, że raz za razem, niczym w buddyjskiej mandali życia, śmierci i ponownych narodzin, musimy zbiorowo przechodzić przez te same lekcje, tyle że w zmienionej choreografii i z innymi aktorami, może wpędzać w przygnębienie. Czyli wracamy do depresji. Koło się zamyka.
Zdjęcie do ikony wpisu: Brett Sayles, źródło: pexels.com