Ostatnie radio, ostatnia gazeta
Na początku lutego rząd opublikował projekt ustawy wprowadzającej tak zwany podatek od mediów. Nowa opłata miałaby dotyczyć stacji telewizyjnych i radiowych, prasy, a także portali internetowych, które publikują reklamy i osiągają z tego tytułu przychód przekraczający progi określone w ustawie. Rząd szacuje, że uzyska w ten sposób wpływ do budżetu w wysokości około 800 milionów złotych rocznie. Z tego 50 procent ma otrzymać Narodowy Fundusz Zdrowia, 35 procent nowo powołany Fundusz Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów, zaś 15 procent Narodowy Fundusz Ochrony Zabytków.
Projekt budzi uzasadniony niepokój z kilku powodów. Po pierwsze, działania rządu przypominają scenariusz węgierski, w którym na końcu nie ma już prawie mediów niezależnych od rządu. Na Węgrzech właśnie utraciło koncesję ostatnie niezależne od władzy radio. Tymczasem, rządowy projekt wygląda następująco: uderzyć we wszystkich, a potem pomóc „swoim” z powołanego w ustawie Funduszu.
Po drugie, nawet jeśli założyć najszczersze intencje rządu – czego nie ma sensu robić – to media w ostatnich latach miały się finansowo coraz gorzej, a dodatkowo uderzyła w nie pandemia. Nowe obciążenia finansowe mogą prowadzić do dalszych cięć w wydatkach i pogorszenia jakości publikowanych treści. Po trzecie, jeśli teraz zgodzimy się na dociśnięcie mediów, to będzie jeszcze łatwiej „dociskać” organizacje pozarządowe, uniwersytety i inne podmioty niezależne od władzy.
W odpowiedzi na projekt wszystkie media z wyjątkiem podmiotów blisko związanych z rządem zorganizowały imponującą akcję „Media bez wyboru”. 10 lutego nie publikowano normalnych treści. Zamiast tego można było usłyszeć komunikat o proteście, a na ekranach można było zobaczyć napis na czarnym tle: „Tu miał być twój ulubiony program”.
Narracja rządu
Szybko pojawiła się konkurencyjna narracja rządzącej prawicy. Dominowały dwa wątki: nacjonalistyczny oraz antyestablishmentowy. Zgodnie z tą opowieścią, podatek będą płacić wielkie zagraniczne koncerny, a dochody będą przeznaczone na potrzeby ludzi – cel jest zatem finansowy, a projekt dotknie wyłącznie bogate elity związane z zagranicą.
To specyficzna metoda, że PiS broni ludu przed elitami, utrudniając temu samemu ludowi dostęp do informacji. Jednak Andrzej Duda ignorował problemy i powiedział w TVP Info, że podatek od mediów nie jest zagrożeniem dla mediów. Jak stwierdził, „wielkie kompanie medialne mogą płacić podatki, zwłaszcza jeśli jest to podatek przeznaczony dla ludzi i jest od dochodów z reklam”.
Premier Mateusz Morawiecki manipulował treścią projektu, zwracając uwagę na wygodny dla siebie aspekt sprawy. Morawiecki stwierdził na konferencji prasowej, że w projekcie chodzi o opodatkowanie cyfrowych gigantów. Czy Polska nie ma prawa obłożyć podatkiem globalnych korporacji? – pytał retorycznie szef rządu.
W rządowych mediach komunikat był prosty. TVP Info orzekło na pasku, że „niemieckie media dla Polaków” oraz „międzynarodowe koncerny medialne” „nie chcą płacić składki na polską służbę zdrowia, kulturę i zabytki”. Według okładki nowego numeru tygodnika „Sieci” w sporze chodzi o pieniądze i władzę „potężnych koncernów”.
Niekiedy oficjalny przekaz wymykał się spod kontroli. W serii niegodnych wpisów na Twitterze poseł PiS-u Marek Suski wprost porównał portal Onet do nazistów (wpis potem usunął), a następnie porównał artykuły Onetu do serii publicznych egzekucji prowadzonych przez Niemców w 1942 roku. Z kolei niektórzy prawicowi publicyści ujawnili chyba zbyt wiele ze swoich fantazji, kiedy pisali w mediach społecznościowych, że świat bez TVN-u i „Gazety Wyborczej” jest od razu lepszy. Znamienne, że w tego rodzaju wypowiedziach zazwyczaj skupiano się na tych dwóch podmiotach, z których żaden nie jest cyfrowym gigantem, a jeden ma polskich właścicieli.
Prawica gra w durnia
Czy zatem rząd nie ma prawa opodatkować cyfrowych gigantów? Oto pytanie, w którym uwidacznia się problem z mówieniem o podobnych propozycjach PiS-u. W tak przedstawionym pomyśle nie ma na pozór niczego zdrożnego. A jednocześnie wiadomo, że jego prawdziwy cel jest inny niż deklarowany.
Znaczenie ma treść propozycji, ale i kontekst. Projekt obejmuje fundusz, który wygląda jak skrojony pod dofinansowanie mediów przyjaznych wobec rządu. Ostatnio kontrolowany przez państwo Orlen – notabene „potężny koncern” – stał się największym graczem na rynku mediów lokalnych. Politycy PiS-u wielokrotnie mówili o potrzebie „repolonizacji”, czyli dostosowania przekazu mediów do życzenia władzy. Obrazu dopełniają wulgarne ataki na media niezależne od rządu, o czym już wspomniałem.
Istnieje zatem cała gama nowoczesnych praktyk politycznych, które nie są spektakularne – nie polegają na przykład na wprowadzeniu urzędu cenzury – czasem pozostają niejawne albo miewają pozory słuszności, ale łącznie podminowują demokrację. W politologii opisuje się tego rodzaju politykę przy pomocy pojęć w rodzaju Frankenstate – kiedy twór złożony z pozornie demokratycznych części tworzy niedemokratyczną całość – albo „skryty autorytaryzm” [ang. stealth authoritarianism], kiedy władza wprowadza rozwiązania utrudniające normalną demokratyczną rywalizację.
Skuteczne odpowiadanie na tego rodzaju działania nie jest łatwe. W aktualnym kontekście niektórzy podnosili wątpliwości co do skuteczności akcji „Media bez wyboru”. Po pierwsze, PiS miało demagogiczną i klarowną opowieść: lud przeciwko elitom, Polacy przeciwko zagranicy. To ważne zastrzeżenie. Można mówić, że PiS chce zniszczyć media – ale co wtedy, jeśli to właśnie „zniszczenie zagranicznych bogaczy” będzie brzmiało dla wielu ludzi atrakcyjnie? Czy mediom udało się to odeprzeć?
Po drugie, niektórzy zastanawiali się nad tym, czy sama kampania była za mocna? Kiedy PiS wprowadzało 500 plus, niektórzy na opozycji wieszczyli finansowy armagedon – ale budżet państwa nie upadł, a przesadzone przestrogi przed 500 plus na długo usztywniły stanowisko opozycji i zaczęły działać na korzyść PiS-u, przydając mu wizerunku partii sprawczej i wiarygodnej. Można powiedzieć, że także i w tym przypadku nowy podatek nie doprowadzi jako taki do zniszczenia mediów. Wedle kolejnego poglądu, ostry protest mediów wręcz wymusza na PiS-ie wprowadzenie przepisów – bo byłoby głupio wycofać się w pół kroku pod wpływem nacisku opozycji i mediów.
PiS-u nie interesuje, czy ma rację
Ekonomista Nikodem Szewczyk zaproponował prosty test na intencje władzy, który mogłaby wykorzystać opozycja, zgłaszając poprawki do projektu: „1) opłata tylko od reklamy cyfrowej z wysoką kwota wolną, 2) przeznaczenie całości środków na ochronę zdrowia, w tym podwyżki dla personelu medycznego. Jeżeli rząd się nie zgodzi, to wiadomo, w co grają”. Pomysł ciekawy, merytorycznie pewnie to i słuszne. Ale politycznie zupełnie nie o to chodzi, żeby dowodzić rządowi, że nie ma racji, bo też rządu nie interesuje to, czy ma rację, ale to, żeby dokopać przeciwnikom. Jeśli opozycja złoży swoje zastrzeżenia, rząd zaraz oskarży opozycję, że razem z zagranicznymi koncernami nie chce płacić na służbę zdrowia.
Potrzeba prawdy, bardziej rozumnego i subtelnego mówienia o polityce po stronie, która jest przeciwna podatkowi od mediów w wersji proponowanej przez PiS, jest godna uznania. Jednak Jacek Kurski nie tracił czasu na dzielenie włosa na czworo, lecz wziął najbardziej podły przekaz i postanowił wtłaczać go do głów odbiorcom. Może zatem lepiej nie rozpraszać się i nie spuszczać oczu z celu?
Prosty, a przy tym prawdziwy przekaz demokratów brzmi następująco: podatek od mediów w zaproponowanej przez rząd formie ma osłabić i wykończyć niezależne media. I to jest już po prostu przesada, to za dużo – tak jak w przypadku wyroku TK w sprawie aborcji. Żyj i daj żyć innym.
Zamyślony Gowin, obserwujący Waszyngton
Co przeważy? Istnieją przynajmniej dwa powody, aby sądzić, że projekt może upaść. 12 lutego Porozumienie Jarosława Gowina wydało oświadczenie sprzeciwiające się podatkowi od mediów. Ze względu na zawirowania w ugrupowaniu, nie jest obecnie jasne, czy Gowin jest szefem we własnej partii – ale wydaje się, że popiera go wystarczająca liczba posłów, aby zablokować projekt. Jednak sytuacja w Porozumieniu jest dynamiczna i nie można jeszcze przesądzić, co będzie dalej.
Do tego znaczenie może mieć legendarna uległość rządu PiS-u wobec Stanów Zjednoczonych. Na razie rzecznik Departamentu Stanu w czasie konferencji prasowej wyraził sceptycyzm wobec projektu podatku od mediów. Nie można wykluczyć, że sprawa powróci we wzajemnych relacjach. Niezależnie od tego, trudno mieć wątpliwości, że powrócą także próby uzależnienia mediów przez PiS.