Joanna Kozłowska: Jakie jest znaczenie powrotu Nawalnego do Rosji?

Peter Pomerantsev: W sprawie Nawalnego największe wrażenie robi jego odwaga.

Cały putinowski system jest oparty na cynicznych zagrywkach i zastraszaniu społeczeństwa – nawet w rzekomo ściśle tajnych operacjach specjalnych wcale nie chodzi o to, by nie dać się złapać. Wystarczy spojrzeć na otrucie Siergieja Skripala [w angielskim Salisbury w marcu 2018 roku – przyp. JK] czy zabójstwa czeczeńskich separatystów w Berlinie. Kremlowi wszystko jedno, czy jego agenci zostaną przyłapani na gorącym uczynku: może nawet lepiej, jeśli tak się stanie. Przekaz jest prosty: możemy sobie pozwolić na wszystko, a wy musicie tańczyć tak, jak wam zagramy.

Siła Nawalnego nie bierze się ze zgromadzonych przez niego dowodów na ogrom kremlowskiej korupcji. Wszyscy w Rosji wiedzą, że rząd jest skorumpowany. Chodzi o odwagę w przekraczaniu granic dozwolonego dyskursu publicznego, sprzeciwianiu się psychologicznej presji, jaką wywiera władza.

Część sondaży sugeruje, że połowa Rosjan nie wierzy w otrucie opozycjonisty.

Mieszkałem w Rosji długie lata i wiem, że propaganda działa na podświadomość. Mimo to, wiele osób zdaje sobie sprawę z niewiarygodności prorządowych mediów. Takie wypowiedzi mogą być motywowane strachem – niektórym wydaje się pewnie, że bezpieczniej będzie podać ankieterom jedyną, „właściwą” odpowiedź.

Mogę też sobie wyobrazić, że ludzie nie mają ochoty słuchać o kimś odważniejszym niż oni sami. Bohaterstwo Nawalnego jest dla wielu nieprzyjemne. Na tym zresztą oparty jest rosyjski reżim – na wmawianiu ludziom, że w porządku jest bycie konformistą, alkoholikiem, rasistowskim, szowinistycznym draniem, dopóki nie wychodzi się przed szereg. Korupcja systemu do pewnego stopnia trawi wszystkich.

Wielu Rosjan znajduje w sobie jednak nowe pokłady odwagi. Wiele osób, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, demonstrowała w styczniu po raz pierwszy.

Na pewno. Myślę, że to po części zasługa młodego pokolenia – osób urodzonych w latach 90., które nie pamiętają wczesnego putinowskiego boomu gospodarczego, nie znają w sumie niczego oprócz obecnej sytuacji. Sporą rolę odegrała zapewne pandemia. Mimo to nie ma się co łudzić – 40 tysięcy protestujących to nic w porównaniu z demonstracjami na placu Tahrir czy w syryjskim Aleppo.

Kompletnie nietrafione jest też upatrywanie w obecnych protestach szans na demokratyzację Rosji. W Europie Środkowej i Wschodniej w 1989 roku obserwowaliśmy sojusz liberalnej inteligencji i związków zawodowych, przejście na ich stronę policji i armii. To kompletnie nie ten etap. W Rosji ludzie zbierają się, by dać świadectwo swojego sprzeciwu. To nie polityka – to metafizyka, walka o rosyjską duszę. Nawalnego można w pewnym sensie porównać do radzieckich dysydentów.

Być może każde kolejne pokolenie zbliża nas do Rosji, w której możliwa jest polityka w jej solidarnościowym, wyzwoleńczym sensie. W latach 50. był Sołżenicyn – zresztą nacjonalista i imperialista, jak Nawalny, ale nie o to tu chodzi. W latach 70. w ZSRR rozwijał się ruch obrońców praw człowieka. W latach dwutysięcznych mieliśmy Chodorkowskiego, który – pomijając jego wątpliwą moralność – szczerze wierzył w możliwość zmiany, choć nie był politykiem. Teraz symbolem zmiany staje się Nawalny.

Pavel Kazachkov, CC BY 2.0 , via Wikimedia Commons

Z reakcji władz wielu wnioskuje, że protesty wywołały na Kremlu prawdziwy strach.

Na Kremlu ogólnie paranoja ma się dobrze.

Ogromny niepokój wywołały zeszłoroczne protesty na Białorusi, a także w dalekowschodnim Chabarowsku [gdzie w lecie 2020 roku wielotysięczne tłumy demonstrowały w obronie niezależnego gubernatora Siergieja Furgała, zwolnionego przez władze ,,w związku z utratą zaufania” i oskarżanego o organizację zabójstw biznesowych rywali – przyp. JK]. Bardzo możliwe, że to dlatego władze spanikowały i zarządziły otrucie Nawalnego.

Nie chcę lekceważyć obecnych protestów – gdybym był w Moskwie, sam wyszedłbym na ulicę. Akcje w obronie Nawalnego podtrzymują w społeczeństwie pewien moralny impuls; ognik, który będzie się tlił, dopóki nie przyjdzie czas na prawdziwą zmianę. Może się to zresztą zdarzyć szybciej, niż myślimy. Być może potrzebny będzie gospodarczy krach albo przewrót pałacowy.

Jak podtrzymać ten moralny impuls? Przez ostatnich kilka lat obserwujemy w Rosji wiele odizolowanych od siebie ruchów protestu – jak choćby w Archangielsku, na Uralu, w Baszkirii. Czy są szanse, by przerodziły się one w coś poważniejszego?

Rosyjskie społeczeństwo jest niezwykle zatomizowane. Słaba jest instytucja rodziny, praktycznie nie istnieją niezależne związki zawodowe. Nie ma porównania choćby z Ukrainą, gdzie kwitną niezależne zbiorowości: kościoły, wielopokoleniowe rodziny, gangi kibiców… Oczywiście żartuję – ale Ukraina przypomina w tym sensie południowe Włochy. Istnieje wiele instytucji i społeczności, które nie tylko nie są zależne od państwa, ale w dużej mierze je zastępują. Bardzo dobrze ma się mały i średni biznes. W Rosji państwo jest wszystkim – większość obecnej klasy średniej jest w taki czy inny sposób finansowo uzależniona od państwowych przedsiębiorstw, zwłaszcza po kryzysie z 2008 roku.

Między innymi dlatego niezwykle trudno przenieść lokalne ruchy społeczne na poziom ogólnokrajowy. Oczywiście ważnym czynnikiem jest też groźba kremlowskich represji. Brutalna prawda jest taka, że w Rosji zmiany idą zwykle z góry: było tak w 1989 roku, 1991… Możliwe, że ludzie Nawalnego pokładają nadzieję w nieuchronnej w przyszłości wymianie elit. Być może protesty mają być sygnałem, że jakikolwiek przyszły przywódca będzie musiał liczyć się ze skalą społecznego gniewu i frustracji.

Pojawia się też pogląd, że organizatorzy protestów chcą sprowokować Kreml do nadmiernej reakcji, doprowadzić do politycznego przesilenia.

To też możliwe. Być może sojusznicy Nawalnego liczą, że brutalność władz zmusi Rosjan do skonfrontowania się z represyjnym, autorytarnym charakterem państwa – że przeleje się czara goryczy.

Czy kolejnym celem władz będzie podporządkowanie sobie rosyjskiego internetu? Portale społecznościowe odegrały w Rosji sporą rolę w konsolidacji ruchów protestu.

Bardzo możliwe – dużo mówi się w ostatnich latach o ,,upaństwowieniu” rosyjskiego internetu i uniezależnieniu go od zachodnich serwerów. Zakładane są ośrodki badawcze mające na celu stworzenie nowej, „narodowej” sieci, niepodatnej na sabotaż z Zachodu. W sumie wszystko jedno, czy ktokolwiek wierzy w tego typu retorykę, jeżeli rośnie wokół niej cały przemysł oferujący lukratywne posady.

Ogólnie byłbym ostrożny, jeśli chodzi o rolę mediów społecznościowych w organizacji protestów. Bardzo łatwo zapomnieć o ciężkiej i niezbyt medialnej pracy za kulisami – o mozolnym budowaniu koalicji i negocjacjach nad wspólnymi postulatami. Chciałbym też podkreślić, że w Rosji jest masa fantastycznych, niesamowicie odważnych profesjonalnych dziennikarzy śledczych. Wystarczy przejrzeć portale internetowe Proekt.ru czy The Insider, przeczytać rosyjskojęzyczne reportaże o sprawie Skripala czy działalności [bliskiego sojusznika Putina] Jewgienija Prigożina w Afryce Środkowej.

Jaką narrację wokół sprawy Nawalnego starają się narzucić prokremlowskie media?

Wydaje mi się, że według rosyjskich władz najskuteczniejszą propagandą jest w tym momencie propaganda czynu – masowe zatrzymania demonstrantów, sfabrykowane zarzuty karne. Jak wspomniałem, chodzi o zastraszenie społeczeństwa. W tym momencie nie widzę w prorządowych mediach wielu nowych treści – jak poprzednio dominuje narracja, że to wszystko spisek Zachodu.

Co z mediami nakierowanymi na zagranicznego odbiorcę, jak anglojęzyczna RT? Nie są tajemnicą nacjonalistyczne i antymuzułmańskie wypowiedzi Nawalnego sprzed kilku lat. Czy Kreml próbuje na nich zbijać kapitał?

Szczerze mówiąc – nie wiem. Od siebie powiedziałbym, że nacjonalizm czy imperializm Nawalnego nie powinien w tym momencie grać roli. Gdyby w Rosji były możliwe uczciwe wybory i gdyby Nawalny stanął do nich jako prawicowy czy nacjonalistyczny kandydat, na pewno bym na niego nie zagłosował. Jednak na tym etapie kompletnie nie o to chodzi. Nawalny – ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami – stał się dla tysięcy ludzi przypomnieniem, że domaganie się wolnych sądów i wolnych wyborów jest logicznie możliwe i moralnie wskazane.

Jak Zachód powinien zareagować na rozwój wydarzeń w Rosji?

Na przykładzie Nawalnego widać, jak ważna jest odwaga.

Od dawna twierdzi on zresztą, że Zachód jest współwinny ukorzenieniu się putinowskiego systemu. Wiele razy domagał się sankcji przeciw oligarchom i sojusznikom Putina, publikował liczne dowody ich przestępczej działalności. Zastanawiam się, kiedy zaczniemy go słuchać. Przez ostatnich trzydzieści lat zupełnie wyszło z mody mówienie o wartościach, a zwłaszcza o tym, że da się je powiązać z wymiernymi korzyściami.

Nadzieję budzi we mnie administracja Bidena – w jego programie uderzył mnie nacisk na walkę z kleptokracją, a także powiązanie korupcji z bezpieczeństwem narodowym i prestiżem instytucji demokratycznych. Jeżeli naprawdę chcemy wesprzeć rosyjską opozycję, nie mamy zbyt wielu natychmiastowo dostępnych opcji – oprócz wspierania społeczeństwa obywatelskiego, co jest oczywiście bardzo ważne. Docelowo musimy się rozprawić z globalnym kleptokratycznym systemem, z którego żyją Putin, Orbán, Bolsonaro, Trump i im podobni. Musimy też odejść od gospodarki opartej na ropie i gazie.

Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, dlaczego przyłączenie Krymu nie poskutkowało sankcjami porównywalnymi z tymi nałożonymi na Iran. Może po prostu nie rozumiem geopolityki?

Brytyjski rząd Borisa Johnsona zaostrzył w zeszłym roku kurs wobec reżimu Łukaszenki, zarządzając nowe sankcje wobec osób odpowiedzialnych za łamanie praw człowieka na Białorusi. Czy Wielka Brytania i Stany Zjednoczone będą na tym polu odważniejsze od Unii Europejskiej?

Tego typu sankcje to przydatna broń i moralnie właściwe posunięcie, ale nie można o nich myśleć jako o długofalowej strategii. Niewiele zmieni też potępianie rajów podatkowych i londyńskiego sektora usług finansowych, do niedawna notorycznie przymykającego oko na brudne pieniądze. Dopóki brytyjskie i francuskie koncerny energetyczne będą zależne od zysków zbijanych w Rosji, a brytyjski system emerytalny będzie pośrednio zależny od pieniędzy z rosyjskiej ropy, dopóty nie mamy o czym specjalnie rozmawiać.