Od 2015 roku trwa w Polsce ideologiczna wojna. Siły „moralnej odnowy” walczą o przywrócenie „tradycyjnych wartości” ze zwolennikami postępu. Obserwujemy konsekwentne niszczenie filarów liberalnej demokracji. Z jednej strony, dokonywana jest destrukcja niezależności władzy sądowniczej, która w coraz większym stopniu podporządkowana jest politykom, z drugiej – coraz wyraźniej rysuje się tendencja do odbierania wolności mediom.

Ustawa Gowina inna niż wszystkie

Od 2015 roku wprowadzane są również zmiany w systemie edukacji. Na pierwszy ogień poszły szkoły podstawowe i średnie. W ramach reformy Zalewskiej zlikwidowano gimnazja, co doprowadziło do kumulacji roczników i skrajnego przepełnienia i tak już z trudem działających szkół. Równolegle, przez cały czas trwają prace nad zmianami w podstawie programowej, zmierzającymi ku nacjonalistycznemu jej zideologizowaniu. Warto podkreślić, że kolejne rozwiązania wprowadzane są i były pomimo oporów, w trybie doraźnym, bez przygotowania ani konsultacji z ekspertami czy społeczeństwem.

Na tym tle, reforma systemu nauki w Polsce, firmowana nazwiskiem wicepremiera Jarosława Gowina, jawi się jako całkiem dobrze przygotowane rozwiązanie prawne. Pisałam o niej krytycznie między innymi w „Kulturze Liberalnej”, zwracając uwagę na niebezpieczne tendencje, mogące uderzyć w autonomię uczelni wyższych, w potencjalnie niebezpieczne dla władzy dyscypliny naukowe czy w możliwość funkcjonowania mniejszych ośrodków akademickich, istotnych dla lokalnych, oddalonych od centrum społeczności. Niemniej, trzeba uczciwie podkreślić, że jako jedyna z wprowadzanych za rządów Prawa i Sprawiedliwości reform tak zwana ustawa Gowina poprzedzona została rzeczywistą analizą sytuacji oraz dialogiem z najważniejszymi grupami interesariuszy, którzy mogli zgłaszać swoje uwagi. Niezależnie od tego, jakie względy zadecydowały później o przyjęciu poszczególnych postulatów i jaki kształt ostatecznie przyjęły wprowadzone rozwiązania prawne, należy podkreślić, że – na skali przemocy wobec środowiska – ustawa o szkolnictwie wyższym sytuowała się o wiele niżej niż inne regulacje wprowadzane w ramach „dobrej zmiany”.

Czarnek przejmuje stery

W kluczowym dla powodzenia reformy momencie, kiedy ustawa weszła w życie i polska nauka wkroczyła w najtrudniejszy – bo jak się okazało pełen luk prawnych – okres przejściowy, jej inicjator i główny orędownik wicepremier Jarosław Gowin złożył dymisję w proteście przeciw projektowi przeprowadzenia korespondencyjnych wyborów prezydenckich 10 maja 2020. Na stanowisku zastąpił go bliżej środowisku akademickiemu nieznany mgr inż. Wojciech Murdzek, który niespecjalnie dobrze orientował się w meandrach rzeczywistości polskiej nauki. Był on zresztą ministrem efemerycznym i nieobecnym, zaś jego kadencja trwała krótko.

Jest to o tyle istotne, że do problemów związanych z brakiem rozporządzeń wykonawczych do Ustawy 2.0 doszły gigantyczne kłopoty z organizacją pracy uczelni wyższych w czasie pandemii. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego w tym krytycznym momencie całkowicie scedowało odpowiedzialność na rektorów, nie przyznając uczelniom ani nauczycielom akademickim żadnego dodatkowego wsparcia finansowego, nawet tak śladowego, jak to, które otrzymali nauczyciele szkół podstawowych i średnich. W październiku 2020 roku, kiedy naprawdę mieliśmy bardzo poważne problemy organizacyjne, zaś uczelnie działały właściwie tylko dzięki osobistemu zaangażowaniu swoich pracowniczek i pracowników – mam tu na myśli nie tylko dydaktyków i dydaktyczki, ale przede wszystkim osoby pracujące w administracji akademickiej – nastąpiła restrukturyzacja rządu.

Lekiem na całe zło miało być, po pierwsze, faktyczne zlikwidowanie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które zostało połączone z Ministerstwem Edukacji Narodowej oraz, po drugie, powołanie na stanowisko ministra w nowym megaresorcie, niezwykle kontrowersyjnego polityka PiS-u prof. Przemysława Czarnka. Nie ma tu miejsca, aby przywoływać wypowiedzi pana ministra, dyskryminującego na każdym kroku kobiety, mniejszości, osoby o innych niż jego poglądach politycznych – dość powiedzieć, że jego nominacja była dla znakomitej większości polskich nauczycieli ciosem poniżej pasa. Była również jasnym sygnałem, iż rządzący uznali, że przyszedł czas na radykalne kroki przeciwko tym wszystkim krytycznym wobec nich wolnomyślicielkom, które – co gorsza – cały czas sączą jad w młode umysły.

Minister Czarnek zabrał się do pracy z werwą, jako priorytet traktując kwestie ideologiczne, zarówno w szkołach, jak i na uczelniach wyższych. Można by przytoczyć w tym kontekście kuriozalne propozycje oparcia programu nauczania na dziełach Jana Pawła II, rewizji podręczników szkolnych albo wprowadzenia matury z religii, jednak skupię się na działaniach dotyczących uczelni wyższych.

Zdjęcie: Stanislav Kondratiev, źródło: Pexels.

Miecz Damoklesa nad polską nauką

W imię historycznej ścisłości, warto przypomnieć, że tuż przed odejściem wicepremier Jarosław Gowin mówił o konieczności wprowadzenia poprawek do Ustawy 2.0, dumnie nazwanej przez niego „Konstytucją dla nauki”. Można było pomyśleć, że to całkiem dobry pomysł, bo rzeczywiście okres przejściowy pokazał, w których miejscach ustawa była niedopracowana, gdzie pojawiły się luki prawne, co nie działało podczas implementacji poszczególnych przepisów. Bardzo szybko okazało się jednak, że poprawki miały dotyczyć spraw – mówiąc językiem „Latającego cyrku Monty Pythona” – z zupełnie innej beczki. Priorytetem bowiem miało być wprowadzenie tak zwanego pakietu wolnościowego, który miałby zapewnić „ochronę wolności wypowiedzi i badań na uczelniach”. Na pytanie o to, jakie konkretnie badania i wypowiedzi miałyby podlegać ochronie, wicepremier odniósł się do przypadku wykładowczyni Uniwersytetu Śląskiego prof. Budzyńskiej, przeciwko wypowiedziom której zaprotestowali studenci. Wypowiedzi te miały charakter jawnie homofobiczny i dyskryminujący.

Pakiet umożliwiający posługiwanie się na uczelniach mową nienawiści nie został jednak wtedy wprowadzony i zawisł niczym miecz Damoklesa nad polską nauką, by powrócić w pełnej, a nawet poszerzonej wersji w 2021 roku, kiedy minister Przemysław Czarnek właśnie wolność głoszenia przekonań religijnych i filozoficznych uznał za kwestię najważniejszą dla udręczonych pandemią uczelni. W wywiadzie udzielonym radiowej Jedynce minister wyraźnie zdefiniował, kto przede wszystkim ma być beneficjentem pakietu: „W projekcie jest prosta rzecz: wolność dla wszystkich. Wolność albo jest dla wszystkich, albo jej nie ma. Jeśli wolność uzurpuje sobie tylko strona lewicowo-liberalna, to cóż to za wolność lewicowo-liberalna? Już z taką mieliśmy do czynienia przez połowę XX wieku również w Polsce, niespecjalnie chętnie wspominam tamte czasy. Apeluję do tych, którzy krytykują: krytykujcie, ale nie kompromitujcie się”.

Ostatnie słowa wypowiedzi ministra były skierowane między innymi do grona 79 rektorów polskich uczelni zrzeszonych w KRASP (Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich), którzy na projekcie nie zostawili suchej nitki, uznając między innymi, że po pierwsze, „wolność głoszenia swoich poglądów” nie jest tożsama z wolnością naukową, po drugie, pakiet ingeruje w autonomię uczelni i, po trzecie, w części dubluje dotychczas istniejące rozwiązania prawne, zaś z inną ich częścią stoi w sprzeczności. W swojej opinii rektorzy zwrócili szczególną uwagę na to, że podstawowym zadaniem nauczyciela akademickiego jest przekazywanie wiedzy zgodnej ze stanem potwierdzonych badań, nie zaś dzielenie się z gronem studentów swoimi przekonaniami. Jakie by one nie były – powinny pozostać prywatną sprawą.

[promobox_publikacja link=”https://www.motyleksiazkowe.pl/nauki-polityczne/45763-strach-i-wolnosc-9788366619036.html” txt1=”Nowość!” txt2=”Jan-Werner Müller<br><strong>Strach i wolność. O inny liberalizm</strong><br><br>Światowej sławy politolog z Uniwersytetu w Princeton zamiast czarnowidztwa i desperacji wybiera namysł nad tym, jakiego liberalizmu potrzebujemy w XXI wieku – w dobie populizmu i pandemii. Lektura obowiązkowa dla szukających rozsądnego optymizmu w trudnych czasach!<br>” txt3=”Cena promocyjna: 23,80zł” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2020/12/muller_furcht_cover_PL-1-371×600.jpg”]

Powrót marcowych docentów

Mimo tego zdecydowanego sprzeciwu ze strony środowiska, minister Czarnek poszedł dalej, ogłaszając nowelizację listy czasopism punktowanych. Wykaz ten jest o tyle istotny, że liczba punktów za publikacje zdobywana przez poszczególnych akademików przekłada się na kategorię naukową uczelni, w której są zatrudnieni, co z kolei determinuje wysokość finansowania danej jednostki. Zmiany na liście będą więc miały konsekwencje w postaci wzmocnienia tych uczelni, których pracownicy publikują w pismach wysoko punktowanych.

Sama koncepcja przyznawania punktów za publikacje wprowadzona została jeszcze za czasów minister Barbary Kudryckiej z PO. Zasadnicze założenia znalazły kontynuację w ustawie Gowina, choć kształt listy budził istotne zastrzeżenia. Nie da się jednak porównać tamtych kontrowersyjnych zapisów z tym, czego dokonał minister Czarnek, który przyjął bardzo szczególne, chociaż jak najbardziej spójne z jego wizją wolności akademickiej, proste założenie, że nauka to on – i dowartościował między innymi te periodyki, których łamy raczył zaszczycić publikacją swoich prac. Dzięki tej ingerencji dorobek ministra w ciągu jednej nocy uległ zwielokrotnieniu.

Ministerstwo nie usunęło żadnych czasopism z listy, lecz dopisało ponad 70 nieobecnych wcześniej na niej tytułów. Nikomu też niczego nie odebrano, za to podwyższono punktację ponad 300 czasopismom. Oprócz prostego, wspomnianego wcześniej klucza stricte personalnego, wyraźnie widać, że zyskały periodyki związane z Kościołem katolickim, Katolickim Uniwersytetem Lubelskim (Alma Mater ministra Czarnka) oraz ze szkołą medialną Tadeusza Rydzyka. Wbrew postanowieniom Ustawy 2.0, podczas przygotowania nowelizacji nie zasięgnięto opinii Komisji Ewaluacji Nauki, której członkowie napisali w swoim oświadczeniu, że „Komisja jest zdumiona faktem oraz skalą tego zjawiska i w żadnym dostępnym źródle nie znalazła merytorycznego uzasadnienia wprowadzonych zmian. Komisja stoi na stanowisku, iż ww. zmiany nie służą wiarygodności procesu ewaluacji podmiotów w dyscyplinach nauki”. Z kolei, Komitet Nauk Prawnych PAN podkreślił, że naruszenia prawa podczas nowelizowania listy z pewnością staną się podstawą kwestionowania decyzji podjętych w wyniku ewaluacji w 2022 roku. Te decyzje będą dotyczyły przyznania uczelniom kategorii oraz co za tym idzie – środków pieniężnych.

Komitet Nauk Prawnych PAN zwrócił uwagę na jeszcze jeden niezwykle ważny aspekt brawurowej nowelizacji, mianowicie na „niebezpieczeństwa wynikające z mechanizmu polegającego na uzależnianiu kariery akademickiej od oceny dokonywanej w tak zmiennych i uznaniowych warunkach, ustalanych arbitralnie przez organy władzy publicznej. Zniekształca to przebieg tej kariery, zwłaszcza młodych pracowników naukowych, skłaniając ich do koniunkturalizmu”. Kluczowymi słowami są tu „zmienność” i „arbitralność”, sprawiające, że dzisiejsze wybitne osiągnięcia mogą nagle okazać się niewiele warte, choć z drugiej strony, nagle może się okazać, że artykuł zamieszczony na przykład w periodyku „Nieruchomości@: Kwartalnik Ministerstwa Sprawiedliwości” niespodziewanie zyska na wartości. Manipulowanie punktami jest dosyć prostą metodą na premiowanie tych tytułów i autorów, a co za tym idzie – uczelni, z którymi władza tworzy wspólny ideologiczny front. Tak jak po Marcu 1968 roku nagle przybyło docentów, po liście Czarnka może nastąpić w polskiej nauce wysyp wybitnych specjalistów od nieruchomości@.

Warto dodać, że w polskiej nauce – z czego nie wszyscy muszą sobie zdawać sprawę – prawo działa wstecz. To znaczy, że zmiany wprowadzane na ostatniej prostej, tuż przed końcem okresu ewaluacyjnego, obejmują cały oceniany dorobek, wypracowany przez akademików przez ostatnie cztery lata. W takiej sytuacji może się nagle okazać, że osoba konsekwentnie ubiegająca się o publikację swoich dokonań w najlepszych światowych pismach będzie miała mniej punktów niż autor prac znajdujących się na łamach wydawanego przez uczelnię Tadeusza Rydzyka periodyku „Fides, Ratio et Patria. Studia Toruńskie”. Nie wiem, jak przebiega proces recenzowania tekstu w tym ostatnim, ale podejrzewam, że jest nieco mniej złożony i bezstronny niż w „Science” lub innym czasopiśmie naukowym o światowym zasięgu.

Uczelnie na światowym poziomie? 

Od wielu lat słyszymy, że polskie uczelnie powinny stawać się coraz lepsze, awansować w rankingach, konkurować z ważnymi ośrodkami naukowymi nie tylko w Europie. Wprowadzenie systemu punktacji artykułów naukowych miało w zamyśle być krokiem w tę stronę, ponieważ jego celem miało być wpisanie dokonań polskich uczonych w światową sieć referencji, premiując osiągnięcia na najwyższym poziomie.

Te założenia nie zostały jednak nigdy zrealizowane. Największymi problemami polskiej nauki od lat pozostają niezmiennie brak pieniędzy i korupcja. Pod rządami Zjednoczonej Prawicy punktoza w jaskrawy sposób pokazała swoją słabość, stając się kolejnym korupcjogennym mechanizmem, jeszcze jednym narzędziem utrwalającym bylejakość i promującym mierność. W tym układzie, nawet jeśli jakimś cudem w dobie popandemicznej recesji nakłady na naukę miałyby wzrosnąć, na poprawę sytuacji finansowej będą mogły liczyć wyłącznie te uczelnie, które będą grzecznie realizować polityczną agendę rządzących i promować wartości uznawane przez nich za „tradycyjne”. Jeśli natomiast, co bardziej prawdopodobne, finansowanie nauki zostanie zmniejszone, nietrudno wyobrazić sobie, które szkoły wyższe przetrwają.

„Zwrot ku wartościom” nie musi prowadzić z konieczności do regresu. Jednak w tej wykoślawionej wersji jego efektem może być co najwyżej karykatura ładu moralnego, za którą wszyscy słono zapłacimy. Nowa elita z politycznego nadania ma zastąpić dotychczasową i zapełnić żałośnie krótkie ławki kadrowe ekspertów wspierających Zjednoczoną Prawicę. Tymczasem intelektualistów, naukowczyń, badaczek nie da się „wyhodować” poprzez manipulowanie punktami czy „wolnością akademicką”. Poczynania ministra Czarnka świadczą jednak o tym, że horyzont myślowy rządzących jest wyjątkowo zawężony, skupiony na sobie i krótkim dzisiaj, aby przynieść jak najwięcej szybkich profitów symbolicznych i finansowych. Doraźność, arbitralność i koniunkturalizm wprowadzanych rozwiązań prowadzi do pogłębiania się chaosu, anomii, bezprawia nie tylko w nauce, ale w państwie.