Opublikowana w ubiegłym tygodniu modyfikacja wykazu czasopism punktowanych wywołała zamieszanie, jakiego świat polskiej nauki nie widział od lat. Choć teoretycznie miała to być tylko aktualizacja spisu opublikowanego dwa lata temu, szybko okazało się, że zmian jest znacznie więcej i mieszczą się one gdzieś między przymiotnikami „przedziwne” a „skandaliczne”.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to radykalny wzrost wartości dorobku publikacyjnego samego ministra Przemysława Czarnka, który – przypomnijmy – podpisał się pod nowym wykazem. Cztery ostatnie opublikowane przez niego artykuły w periodykach takich jak „Teka Komisji Prawniczej PAN Oddział w Lublinie” czy „Biuletyn Stowarzyszenia Absolwentów i Przyjaciół  Wydziału Prawa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego”, według punktacji w starym wykazie warte były łącznie 100 punktów. Po wprowadzonych zmianach wartość ta wzrosła do imponujących 370 punktów.

Nie jest to jedyny przykład działań tego rodzaju. Pracami zespołu, który dokonał aktualizacji, kierował dr hab. Paweł Skrzydlewski z Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Chełmie. Jest to jeden z głównych doradców ministra Czarnka, niedawno zasłynął między innymi stwierdzeniem, że uczestniczki i uczestnicy Strajku Kobiet nie są Polakami, „bo Polski nie znają i nie chcą znać”. Według Google Scholar, w ostatnich trzech latach opublikował on dwa artykuły naukowe. Wartość pierwszego (w czasopiśmie „Roczniki Pedagogiczne”) wzrosła z 20 do 40 punktów. Drugiego czasopisma („Studia Glisoniana”) dotychczas nie było na liście, teraz ma już 70 punktów.

W wykazie pojawiło się też pismo „Nieruchomości@. Kwartalnik Ministerstwa Sprawiedliwości”, w którym przewodniczącym Rady Naukowej jest Kamil Zaradkiewicz, znany czytelnikom jako sędzia Sądu Najwyższego, a redaktorką naczelną Anna Dalkowska, aktualna wiceminister sprawiedliwości. Co ciekawe, Ministerstwo Sprawiedliwości chwali się wpisaniem „Nieruchomości@” na listę na swojej oficjalnej stronie internetowej. Pismo to, choć zostało utworzone w 2019 roku, otrzymało od razu 70 punktów, znacznie więcej niż inne istniejące od wielu lat i cenione w środowisku periodyki.

Przykłady trudnych do wytłumaczenia awansów można mnożyć, ale najłatwiej podsumować je dwoma zestawieniami statystycznymi. Zgodnie z analizą przeprowadzoną przez Wojciecha Hardego z DELab UW, zdecydowanie największym beneficjentem zmian są nauki teologiczne, w dalszej kolejności filozofia oraz prawo kanoniczne. Interesujące jest też zestawienie wydawców czasopism, które zyskały najwięcej: w ogólnej liczbie 160 czasopism, które zanotowały awans o co najmniej 30 punktów, aż 16 jest wydawanych przez Katolicki Uniwersytet Lubelski, macierzystą uczelnię Przemysława Czarnka. Na drugim miejscu z 11 czasopismami jest Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Punkty, czyli co?

Sprawa wzbudza tak wiele emocji, ponieważ lista jest jednym z głównych narzędzi oceny dorobku naukowego pracowników uczelni oraz instytutów badawczych. W toku oceny przyjmuje się zasadę, że artykuł (książka) jest wart tyle, na ile oceniono czasopismo (wydawnictwo), w którym został opublikowany. Prawo o Szkolnictwie Wyższym i Nauce zgrabnie określa, że „wydawnictwom, czasopismom i materiałom z konferencji […] przypisuje się punkty będące miarą ich renomy”. W tym między innymi celu powołana została Komisja Ewaluacji Nauki, która – przy wykorzystaniu bibliometrycznych szacunków wpływu czasopism, czyli tak zwanego impact factor, oraz oceny eksperckiej – dokonuje oceny i wyceny wydawnictw.

Efektem tych działań są dwa wykazy: wykaz czasopism naukowych i recenzowanych materiałów z konferencji międzynarodowych oraz wykaz wydawnictw publikujących recenzowane monografie naukowe. Ten ostatni także został niedawno zaktualizowany. We wrześniu, a więc jeszcze za poprzedniego ministra, w spisie pojawiły się między innymi Wydawnictwo Ordo Iuris czy Bellona. Książki przez nie wydane są w myśl wykazu warte tyle samo co te wydane przez Sorbonę czy Uniwersytet Georgetown.

Punkty otrzymane za publikacje są podstawą do przyznania uczelniom kategorii naukowych, które mają fundamentalne znaczenie dla ich funkcjonowania. Szczególnie istotne jest zakwalifikowanie się do jednej z trzech najwyższych kategorii, A+, A lub B+. Uczelnie spełniające te warunki mają prawo do prowadzenia kształcenia bez uzyskania pozwolenia Ministerstwa, a także do prowadzenia szkoły doktorskiej. Kategoria wpływa też w wyraźny sposób na finansowanie uczelni: w algorytmie przyznawania subwencji budżetowej dla uczelni składnik badawczy stanowi jedną czwartą łącznej kwoty: uczelnie z kategorią A+ dostaną w tym składniku dwukrotnie więcej środków niż te z kategorią B, a te z kategorią C nie zostaną w ogóle uwzględnione.

Zdjęcie: Pixabay, źródło: Pexels.

Więcej niż nepotyzm

Ewidentny konflikt interesów, występujący przy okazji ustalania nowego wykazu czasopism, to jedynie wierzchołek góry lodowej.

Po pierwsze, jest to psucie instytucji. Wątpliwości budzi już sam tryb, w którym podjęta została decyzja o zmianie wykazu. Jak zauważa prawnik Piotr Stec, w rozporządzeniu Ministra Nauki przewidziane są dwie procedury umieszczania czasopism na liście. Pierwsza opiera się na względnie obiektywnych przesłankach, czyli międzynarodowych bazach czasopism, przede wszystkim bazie SCOPUS. Druga zakłada ocenę ekspercką, dzięki której uzupełnione mogą być ewentualne braki, co jest szczególnie istotne w przypadku czasopism polskich, rzadziej obecnych w obiegu międzynarodowym. Zdaniem Steca, choć Czarnek miał prawo skorzystać z drugiej ścieżki, to uczynił regułę z procedury, która miała być w zamyśle wyjątkiem.

Niejasne jest też, w jaki sposób powstała nowa lista. Pierwotna została opracowana przez Komisję Ewaluacji Nauki, specjalne ciało utworzone na mocy ustawy Gowina, w skład którego wchodzi grupa wybitnych naukowców. Tuż po publikacji zaktualizowanego wykazu, KEN oświadczyła, że „została zaskoczona” jego publikacją, że wykaz „zawiera liczne pozycje”, które nie były z nią konsultowane, a także, iż „w żadnym dostępnym źródle nie znalazła merytorycznego uzasadnienia wprowadzonych zmian”.

Po drugie, działania te podważają nie tylko autorytet Komisji Ewaluacji Nauki, ale także sens całego systemu przyznawania punktów. System ten już wcześniej wzbudzał ogromne kontrowersje. Został on wprowadzony jeszcze w czasach minister Barbary Kudryckiej za rządów PO–PSL. Jego głównym celem było wprowadzenie możliwie obiektywnych kryteriów oceny dorobku naukowego, które służyć miały wzmocnieniu pozycji tych naukowców, którzy publikują w dobrych czasopismach zagranicznych. W Ustawie 2.0, uchwalonej za czasów Jarosława Gowina, mechanizmy te zostały jeszcze wzmocnione, ograniczono też zjawisko znane jako „punktoza”, polegające na publikowaniu wielkiej liczby kiepskich publikacji. Ustawa Gowina wprowadziła ograniczenie do oceny czterech najlepszych publikacji, dzięki czemu można uniknąć sytuacji, w której jedenaście artykułów opublikowanych w niszowym polskim czasopiśmie jest warte więcej niż publikacja w „Nature”.

Reforma Gowina do kosza

Łamanie własnych procedur i podkopywanie porządku instytucjonalnego jest częstą praktyką obecnego rządu. Ciekawsze jest to, że działania Czarnka to kolejny etap wyrzucania reformy Gowina do kosza.

Nic więc dziwnego, że w dniu opublikowania wykazu do dymisji podała się Anna Budzanowska, wiceminister edukacji i nauki, która przed awansem na to stanowisko, jako dyrektor generalna i prawa ręka Jarosława Gowina, kierowała pracami zespołu opracowującego reformę szkolnictwa wyższego i nauki, szumnie nazywaną „Konstytucją dla Nauki”.

Jedną z pierwszych decyzji Przemysława Czarnka było powołanie na stanowisko wiceministra prof. Włodzimierza Bernackiego, senatora Prawa i Sprawiedliwości, który obok Ryszarda Terleckiego był głównym głosem wewnętrznej opozycji, skierowanej przeciwko reformie Gowina. Jeszcze w listopadzie minister powołał zespół doradczy do spraw rozwoju szkolnictwa wyższego i nauki, na czele którego stanął prof. Waldemar Paruch, wcześniej szef Centrum Analiz Strategicznych (czy będzie zaskoczeniem spostrzeżenie, że „Przegląd Sejmowy”, którego jest redaktorem naczelnym, również zyskał na aktualizacji wykazu?).

Zespół ten, łącznie z przewodniczącym, liczy 14 członków – co ciekawe, jest w nim jedna kobieta, a także 7 osób z Lublina. Jego celem jest wypracowanie „rekomendacji rozwiązań prawnych dotyczących systemu szkolnictwa wyższego i nauki”. I nie jest dla nikogo tajemnicą, że chodzi o cofnięcie reformy Gowina.

[promobox_publikacja link=”https://www.motyleksiazkowe.pl/nauki-polityczne/45763-strach-i-wolnosc-9788366619036.html” txt1=”Nowość!” txt2=”Jan-Werner Müller<br><strong>Strach i wolność. O inny liberalizm</strong><br><br>Światowej sławy politolog z Uniwersytetu w Princeton zamiast czarnowidztwa i desperacji wybiera namysł nad tym, jakiego liberalizmu potrzebujemy w XXI wieku – w dobie populizmu i pandemii. Lektura obowiązkowa dla szukających rozsądnego optymizmu w trudnych czasach!<br>” txt3=”Cena promocyjna: 23,80zł” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2020/12/muller_furcht_cover_PL-1-371×600.jpg”]

W stronę nauki narodowej

Po 1989 roku polskie szkolnictwo wyższe podlegało ciągłym reformom i przemianom. Dość powiedzieć, że w tym czasie uchwalono trzy duże ustawy regulujące cały system, a dwie pierwsze były w fundamentalny sposób nowelizowane. Wszystkie te zmiany miały jednak dość spójny cel: zwiększenie znaczenia polskiego szkolnictwa wyższego i nauki na świecie.

To dlatego wprowadzono cały system punktowy: odkrycie, że nawet najlepsze polskie uniwersytety okupują odległe miejsca w światowych rankingach i przegrywają nie tylko z Harvardem i Oxfordem, ale też z uczelniami czeskimi czy węgierskimi, stanowiło bodziec do wprowadzania zmian, które miały skłonić polskich naukowców do publikowania w najlepszych, najczęściej anglojęzycznych czasopismach naukowych. Można dyskutować, czy „punktoza” była najlepszym możliwym środkiem do osiągnięcia tego celu, nie ulega też wątpliwości, że zwolennicy zmian patrzyli na nie zbyt bezrefleksyjnie. Symboliczne dla całego procesu było nadmierne fetyszyzowanie rankingu szanghajskiego. Nie ulega jednak wątpliwości, że obrany cel reform wydawał się słuszny.

Te czasy niepostrzeżenie się skończyły. Jak zauważył Mikołaj Pawlak, wśród czasopism, które zanotowały największy awans, zdecydowaną większość stanowią czasopisma polskie. W oświadczeniu Ministerstwa Edukacji i Nauki, które miało wyjaśnić sens wprowadzonych zmian w wykazie czasopism, pada jedno kluczowe zdanie: „Uwzględniano także siłę oddziaływania czasopism we właściwych dla nich dziedzinach badań, a także ich związek z kulturą narodową oraz rolę w umacnianiu tożsamości cywilizacyjnej kultury polskiej”.

W listopadzie w trakcie XIII Międzynarodowego Kongresu „Katolicy a wychowanie – współczesne wyzwania szkolnictwa wyższego i nauki” Przemysław Czarnek wygłosił odczyt, który należy uznać za jego swoiste exposé. Diagnoza stanu polskiego szkolnictwa według ministra jest następująca: „ani nadmierna regulacja, ani komercjalizacja, ani biurokratyzacja, ani powielenie rozwiązań z importu nie przyniosło efektów zadowalających”, w związku z czym należy „odrzucić przepełnione kompleksami spojrzenie na uniwersytety zagraniczne” i wrócić do „umiarkowanego, ale jednak polonocentryzmu”. Jak powiedział na temat publikowania w zagranicznych czasopismach: „w większości redakcji tych czasopism anglojęzycznych, zagranicznych w zasadzie nie interesuje ani to, co polskie, ani to, co katolickie, ani nawet to, co klasyczne”.

Wynika z tego to, że zamieszanie związane z aktualizacją wykazu czasopism to nie jest wyłącznie „jeszcze jedna afera” czy nepotyzm ministra, który wspiera znajomych z Lublina. Jest to raczej integralny element jasno i jawnie sformułowanej wizji polskiej nauki, zgodnie z którą należy wspierać te czasopisma i tych naukowców, którzy w swoich publikacjach wspierają polskość i tradycyjne – najlepiej katolickie – wartości. Nie jest żadną ujmą, jeśli za granicą nikt tych prac nie czyta – a może wręcz przeciwnie.

Krótkookresowe konsekwencje awantury są łatwe do przewidzenia. Przez tydzień lub dwa przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości będą milczeć lub bagatelizować sprawę. Jeśli do tego czasu zainteresowanie tematem wygaśnie, to za dwa miesiące nikt nie będzie o nim pamiętał – oprócz ewaluowanych naukowców. Jeśli temat nie wygaśnie, to wicepremier Kaczyński ogłosi, że standardy etyczne obozu „dobrej zmiany” wykluczają podobne działania i zaproponuje salomonowe rozwiązanie, wylewające dziecko z kąpielą: stworzenie zupełnie nowej listy, tym razem przez już zupełnie „niezależnych naukowców”. A może zdecyduje, że w tym roku żadnej ewaluacji nie będzie. Szkody będą trudne do naprawienia, a kierunek zmian trudny do odwrócenia.