Tomasz Sawczuk: Czy chciałby pan zamieszkać na Marsie?
Leszek Orzechowski: Trudne pytanie… Odwiedzić – pewnie. Zamieszkać na całe życie – nie wiem.
Dlaczego?
To będzie jednak bardzo trudne zadanie – przeżyć na tym Marsie.
Mars może być piękny, odczuwanie go może być czymś wspaniałym, a kolonizowanie go może być wartościowym wyzwaniem. Jednak nowym Marsjanom zapewne przez parę pokoleń będą towarzyszyły spartańskie warunki życia. Jest szereg ogromnych wyzwań, nie tylko technologicznych, ale też związanych ze sposobem organizacji społeczeństwa, które tam będzie żyło.
Życie na Marsie byłoby czymś zupełnie innym niż na Ziemi?
Załóżmy, że ludzie mogą tam dolecieć w sposób w miarę bezpieczny i zdrowy. Czyli rozmawiamy o możliwej kolonizacji, a nie o pierwszej załogowej misji, która mogłaby odbyć się za dwadzieścia lat.
A dolecieć to już jest problem?
W tej chwili wysyłamy ludzi na międzynarodową stację kosmiczną raz na pół roku, a potem oni wracają i muszą się rehabilitować. Chodzi o utracone poczucie równowagi czy zanik mięśni nóg. Tymczasem na Marsa wysyłamy łaziki i orbitery raz na dwa lata, ze względu na odpowiednie ustawienie planet – jak sprawić, żeby ludzie przetrwali tak długi czas w zdrowiu?
Do tego jest problem promieniowania kosmicznego. Na międzynarodowej stacji kosmicznej jesteśmy przed nim w miarę chronieni. Ale w czasie pół roku lotu na Marsa i na samym Marsie już nie za bardzo. Jest zatem pytanie, czy człowiek będzie w ogóle w stanie przetrwać misję, zbudować habitat, czyli miejsce, gdzie możemy żyć, wykonać jakiekolwiek badania.
Ale załóżmy, że opracujemy technologie, dzięki którym będzie to możliwe.
I co wtedy?
Dolatujemy i wszystko jest z nami w porządku. To teraz sam Mars.
Mamy oczywiście problem, bo atmosfera jest bardzo rzadka i temperatury raczej nie są za wysokie, średnio -60 stopni, a często o wiele mniej. Na pewno nie będziemy mogli oddychać powietrzem, które tam jest, bo to jest bardzo rozrzedzony dwutlenek węgla, czyli bez skafandra to jest dość bolesna śmierć. Jest to mniejsza planeta, więc oczywiście każdy czuje się lżejszy. Jądro planety, które kiedyś było aktywne, już nie jest aktywne i nie ma jednorodnego pola elektromagnetycznego, które chroniło by przed promieniowaniem kosmicznym.
Czyli w jaki sposób można tam mieszkać?
To od razu wpływa na architekturę i umiejscowienie kolonii. Można próbować ukryć się w odpowiednio wybranych strukturach geologicznych, takich jak kaniony. Wtedy odetnie nas to od bezpośredniego wystawienia na słońce, jednak możemy użyć światła odbitego, luster, żeby to światło zaprosić do swojego domu.
Możemy także pójść od razu pod ziemię, do tuneli lawowych, które powstają przy wybuchach wulkanów. Płynie sobie lawa, ona powolutku zaczyna zastygać i tworzy się taki tunel. Na Ziemi te tunele mogą ciągnąć się dość długo, spokojnie można tam urządzić sobie fajne mieszkanie – są wystarczająco szerokie i wysokie. Ale na Księżycu i na Marsie, gdzie grawitacja jest mniejsza, mówimy o rozpiętościach kilometrowych, gdzie mogłyby się zmieścić całe miasta. Czyli może to jest idealne miejsce, żeby zamieszkać na Marsie? I zacząć powoli przetwarzać atmosferę, żeby z czasem nie czuć się na Marsie tak klaustrofobicznie.
Bo może być na tym Marsie niestety klaustrofobicznie. Jak wyjdziemy na otwartą przestrzeń, to musimy iść w skafandrze, więc nawet nie poczujemy bryzy na twarzy. Tylko duszności i zapach skafandra.
To nie brzmi bardzo zachęcająco. Czy istnieje praktyczny powód, żeby wysyłać ludzi na Marsa, czy to jest raczej rodzaj romantycznej fantazji?
Myślę, że są tutaj dwa elementy. Nie mam żadnej wątpliwości, że ludzie będą kolonizować Marsa. Nie wiem, czy to jest romantyczne, bo tak samo można by zapytać, po co mieszkać za kołem podbiegunowym na Ziemi? Ale jeżeli dodamy, że to jest cała planeta o zasobach porównywalnych do naszej, to dochodzi aspekt ekonomiczny. To jest planeta, która ma potencjał, żeby podtrzymać większą część społeczeństwa. Tylko najpierw parę pokoleń będzie żyć w ścisku i przy ograniczonych zasobach, licząc każdy gram pożywienia, wody i powietrza – będą musieli w pocie czoła o tego Marsa zawalczyć.
Ale jeśli już masz świadomość, że potem możesz stworzyć wygodne przestrzenie do zamieszkania, możesz dać Marsowi atmosferę, którą kiedyś utracił, ożywić go w taki sposób, żeby dać mu dar życia – to jest to nagle bardzo, bardzo romantyczna wizja, która ma za sobą konkretne, ekonomiczne względy. Bo posiadanie drugiej planety wcale nie jest najgorszym pomysłem. Chociaż oczywiście można dyskutować: po co z tej Ziemi uciekamy, żeby zamieszkać w tym… kosmosie?
Jest taki argument, że fantazja o kolonizacji Marsa daje złudzenie, że istnieje Planeta B. Ale to przecież nie jest realna alternatywa dla całej ludzkości.
Ogólnie to nie jest oczywista alternatywa. Z kolei myślę, że o wiele ciekawiej w najbliższym czasie będzie obserwować układ Ziemia–Księżyc, ponieważ Księżyc jest blisko, a istnieją przeróżne powody, żeby rozwijać tam niektóre gałęzie przemysłu. Ten układ będzie zyskiwać na znaczeniu.
I tutaj rodzi się nowe pytanie. Jeżeli zaczniemy wytwarzać zrównoważone sposoby życia umożliwiające przetrwanie poza Ziemią, to ktoś może się zastanowić nad tym: skoro Księżyc ani Mars nigdy nie będą dla nas drugą Ziemią, bo wyewoluowaliśmy w takim, a nie innym środowisku, to może lepiej budować ogromne stacje kosmiczne, które będą o wiele lepiej symulowały warunki ziemskie? Coś, co będzie mogło nam zapewnić, jakie chcemy, że tak powiem, warunki zamieszkania? Architekt mógłby zaprojektować taki świat idealnie. To jest ostateczny sen architekta kosmicznego, żeby zaprojektować swój świat od A do Z.
Czy to nie jest utopia?
Jeszcze do tej utopii możemy dodać, że w takiej stacji kosmicznej nie ma ziemskich trzęsień ziemi czy potopów. To jest trochę bitwa wizji. Z jednej strony mamy Elona Muska, który opiera SpaceX na idei kolonizacji między innymi Marsa. A z drugiej strony mamy jego konkurenta Jeffa Bezosa, który wraz z pracującymi dla niego architektami proponuje wizję możliwej do zamieszkania stacji kosmicznej.
Rozumiem, że to są projekty biznesowe. Chodzi o to, żeby wytworzyć popyt na pewien produkt i potem na nim zarobić – czy jest jeszcze inne uzasadnienie?
To są projekty na tyle oddalone w czasie, że to jest raczej sprzedanie wizji przyszłości ludzkości poza Ziemią. Jedna opiera się na kolonizowaniu planet, księżyców i łączy się z naturalną potrzebą posiadania gruntu pod nogami. Bo zauważmy, że wszyscy mówią o kolonizacji Marsa, a nie mówią o kolonizacji Wenus, gdzie przy samej powierzchni mamy 500 stopni Celsjusza i ciśnienie, które mogłoby zmiażdżyć łódź podwodną, ale 50 km nad powierzchnią panuje klimat podobny jak w Polsce.
Z kolei stacje kosmiczne to nawiązanie do klasyki science fiction. Jeśli pójść w tym kierunku, to już tylko rozbierając najmniejszą planetę Układu Słonecznego, jaką jest Merkury, mielibyśmy dostęp do takiej ilości surowców, żeby stworzyć wokół Słońca cały rój stacji kosmicznych, każda dla miliona osób. W takim scenariuszu podbój kosmosu nie oznacza lądowania na żadnej planecie, a pobieranie potrzebnych surowców.
To wróćmy jeszcze na Ziemię. Zajmuje się pan projektowaniem architektury kosmicznej. Zbudował pan w Pile symulowaną bazę księżycową oraz marsjańską. Co tam robicie?
Pomysł narodził się, kiedy członkowie mojego zespołu wygrali w konkursie Europejskiej Agencji Kosmicznej. Chodziło o to, jak zaprojektować misję powrotu na Księżyc, która mogłaby wystartować w najbliższej dekadzie, używając istniejących technologii. Wtedy powstał pomysł, żeby stworzyć pierwsze w Europie analogowe laboratorium kosmiczne.
Jak to wygląda?
Ośrodek stworzyliśmy na byłym lotnisku wojskowym, na którym znajdują się takie schrono-hangary, gdzie w czasie zimnej wojny stały samoloty Su-22. Gdyby wybuchła trzecia wojna światowa, to ich jedynym zadaniem było polecieć nad Kopenhagę i spuścić na nią ładunki atomowe… Teraz w jednym z tych hangarów stworzyliśmy symulowany teren księżycowy i marsjański.
Kolokwialnie można powiedzieć, że to jest kosmiczny Big Brother. Wszędzie są kamery, wszyscy są obserwowani przez lekarzy, psychologów, socjologów – eksperymenty odbywają się non stop. W ośrodku mamy habitat, czyli przestrzeń podobną do bazy kosmicznej, gdzie się pracuje, śpi, je, trenuje. Chodzi o izolację ludzi od środowiska zewnętrznego. Uczestnicy nie wiedzą, jaka jest pora dnia, jaka pogoda, nie słyszą dźwięków z zewnątrz. Tylko grawitację mamy ziemską [śmiech].
Co badacie?
Eksperymentem może być wszystko, nawet architektura, z której korzystamy. Uczestnicy misji także prowadzą eksperymenty. Inżynierowie pracują w warsztacie technologicznym, biotechnolodzy uprawiają żywność w laboratorium biologicznym. W załodze jest sześć osób, dobranych pod kątem umiejętności, w tym oficer medyczny z doświadczeniem. Habitat jest wyposażony jak karetka, wszyscy są zamknięci przez dwa tygodnie. Jeśli zdarzy się wypadek, misja jest oczywiście przerywana, ale jeśli nie ma zagrożenia życia, to trzeba radzić sobie samodzielnie.
Uczestnicy także są eksperymentem. Możemy badać na przykład ich fizjologię. Jedzą wyłącznie liofilizaty, czyli żywność, z której usunięto wodę – do której wodę trzeba dopiero dodać, jak na stacji kosmicznej. W takich warunkach można prowadzić na przykład badania stomatologiczne. Zachowanie uczestników obserwują psychologowie. Załoga codziennie wypełnia formularze. W ten sposób można zbadać dynamikę grupy. Do tego dochodzą badania neurologiczne. Przed i po misji przeprowadza się rezonans magnetyczny głowy, aby sprawdzić, jak zmieniają się struktury w mózgach uczestników, związane choćby z postrzeganiem przestrzeni.
Okazuje się, że te badania, które robimy od trzech lat, mogą teraz przełożyć się na wnioski w sprawie tego, co dzieje się z naszym społeczeństwem, które jest przez długi czas w kwarantannie. Czy zamykanie się w domu może nieść dodatkowe zagrożenie dla naszego zdrowia, a jeśli tak, to jak sobie z tym radzić?
Czyli kolonizacja Marsa to na razie science fiction, ale sama idea kolonizacji kosmosu może pomagać w rozwiązywaniu problemów na Ziemi?
Można powiedzieć, że to jest właśnie moja filozofia. Może to dlatego tak ociągałem się z odpowiedzią na pytanie o to, czy chciałbym żyć na Marsie. Dla mnie największa radość z architektury kosmicznej polega na tym, że projektujemy nowatorskie rozwiązania z myślą o Księżycu i Marsie, ale to jest technologia, która może bezpośrednio przyczynić się do rozwiązywania naszych problemów na Ziemi.
Tak naprawdę to właśnie widzimy w historii misji kosmicznych. W ostatnich latach największy nacisk położono na rozwój technologii satelitarnych, które uzbroiły nas w wiedzę, że coś złego dzieje się z naszym klimatem. To dzięki wydatkom na kosmos wiemy, co się dzieje i z jakiego powodu. A teraz, kiedy paradygmat zmienia się na rzecz powrotu na Księżyc – i to powrotu na stałe – będzie się to wiązało z ogromnymi inwestycjami, które skupią się na stworzeniu samowystarczalnych technologii przeżycia poza Ziemią.
One bardzo szybko wrócą do naszych miast i mieszkań. Będziemy dzięki temu zużywali mniej wody, będziemy w sposób bardziej oszczędny wytwarzać żywność. Być może wkrótce nie będziemy wyrzucać śmieci, tylko przetwarzać materiał w drukarkach 3D. Rozwinie się telemedycyna. Jak mamy ludzi na Księżycu i trzeba dbać o nich pod kątem ich psychologii i zdrowia, to potrzebujemy rozwiązań. Jeśli w technologii kosmicznej na znaczeniu zyska aspekt ludzki, będzie to wymagało nowych technologii związanych z dobrobytem ludzi. Wszystko to oczywiście będzie wymagało trochę innego trybu życia, trochę takiego, jaki można by sobie było wyobrazić w kolonii marsjańskiej.
Czyli zamiast wyjechać na Marsa, przywieziemy Marsa na Ziemię?
Oczywiście! Zauważmy, że astronauci nie tylko muszą wykonać swoją pracę, ale też utrzymać habitat w dobrym stanie. Wyobrażam sobie, że w przyszłości my jako ludzie będziemy mniej czasu spędzać w naszych typowych zawodach, a o wiele więcej czasu będziemy poświęcać na dbanie o własne miejsce życia. Będziemy starali się nie marnować zasobów. Będziemy produkować żywność bardziej lokalnie, a nawet bardziej osobiście – być może w swoim domu opiekować się roślinami, które będziemy jedli. O dziwo, życie w marsjańskim stylu to może być życie przypominające czasy sprzed rewolucji przemysłowej.