Dla ludzi, nie dla idei

Książki polityków nie zawsze są ciekawe, ale zwykle pokazują coś ciekawego na temat ich autorów. W ostatnich latach pisałem o kilku z nich na stronach „Kultury Liberalnej”. Robert Biedroń próbował wejść w buty Macrona. Grzegorz Schetyna wykazywał najwięcej pasji, kiedy opowiadał o koszykówce. Nieprzesadnie poruszający dziennik Donalda Tuska pod tytułem „Szczerze” mógł sugerować, że w Tusku nie ma już dość siły, żeby skutecznie stanąć na czele opozycji.

Na tym tle, wydana niedawno książka Szymona Hołowni pod tytułem „Fabryka jutra. Jak postanowiłem rzucić wszystko i uratować świat mojej córki”, także ma swój rozpoznawalny ton. Moją uwagę zwróciło przede wszystkim to, jak wiele miejsca Hołownia poświęca wyrażaniu wdzięczności wobec swoich współpracowników, których wielokrotnie wymienia z funkcji i nazwiska. Książka Hołowni jest w mniejszej mierze opowieścią o ideach i wydarzeniach, a w większej o ludziach i emocjach, które wiążą się z relacjami między ludźmi. Jedna z tych opowieści dotyczy relacji z jego córką, dla której chce „uratować świat”.

Metafizyka z Netflixa

Widać to także w metodzie politycznej, którą Hołownia przyjął w czasie kampanii wyborczej, a którą wciąż się posługuje. Jak wyjaśnia w książce, współczesna polityka musi być jak serial na Netflixie – ludzie nawet nie tyle czekają na kolejny odcinek serialu, co kolejny odcinek włącza się wraz z zakończeniem poprzedniego, więc wszyscy oglądają dalej. Kiedy sezon się kończy i następnego odcinka nie ma, wywołuje to konsternację. Dla naturalnie usposobionego do mówienia dużo Hołowni, taka diagnoza była jak zrządzenie losu.

Ton przekazu nie jest bez znaczenia. Niektórzy zarzucają Hołowni, że zachowuje się jak teleewangelizator, ale w sensie politycznym wcale nie musi to być minus, ponieważ emocje związane z odkrywaniem mistycznych tajemnic mogą przyciągać ludzi i budować więź mocą wspólnego doświadczenia.

Ilość owej metafizyki jest średnia. Jest to więcej metafizyki niż w stosunkowo rzeczowych i suchych wypowiedziach ludzi Platformy. Z kolei jest to mniej metafizyki niż w wypowiedziach Jarosława Kaczyńskiego, w których ujawnia się tragizm życia i groźba śmierci – a które jednocześnie rozbrajają odbiorcę, bo cóż można odpowiedzieć i jak skrytykować przekaz, który dotyka podstaw egzystencji; można go co najwyżej wyśmiać, co niektórzy robią, co miewa pewną skuteczność, ale wciąż nie jest odpowiedzią w pełni adekwatną, ponieważ pomija element prawdziwej powagi, obecny w dyskursie konserwatywnych rewolucjonistów. Słowem, u Hołowni jest to może właśnie tyle metafizyki, ile byłby w stanie znieść netflixowy serial.

Wstęp bez problemu

Wejście do grupy politycznej popierającej Hołownię również jest łatwe jak oglądanie serialu na Netflixie. Polityk jest wszędzie, nie trzeba specjalnie szukać. Nie trzeba zgadzać się we wszystkim – Hołownia miał w tym kontekście inteligentne hasło wyborcze: „Zgadzam się z Szymonem w 95%”. Niektórzy powiedzą złośliwie, że właściwie w niczym nie trzeba się zgadzać, ponieważ to sugeruje sposób budowania przez polityka klubu parlamentarnego w Sejmie i Senacie, gdzie trafili jak na razie ludzie od lewej do prawej. W gruncie rzeczy nie trzeba także mieć spójnych poglądów – Hołownia mówił w odniesieniu do prawa aborcyjnego, że jego prywatny pogląd na sprawę i jego pogląd polityczny, który wiąże się z odpowiedzialnością za innych, to dwie różne sprawy. Jako że wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu, to na podsumowanie można jeszcze dodać, że nie trzeba nawet być w żaden konkretny sposób – można angażować się w luźny ruch społeczny, można w partię, przy czym lider Hołownia nie jest szefem własnej partii.

Jednak tego rodzaju opis, chociaż w istotnej mierze uzasadniony, byłby pewnie przesadnie jednostronny, a z punktu widzenia budowania ruchu politycznego sposób działania Hołowni nie jest pozbawiony zalet. W ruchu nie jest bezideowo, są aktualne i ważne tematy, a w niektórych kwestiach konkretne postulaty. W gruncie rzeczy jest bardziej ideowo niż choćby w Platformie Obywatelskiej. A jednocześnie idee są na tyle niedookreślone, że nie tworzy to bariery do zaangażowania – w przeciwieństwie do sytuacji na lewicy, gdzie policja językowo-obyczajowa pilnuje każdego twojego ruchu.

Kameleon z plebanii?

Także rozróżnienie na poglądy prywatne i publiczne, do którego Hołownia odwołał się w kwestii aborcji, jest standardowe i niekontrowersyjne – i jest powszechnie stosowane w kulturze politycznej demokracji liberalnej. Niezależnie od jego poglądu na sprawę, który można popierać albo nie – polityk jest zwolennikiem referendum w sprawie prawa aborcyjnego – Hołownia pogubił się dopiero wtedy, kiedy Platforma Obywatelska opowiedziała się za liberalizacją przepisów w sprawie aborcji. Powiedział wówczas, że Platforma to już nie jest partia centrowa, a chwilę później stwierdził, że jej postulaty to za mało dla elektoratu lewicowego – co mogłoby sugerować, że jednak jest to partia centrowa (a w rzeczywistości centroprawicowa). Czasem trzeba się zdecydować.

Plastyczność Hołowni jest zatem równocześnie zaletą i problemem – jest to polityk nowego typu, który w tej chwili buduje grupę przywiązanych do pewnej osobowości i stylu działania. Jak na polskie podwórko, jest niezwykle sprawny retorycznie i bardzo dobrze radzi sobie w medialnych wywiadach. Jak w przypadku każdej podobnej inicjatywy, trudno jednak powiedzieć, jakich ludzi przyniesie ze sobą i na co dokładnie może się zdecydować, jeśli będzie miał realny wpływ na sprawowanie władzy. Dlatego jedni będą na niego patrzeć jak na kameleona i hochsztaplera, który urwał się z plebanii, a inni zgodnie z własnym wyobrażeniem – jak na zapowiedź powrotu do normalności, a może ekscytującą obietnicę czegoś nowego.