W idealnym świecie studiowanie prawa byłoby niczym teologia. Polegałoby na poszukiwaniu najlepszych rozwiązań, zapewnianych obywatelom przez sprawiedliwe przepisy, złoty środek między wolnościami a obowiązkami, ochronę ich praw.
Realia nie muszą bardzo odbiegać od tego ideału. Potwierdza to chociażby postawa wykładowców, z którymi mam styczność. Są to świetnie wykształceni erudyci, przekonani o doniosłości swojego zawodu. W świecie PiS-u studia zbliżone do idealnego modelu stopniowo przestają jednak być realne.
Żeby dostrzec, że PiS ma dewastujący wpływ na system wartości studentów prawa, należy zrozumieć, co powinni oni poczuć w toku nauki. A powinni, krótko mówiąc, poczuć doniosłość tego, czym się zajmują.
Ten, kto decyduje się zostać prawnikiem, bierze na siebie odpowiedzialność za ochronę najważniejszych aspektów życia człowieka. Prawo reguluje przecież nie tylko przyziemne kwestie materialne, takie jak umowy czy spadki. Chroni też wolność sumienia, swobodę wypowiedzi i określa, kiedy można zamknąć kogoś w więzieniu. Świadomość, że prawnik może wpłynąć na czyjąś wolność czy rację, sprawia, że czuje doniosłość swojej przyszłej pracy.
Przede wszystkim jednak, zostając prawnikami w praworządnym państwie, stajemy się uczestnikami systemu, który wcale nie musi istnieć. Magia prawa polega bowiem na tym, że istnieje tylko dzięki dobrej woli człowieka. Oto człowiek, z natury zachłanny i skupiony na własnej korzyści, zdecydował się nałożyć na siebie ograniczenia, by być lepszym. Ustanowił prawo, które rozdziela władzę między różne podmioty, zamiast koncentrować ją zachłannie w rękach tego, kto zdobędzie rządy polityczne. Chroni swoje prawo własności, ale jednocześnie ogranicza swoją wolność wobec własności innych. Decyduje się na zdyscyplinowanie swoich pragnień, bo jest w stanie dostrzec, że w dłuższej perspektywie każdy na tym korzysta. Prawo jest więc dowodem posiadania rozumu i systemu wartości. Tak mnie nauczono na studiach, w to uwierzyłem.
Dzięki temu studia prawnicze stają się czymś więcej niż tylko mechanicznym wkuwaniem przepisów wyprodukowanych w parlamencie. Ślęcząc godzinami nad kodeksami czy doktrynami konstytucyjnymi, my, przyszli prawnicy, chcemy współtworzyć ten doniosły system, poszukując złotego środka między wolnościami a obowiązkami człowieka – i chronić go przed naruszaniem jego praw.
Moje studia odbywają się jednak w cieniu największej możliwej zbrodni przeciwko doniosłości prawa – naruszenia niezależności władzy sądowniczej.
Można cynicznie zapytać: dlaczego zamach na tę nieodpowiadającą przed wyborcami władzę miałby podważać doniosłość prawa? Odpowiedź jest oczywista – sądy funkcjonujące zgodnie z założeniami trójpodziału władzy są gwarantem państwa prawa, o którym uczę się na studiach, tego doniosłego, ważnego systemu. Są częścią państwa, ale i chronią człowieka przed pokusą nadużywania przez nie władzy. Nie miałyby jednak tak fundamentalnego znaczenia bez samodyscypliny innych reprezentantów państwa, którzy pokładając wiarę w korzyści płynące z niezawisłości sędziów dla całego społeczeństwa, nie ingerują w nią, nawet jeżeli jest to w ich interesie.
Kto zagwarantuje osobie stojącej przed decyzją, czy poświęcić swoje życie prawu polskiemu, że perturbacje ustrojowe, których jesteśmy świadkami od kilku lat, to sprawa przejściowa? | Samuel Shannon
Fundamentalne zasady ustroju, tworzące między innymi niezależne sądownictwo, zdają się jednak być nieważne dla rządzącej koalicji. Nieodebranie ślubowań sędziów Trybunału Konstytucyjnego wybranych zgodnie z prawem przez Sejm poprzedniej kadencji, a następnie nieopublikowanie wyroku TK nie było tylko jednorazowym odwetem za „przebiegłość” poprzedniego Sejmu. To była wrogość wobec istniejących zasad, a swoją kontynuację miała w upolitycznieniu Krajowej Rady Sądownictwa czy próbie skrócenia kadencji Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego.
Te działania dowodzą, że Zjednoczona Prawica nie jest w stanie docenić wdzięku systemu balansowania trzech władz. Inaczej musiałaby zaakceptować, w imię wyższych zasad, że nie może mieć pełni władzy. Dąży jednak do niej i w celu jej zdobycia kieruje władzę wykonawczą i ustawodawczą przeciwko najsłabszej, sądowniczej, której siła zależy od poszanowania jej niezależności.
Szokujący dla mnie, studenta prawa, jest przy tym mechanizm sprowadzania prawa do absurdu. Po co miałby istnieć Trybunał Konstytucyjny, jedyny organ zdolny do badania konstytucyjności aktów prawnych, jeśli premier może po prostu zablokować implementację jego wyroku, nie publikując go? Jak można otwarcie zdecydować, że kodeks to nie kodeks, tylko po to, aby pominąć odpowiednią procedurę nowelizacyjną dla niego? Nie ma innego uzasadnienia dla tych działań niż to, że są one po prostu kaprysem władzy.
Dla studenta prawa to wszystko jest wyjątkowo trudnym doświadczeniem. Waga norm związana jest z poczynaniami władz. Ich nastawienie do przepisów jest wskaźnikiem zdrowia systemu. Jeżeli więc student jest świadkiem traktowania prawa jako instrumentu władzy i to bez zażenowania, musi zadać sobie pragmatyczne pytanie: czy opłaca mi się tego prawa uczyć?
Pytanie nie jest przesadą, bo poczynania rządzących stopniowo pozbawiają polski system prawny ważnych elementów. Wyobraźmy sobie, że Zjednoczona Prawica osiągnie swój cel upolitycznienia każdej instytucji państwowej. Kto zagwarantuje, że znaczne części prawa nie będą arbitralnie zmieniane na potrzebę rządzących? Po co więc się ich uczyć? Jak w tym systemie przyszły prawnik znajdzie satysfakcję w argumentacji przed sądem, jeżeli będą istnieć poważne wątpliwości co do jego bezstronności? Skąd ma czerpać wzorce rzetelnego działania, jeżeli sami twórcy prawa widzą w nim tylko polityczne narzędzie?
Ten dylemat jest tym poważniejszy, że każda, nawet najmniejsza ingerencja w praworządność będzie odczuwana długoterminowo, nie tylko za rządów obecnej władzy.
Do 2015 roku, pomimo afer i lepszych czy gorszych rządów, przewodnie zasady konstytucyjne były szanowane. Jednak III RP jest ustrojem młodym, ustabilizowanie ustroju wymaga więcej niż trzech dekad. To długotrwały proces, który, zwłaszcza na początku, łatwo wykoleić, a za to trudno przywrócić z powrotem na tory. Właśnie trwa proces wykolejania, na co patrzę z uczuciem frustracji.
Trudno prawnikom wiązać nadzieje ze zmianą władzy, bo nawet wtedy pozostanie spuścizna w formie zaburzonego systemu prawnego. Kto podejmie się trudnej i kontrowersyjnej roboty, jaką będzie stwierdzenie, którzy sędziowie nie są sędziami, ponieważ zostali wybrani w konstytucyjnie wadliwy sposób? Kto wybierze, które orzeczenia należy usunąć z systemu ze względu na wadliwy skład orzekający? Wreszcie, kto zagwarantuje osobie stojącej przed decyzją, czy poświęcić swoje życie prawu polskiemu, że perturbacje ustrojowe, których jesteśmy świadkami od kilku lat, to sprawa jednorazowa i więcej się nie powtórzy? Skoro raz to było możliwe, to znaczy, że to możliwe.
Każdy, kto poświęca lata życia, kształcąc się na kierunku prawa, chce, żeby jego wysiłek miał sens. System, w którym będzie potem działał, musi go przyciągnąć trwałością i powszechnym poszanowaniem. Obawiam się, że polskie prawo powoli traci zdolność przyciągania, a tym samym Polska straci wielu przyszłych rzetelnych prawników, którym będzie zależało na tym, co robią. Po prostu nie opłaca im się.
Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Nitin Arya, źródło: Pexels.