Na początku marca media donosiły o „tajnej naradzie” w Ministerstwie Klimatu i Środowiska poświęconej coraz bardziej prawdopodobnym niedoborom mocy w Krajowym Systemie Elektroenergetycznym po 2025 roku. Już od co najmniej ośmiu lat operator systemu, spółki energetyczne oraz eksperci sygnalizowali, że w latach 20. – w związku z pogarszającym się stanem technicznym starszych bloków, presją regulacji klimatycznych i środowiskowych (tak zwanych BAT), a także stopniowym wzrostem popytu – braki w systemie będą stawały się coraz bardziej dotkliwe.

Jednocześnie wyzwaniem dla przemysłu, małych i średnich firm, a także gospodarstw domowych stają się rosnące ceny prądu, których końca nie widać. Wzrosty cen nie są koniecznie złe, bo zmuszają do oszczędności. Problemem jest jednak ich gwałtowność oraz możliwość pogłębiania i tak trudnej już sytuacji poobijanych pandemią przedsiębiorstw i wzrost nierówności. Brakuje wsparcia dla najbardziej poszkodowanych i dla rozwoju efektywności energetycznej. Rząd początkowo uspokajał i planował wprowadzenie pomocy przynajmniej dla gospodarstw domowych, tak aby uchronić je przed pogłębianiem się ubóstwa energetycznego. Ten pomysł upadł jednak już pod koniec zeszłego roku.

„Podwyżki cen prądu nie są dokuczliwe, bo coraz więcej zarabiamy. Rekompensaty nie są potrzebne” – przekonywał poseł PiS-u i były minister energii Krzysztof Tchórzewski. Pełnomocnik rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej Piotr Naimski przyznał, że wzrost cen jest nieunikniony i „będzie się to działo na przestrzeni lat, przełom nastąpi około 2030 roku”.

Choć minister Naimski winą za wzrost cen obarcza unijną politykę klimatyczną, za wydatkami nie idą inwestycje w niskoemisyjne źródła energii. W najbliższej dekadzie polski system elektroenergetyczny nie przejdzie żadnej radykalnej i systematycznej dekarbonizacji. Przed 2030 rokiem, według przewidywań opublikowanego właśnie PEP2040, redukcje emisji będą znikome lub nie będzie ich wcale.

Energetyczny trylemat

Trzy wyzwania – bezpieczeństwo energetyczne, dostępność energii w przystępnej cenie oraz ograniczanie negatywnego wpływu sektora energetycznego na środowisko – to czubki tak zwanego „trójkąta polityki energetycznej”, albo „energetyczny trylemat”. Polityka energetyczna państwa ma w założeniu odpowiadać na wszystkie trzy albo chociaż minimalizować napięcia między nimi, jeśli rządzący uznają jeden lub dwa z trzech kierunków za priorytetowe.

Przez długi czas polskie władze stawiały na tanią energię przede wszystkim z krajowych surowców – polskiego węgla, co miało zabezpieczyć bezpieczeństwo energetyczne i ekonomiczne kosztem klimatu i jakości powietrza. Można było tłumaczyć, że to dwa z trzech celów.

Niestety, doniesienia medialne ostatnich tygodni oraz lektura strategii PEP2040 każą stwierdzić, że w ciągu najbliższej dekady, a być może nawet do 2040 roku, Polska nie tylko nie będzie w stanie stawić czoła tym wyzwaniom – ale państwu brak diagnozy i wizji transformacji energetycznej.

PEP 2040 nie odpowiada na palące wyzwania

Po pierwsze, opiera niemal cały ciężar redukcji emisji na źródłach wymagających długiego procesu licencji, planowania i budowy – energii jądrowej i wiatrowej energii na morzu – wspieranych blokami gazowymi. O ile pierwsze farmy wiatrowe offshore mają być ukończone już w 2024 roku, to ich pełen potencjał rozwinie się dopiero w latach 30., kiedy z kolei mamy szanse na oddanie pierwszych reaktorów. Tym samym rządowa strategia przesuwa realną dekarbonizację na lata 40., a to oznacza gigantyczne skumulowane emisje, których można by uniknąć. Z niezrozumiałych względów PEP2040 jest wyraźnie uprzedzona do najszybszych i najtańszych z punktu widzenia inwestycyjnego rozwiązań – fotowoltaiki i wiatru na lądzie. Także potencjał efektywności energetycznej (EE) na wszystkich poziomach (wytwarzania, przesyłu energii i konsumpcji), choć omawiany w rządowej strategii, bo tego wymagają unijne cele, nie jest ani ambitny ani konkretny.

Ta opieszałość i sceptycyzm wobec szybkiego rozwoju OZE i EE w krótkim okresie jest główną przyczyną bezradności państwa w obliczu „energetycznego trylematu”. W latach 20., według aktualnych planów, rząd nie planuje stymulować rozwoju wystarczającej liczby niskoemisyjnych źródeł, które mogłyby zniwelować deficyt mocy w systemie, obniżyć ceny energii dla różnych segmentów odbiorców, a także pomóc Polsce wypełnić unijnych celów redukcji emisji na rok 2030. Zresztą PEP2040 przewiduje redukcję o najwyżej 30 procent w stosunku do roku 1990, podczas gdy aktualny unijny cel to 55 procent. To prowadzi do kolejnego punktu.

Po drugie, PEP2040 nie jest kompatybilna z perspektywą długoterminową roku 2050, którą wyznacza porozumienie paryskie. Polska jako jego sygnatariusz zobowiązała się do przedstawienia swojego deklarowanego wkładu w realizację celu, którym jest utrzymanie wzrostu średniej globalnej temperatury na poziomie poniżej 2 stopni Celsjusza (a o ile to możliwe poniżej 1,5 stopnia).

Jako państwo członkowskie Unii Europejskiej z tego zobowiązania Polska wywiązuje się poprzez wspólną unijną wizję neutralności klimatycznej do 2050 roku. Niestety, strategia skupiona na średnioterminowym okresie do 2040 roku nie daje jasnej odpowiedzi, jak, kiedy i czy w ogóle Polska zamierza swoje międzynarodowe zobowiązania wypełnić.

Po trzecie ani PEP2040, ani podpisane w 2020 roku porozumienie z górniczymi związkami zawodowymi, postulujące zakończenie wydobycia węgla kamiennego do 2049 roku – nie stanowią wizji dekarbonizacji i osiągnięcia neutralności klimatycznej, ani do roku 2050, ani w późniejszym okresie. Choć plany stopniowego wygaszania sektora węglowego i towarzyszącej mu sprawiedliwej transformacji regionów ekonomicznie uzależnionych od węgla należy pochwalić, ten brak jednoznacznej deklaracji jest szkodliwy dla państwa, gospodarki i społeczeństwa.

Dodatkowo, niepokoi bardzo wysoki udział gazu ziemnego w koszyku energetycznym przewidywanym przez PEP2040 – jego trzykrotny wzrost bez planów wygaszania tego emisyjnego sektora w perspektywie 2050 roku.

Nowa strategia potrzebna od zaraz

Na strategię energetyczną państwa przyszło nam czekać niemal dwanaście lat. Niestety, już w tym momencie jest to strategia spóźniona, dająca jedynie zarys wizji rozwoju energetyki w najbliższych dwudziestu latach. Brak jej wizji wspierania innowacyjności i nowych technologii – przede wszystkim wodoru i magazynów energii. Rozproszona energetyka obywatelska jest potraktowana jak wypełniacz i dodatek, a potencjał efektywności energetycznej pozostaje nierozpoznany.

Zamiast mało inspirującej strategii średnioterminowej, powinniśmy jednak znać awaryjny program działań w tej dekadzie oraz dalekosiężną wizję dekarbonizacji sięgającą do 2050 roku i dalej. Rząd PiS-u wciąż prześciga się w tromtadracjach o „silnym państwie”, ale po raz kolejny pokazuje, że nie potrafi przezwyciężyć niemocy w myśleniu strategicznym.

 

Źródło zdjęcia użytego jako ikona wpisu: fot. Bogusz Bilewski, flickr.com, Greenpeace Polska.