Dla obserwatorów indyjskiej sceny społecznej nie powinno to być specjalnym zaskoczeniem. Zeszłoroczne prognozy sugerowały, iż żniwo pandemii w Indiach będzie nieporównywalne z żadnym innym krajem. Mówimy już nie tylko o ogromnych dziennych liczbach zachorowań (niemal 350 tysięcy 24 kwietnia), ale także o rekordowych liczbach zgonów (ponad 2,6 tysiąca 24 kwietnia). Do historii przejdą obrazy palonych stosów ciał w New Delhi.

Wydarzenia te mają miejsce dwa miesiące po buńczucznych zapewnieniach indyjskiego premiera Narendry Modiego, iż w Indiach covid-19 został pokonany. W świecie medycznym mało kto dawał wówczas wiarę tym słowom, a ja również rok temu na łamach „Kultury Liberalnej” kreśliłem dramatyczny przebieg pandemii w tym kraju.

Brakuje tlenu, łóżek i leków

Dzisiaj sytuacja wygląda dramatycznie. Indyjskie media pełne są reportaży i obrazów z przepełnionych szpitali, w których brakuje łóżek, respiratorów, medykamentów, a w ostatnich dniach także tlenu. Z powodu braku możliwości tlenoterapii zmarło w indyjskich szpitalach w ostatnim tygodniu kilkudziesięciu pacjentów. Powodem były braki w dostawach, ale również awarie szpitalnych systemów zapewniających chorym tlen. Dzieje się to zarówno na prowincji, jak i w dużych indyjskich aglomeracjach. Nawet najlepiej działające sieci szpitali prywatnych borykają się z problemami, które przerastają ich możliwości.

Ponadto, spływające oficjalnie dane są zdaniem ekspertów niepełne i nie odzwierciedlają skali problemu, z którym mierzy się indyjskie społeczeństwo, któremu kreatywna statystyka nie jest obca.

Dlaczego sytuacją wymknęła się spod kontroli?

To splot wielu czynników sprawił, iż kolejna fala epidemii uderzyła w indyjskie społeczeństwo z tak ogromną siłą. Pierwszym czynnikiem, który sprawia, że walka z covid-19 w Indiach jest tak trudna, jest stan indyjskiej służby zdrowia oraz medycznej infrastruktury. Szpitale są w ogromnym stopniu niedoinwestowane, brakuje w nich nowoczesnego sprzętu medycznego, w mniejszych ośrodkach szpitalnych często nie sposób przeprowadzić badania EKG, nie mówiąc już o bardziej skomplikowanych procedurach i leczeniu.

W Delhi w połowie kwietnia w większości szpitali nie było już wolnych respiratorów. Owszem, Indie znane są z doskonałych ośrodków szpitalnych, które od lat świadczą usługi na wysokim poziomie. Są to jednak instytucje prywatne, nastawione w dużym stopniu na tak zwaną przyjazdową turystykę medyczną. Wspierają one obecnie publiczną służbę zdrowia, ale jest ich w skali całego kraju niewiele.

Kolejnym czynnikiem jest niedorozwój infrastrukturalny kraju. Według władz produkcja tlenu jest wystarczająca, ale brakuje możliwości dostarczania go do szpitali. To nie powinno być zaskoczeniem dla kogoś, kto poznał indyjską codzienność – przestarzałe cysterny i instalacje, nieprzestrzeganie procedur bezpieczeństwa, codzienne trudności komunikacyjne.

To wszystko sprawia, że tlen nie jest dostarczany we właściwym czasie, a logistyka dostaw szwankuje. Dochodzi do tego korupcja, która sprawia, że tlen trafia przede wszystkim do tych, którzy potrafią jego dostawy „załatwić”. Podobnie było z dostawami wody w cysternach w okresach suszy. Władze próbują z tym walczyć, ale zwyczaj „załatwiania” dóbr deficytowych jest w Indiach tak ugruntowany, że trudno oczekiwać, iż nagle zniknie.

Lockdowny to tragedia dla milionów robotników i migrantów

W wielu indyjskich stanach władze zdecydowały się na wprowadzenie lockdownów. Teoretycznie rozwiązanie to miało ograniczyć kontakty międzyludzkie w wielkich aglomeracjach. Jednak w Indiach znaczna część ludności żyjącej w dużych ośrodkach to robotnicy sezonowi i migranci. W sytuacji lockdownu osoby te tracą niemal z dnia na dzień źródło utrzymania, bo zwykle pracują za kolejne dniówki.

Gdy dochodzi do lockdownu lub nawet do obawy przed jego wprowadzeniem, ludzie ci próbują opuścić wielkie aglomeracje, wrócić do rodzinnych wiosek i tam przeczekać czas przymusowego bezrobocia.

Przed rokiem władze ograniczyły możliwości komunikacyjne i migranci po prostu wyruszyli w wielokilometrowe wędrówki w rodzinne strony. Obecnie tłoczą się na dworcach kolejowych i autobusowych, próbując wykorzystać działające tym razem połączenia komunikacyjne. Transmisja wirusa jest w tych warunkach nieunikniona, a przeniesienie zakażeń z dużych miast do małych miasteczek i wiosek – niemal pewne.

Wśród wielu czynników sprzyjających szerzeniu się zarazy jest w Indiach jeszcze jeden, na który warto zwrócić uwagę. Indie to kraj tysięcy ceremonii religijnych i festiwali świątecznych. Dla większości mieszkańców tego kraju rezygnacja z masowego świętowania jest trudna do wyborażenia i niemożliwa do zaakceptowania.

Tłumy świętują nad Gangesem

W ostatnich tygodniach w świętym mieście Haridwar u stóp Himalajów odbywały się uroczystości święta Kumbha Mela. To wielomilionowe zgromadzenie Hindusów, którzy w okresie święta pragną zanurzyć się w wodach świętej Gangi. Obmycie ma zmyć z nich grzechy i występki popełnione w doczesnym życiu. Do Haridwaru pielgrzymowały w tym roku – mimo covidowych ograniczeń – tysiące ludzi. Mało kto przestrzegał reżimów sanitarnych, pielgrzymi tłoczyli się w przygotowanych specjalnie obozowiskach, tłumnie dokonywali rytualnych kąpieli w Gangesie. To tylko przykład jednego z największych świąt hinduistycznych. W wymiarze lokalnym takich ceremonii jest więcej i będą one źródłem masowych zakażeń.

Pandemiczna polityka

Mimo pandemii w kraju trwa także kampania przed wyborami stanowymi. W wielu częściach Indii odbywały się wiece wyborcze, a o zachowaniu dystansu społecznego, noszeniu maseczek mało kto myślał.

Zresztą sam premier Modi pokazywał się na wiecach bez maseczki i z satysfakcją odnotowywał, iż na przykład na wiecu w Bengalu Zachodnim nie widział nigdy tak wielkich tłumów. Co prawda ostatni z wieców poprowadził już zdalnie, ale wrażenie, że premierowi covid niestraszny, wśród wielu wyborców pozostało i miało negatywny wpływ na przestrzeganie przez nich obowiązujących reżimów sanitarnych.

Szczepionkowa dyplomacja odbija się na sytuacji w kraju

Indie rozpoczęły już kilka miesięcy temu proces szczepień, a kraj ten jest potentatem w produkcji preparatów. Wytwarza się tu licencyjną szczepionkę AstraZeneca, jak również szczepionki stworzone przez badaczy indyjskich.

Mimo wielomilionowej produkcji szczepionek kraj cierpi jednak na ich brak. Miejscowi producenci nie są w stanie zapewnić wystarczającej liczby preparatów. Poza tym Indie, uprawiając szczepionkową dyplomację, eksportują część szczepionek do krajów, w których budują w ten sposób swe wpływy.

Mimo to proces szczepień przebiega dynamicznie, tyle tylko że zaszczepienie około 900 milionów ludzi – tylu Indusów kwalifikuje się do szczepień – nawet przy najlepszej organizacji wymaga czasu. A tego Indiom zaczyna już brakować, bo system opieki zdrowotnej został już w ogromnym stopniu wyniszczony przez covidowe tsunami.

Dla rządzącej Indiami partii BJP nadchodzące tygodnie będą prawdziwym sprawdzianem zarządzania krajem. Do tej pory Narendra Modi tworzył populistyczny wizerunek sprawnego polityka, pod którego przewodnictwem Indie skutecznie walczą z zarazą. Luzowanie obostrzeń podyktowane było chęcią zdobycia popularności i manifestowania przez władze panowania nad zarazą, przy jednoczesnym niezwracaniu uwagi na realną sytuację epidemiologiczną.

Ostatnie wydarzenia obnażyły jednak rzeczywistość i dramatyczny obraz kolosa stojącego na glinianych nogach. Czy udźwigną one indyjskiego słonia?

 

* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: Flickr.