Sylwia Gregorczyk-Abram w rozwianej adwokackiej todze wygląda jak superbohaterka gotowa lecieć na pomoc. Skojarzenie z Batmanem (a może Zorro?) w czarnej pelerynie jest uprawnione, współzałożycielka inicjatywy Wolne Sądy należy do grupy adwokatów, którzy walczą z tym, co uważają za zło. W ich prawdziwym, a nie komiksowym świecie złem jest podporządkowanie sądów politykom. Jeśli politykom się uda, zdobędą pełnię władzy, jak mówi inny walczący prawnik, sędzia Bartłomiej Starosta. Obydwoje, a także inni sędziowie, adwokaci i prokuratorzy są bohaterami zdjęć Piotra Wójcika, który sportretował prawników mówiących „stop” chcącej zbyt wiele władzy. Od ostatniego czwartku można je oglądać na wystawie „Sprawiedliwość” w Pracowni Duży Pokój. Superbohaterowie nie tylko pozują, ale i opowiadają, jak to się stało, że niezależni sędziowie i prokuratorzy potrzebują pomocy adwokatów. I dlaczego zdecydowali się pozostać niezależni, chociaż to nie jest łatwe.

Ściana obrońców

Zło objawiło się w lipcu 2017 roku. Pracowało już wcześniej, ale wtedy skonkretyzowało się w postaci trzech ustaw nazwanych potocznie „reformą sądownictwa”: ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa, ustroju sądów powszechnych i o Sądzie Najwyższym. Wszystkie z grubsza polegały na tym, żeby obsadzić sądy ludźmi władzy i uzależnić je od niej.

W odpowiedzi na „reformę” w ciepłe letnie wieczory ulice polskich miast i miasteczek zapełniały się ludźmi, którzy, tworząc łańcuch świateł, domagali się od prezydenta, by zawetował ustawy. W Warszawie grupa młodych prawników, protestując, zastanawiała się jednocześnie, co zrobić, by obywatele zrozumieli, co chce zrobić partia rządząca. Oraz że planowane zmiany dotyczą ich wszystkich, a nie tylko nieznanych im zazwyczaj instytucji nazywanych przez partię kastą. „Byliśmy przekonani, że nadszedł moment, by kontaktować się z obywatelami zupełnie inaczej niż dotychczas. Już nie za pomocą wykładów czy porad prawnych, ale opowiadając im o tym, co się dzieje, o destrukcji wymiaru sprawiedliwości. I tak powstała koncepcja «Wolnych Sądów»” – opowiada o powstaniu ruchu, który stanął na drodze władzy po sądy, Sylwia Gregorczyk-Abram.

Dziś Wolne Sądy są znaną marką. Wtedy było to po prostu kilkoro adwokatów: Michał Wawrykiewicz, Maria Ejchart-Dubois, Paulina Kieszkowska-Knapik. Dla przeciętnego demonstranta na ulicy – raczej anonimowi. I ci anonimowi adwokaci podchodzili na protestach albo obdzwaniali bardzo znanych artystów: Krystynę Jandę, Piotra Fronczewskiego czy Jerzego Radziwiłłowicza i prosili, by ci nagrali krótki filmik, w którym opowiedzą na prostych przykładach, co się stanie, kiedy politycy przejmą sądy. I artyści zgadzali się, chociaż jeszcze wtedy filmiki z szanowanymi postaciami kultury wygłaszającymi obywatelskie kwestie nie były popularne. Nie było też przyjęte, żeby prawnicy chodzili po ulicach i zaczepiali ludzi. „To było trudne doświadczenie, przekroczenie własnych granic. «Dzień dobry, czy mogę nagrać z panią filmik?» To było też zburzenie schematu, wedle jakiego prawnicy komunikowali się z obywatelami” – opowiada Sylwia Gregorczyk-Abram. „Było warto, filmiki były skuteczne, bo ludzie chcieli tego słuchać”.

Filmiki umieszczali na stworzonym specjalnie po to fanpage’u „Wolnych Sądów” na Facebooku. Z czasem zaczęli nagrywać siebie i sami tłumaczyć, co się właśnie dzieje w sprawie zamachu na sądy. „Naszą ambicją było tak mówić do ludzi, aby nas słuchali. Żeby toczyć rozmowę prawników z obywatelami. Już nie chowamy się za popularne postacie, tylko mówimy sami” – opowiada Sylwia Gregorczyk-Abram.

Przyznaje, że bardzo trudno jest tłumaczyć, co się dzieje. Zmiany, które przeprowadza PiS są niezrozumiałe dla laika, sposoby obrony przed nimi również, bo wymagają znajomości skomplikowanych szczegółów prawnych oraz polskich i europejskich instytucji sądowniczych. Jak mówi Grzegorczyk-Abram, „tłumaczenie tego jest bardzo trudne na poziomie językowym, ale po tych czterech latach mamy już jakiś sposób na to, by używać tego języka umiejętnie. A jest to potrzebne z powodu nagromadzenia wydarzeń, które miały miejsce przez ostatnie cztery lata i chaosu z nimi związanego. Jest tak dużo informacji, kolejne wydarzenia przed kolejnymi trybunałami, nowelizacje, zabezpieczenia. Obywatele nie są w stanie za tym nadążyć”.

Jej zdjęcie na ścianie z fotografiami adwokatów w Pracowni Duży Pokój nie wisi jednak tylko z powodu działalności edukacyjnej. Bohaterowie w togach adwokackich bronią, często pro bono, obywateli, których represjonują politycy. Wśród nich tych w togach sędziowskich i prokuratorskich. Na adwokatów władza nie może naciskać, ale może na sędziów i prokuratorów, oraz ma środki do tego, by ich dyscyplinować.

Zdjęcie: Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin. Wystawa „Sprawiedliwość”, autor: Piotr Wójcik/Picture Doc. Pracownia Duży Pokój;

Ściana sędziów

Zmiany zwane reformą sądownictwa pozwoliły podporządkować partii rządzącej znaczną część wymiaru sprawiedliwości. Nowa Krajowa Rada Sądownictwa jest złożona z sędziów wybieranych tam przez większość sejmową i polityków. W Sądzie Najwyższym na mocy „reformy” działają dwie nowe izby: dyscyplinarna, która prowadzi postępowania przeciw sędziom i prokuratorom i odbiera im immunitety, oraz Kontroli Nadzwyczajnej, która kontroluje wyroki, a też wybory. „Przejęcie sądów powszechnych zakończyło się klęską, udało się obsadzić posłusznymi ludźmi tylko stanowiska kierownicze. Grupce kilkudziesięciu, może stu sędziów, którzy nie dali się zastraszyć i stanęli na straży sędziowskiej niezawisłości udało się narzucić standard moralny pozostałym” – pisze w tekście wprowadzającym do wystawy „Sprawiedliwość” dziennikarka zajmująca się prawem Ewa Siedlecka.

Na ścianie sędziów wiszą zdjęcia oznaczone kolorem fioletowym, jak żaboty w togach sędziowskich. Na stole na środku sali leżą teczki, które wyglądają jak akta sprawy. Każda teczka jest przypisana do innego zawodu prawniczego, są w nich zapisane rozmowy, które przeprowadził z bohaterami swoich zdjęć Piotr Wójcik. Sędzia Paweł Juszczyszyn, bohater tej wystawy, powiedział: „W tej chwili pewne naruszenia prawa spowodowane przez osoby powiązane z partią rządzącą w ogóle nie są ścigane. Przejawy postaw obywatelskich, które kolidują z interesem rządzącej partii, są bezwzględnie ścigane, nawet z przekroczeniem prawa. Cały czas broniące swej niezależności sądy orzekają jednak na korzyść obywateli, a są krytyczne wobec działań policji, zwłaszcza w sprawach manifestowania swoich poglądów, w tym na ulicy, do czego mamy konstytucyjne prawo. Niestety nie można dziś w pełni stać na gruncie domniemania konstytucyjności ustaw. Do tego dochodzi destrukcja autorytetu Trybunału Konstytucyjnego”.

„Z punktu widzenia ustawodawczego, etap podporządkowania wymiaru sprawiedliwości PiS-owi jest bardzo zaawansowany” – tłumaczy Sylwia Gregorczyk-Abram. „PiS udało się przeprowadzić lwią część «reform». Zaczęło się od podporządkowania Trybunału Konstytucyjnego w 2015 roku. Skutki tego przejęcia było bardzo dobrze widać pod koniec ubiegłego roku, kiedy trybunał Julii Przyłębskiej wydał wyrok w sprawie ustawy aborcyjnej i niedawno, kiedy uniemożliwił Adamowi Bodnarowi urzędowanie na stanowisku Rzecznika Praw Obywatelskich do czasu powołania następcy. Po tych kontrowersyjnych wyrokach ludzie zrozumieli, po co władzy byli potrzebni dyspozycyjni sędziwie dublerzy i dlaczego tak ważne jest, by sędziowie byli niezależni”.

Po uniewinniającym wyroku w sprawie obrazy uczuć religijnych przez kobiety, które rozklejały wlepki z Maryją w tęczowej aureoli, można było przekonać się, jak bardzo obywatelom są potrzebne niezależne sądy powszechne.

Jednak za niezależność sędziowie płacą. Wśród portretowanych przez Piotra Wójcika są tacy, którym odebrano immunitet, zakazano orzekania. To głośnie nazwiska Igora Tulei, Pawła Juszczyszyna czy Waldemara Żurka. „Ich sprawy mogą się ciągnąć latami. W tym czasie, jeśli dostali zakaz orzekania, zarabiają o 25 procent mniej. Jeśli zostali pozbawieni immunitetu, automatycznie dostają zawieszenie prawa wykonywania zawodu, co oznacza, że zarabiają 40 procent mniej. Znajdowanie rzekomych podstaw do postawienia zarzutów karnych, tak jak w przypadku na przykład sędzi Morawiec, Igora Tulei, Włodzimierza Wróbla, po to, by uchylić immunitet, to kolejny bat na sędziów. Uznaniowy, dowolny i bezkarny, bo można znaleźć cokolwiek, a po kilku latach prokuratura nie znajdzie jednak podstawy prawnej do dalszego postępowania. W tym czasie ludzie ci mogą mieć złamane kariery” – wyjaśnia Sylwia Gregorczyk-Abram.

„Sędziów nie każe się represją za wydanie określonego wyroku. Oczywiście w rzeczywistości tak jest, ale szuka się innych powodów. Przegląda się akta wiele lat wstecz, sprawdza statystyki, czyta uzasadnienia, szuka się w nich błędów, czegokolwiek, za co będzie można przedstawić zarzuty.” | Sylwia Gregorczyk-Abram

Jak mówi, szykan wymierzonych w sędziów jest znacznie więcej. Wobec 132 osób toczą się postępowania dyscyplinarne. Jedno toczy się wobec 32 osób za podpisanie listu do OBWE w sprawie wyborów, które nie powinny odbyć się w maju 2020 roku, czyli łamania przez polski rząd praworządności. Część z postępowań jest w fazie wyjaśniającej. „Sędziego prosi się na przykład o wyjaśnienie, dlaczego miał koszulkę z napisem «Konstytucja» albo dlaczego był w krótkich spodenkach, kiedy prowadził na festiwalu Woodstock symulację rozprawy. Wiele z postępowań wyjaśniających dotyczy rzeczy, które prawdopodobnie nigdy nie przerodzą się w postępowanie dyscyplinarne, jednak tego nie wiadomo, a wyjaśnianie może trwać nawet latami. Te działania pełnią funkcję mrożącą. Sędzia ma wiedzieć, że mogą go spotkać konsekwencje, jeśli zrobi coś, co nie spodoba się władzy. Ma się bać na przykład zadać pytania prejudycjalne do TSUE w sprawie zagrożenia niezawisłości sędziowskiej przez nowe przepisy dyscyplinarne, jak pani sędzia Ewa Maciejewska. Ma się bać wydać wyrok, który nie spodoba ministrowi Zbigniewowi Ziobrze, bo mamy przecież przykłady na to, że minister wychodzi zszokowany jakimś rozstrzygnięciem na konferencję prasową. Postępowania wyjaśniające to straszak, nie wobec znanych sędziów, o których jest głośno, tylko tych z mniejszych miast, oni mają się bać”.

Dlaczego jednak jednych sędziów spotykają szykany, a innych nie? W głośnym procesie za tęczową Maryjkę wyrok był przecież nie po myśli władzy, sędzia uznała, że tęczowa aureola nie obraża uczuć religijnych.

Sylwia Gregorczyk-Abram tłumaczy: „Rzecznicy dyscyplinarni nie działają tak, że grożą represją za wydanie określonego wyroku czy orzeczenia. Oczywiście, w rzeczywistości tak jest, ale oni szukają innych powodów, żeby ukarać niedyspozycyjnego sędziego. Sędzia Monika Frąckowiak, która jest aktywną członkinią nieposłusznego władzy stowarzyszenia Iustitia miała szereg opóźnień w wydawaniu uzasadnień i za to postawiono jej zarzuty. Szuka się właśnie takich rzeczy, przegląda się akta wiele lat wstecz, sprawdza statystyki, czyta uzasadnienia, szuka się w nich błędów, czegokolwiek, za co będzie można przedstawić zarzuty. A tak naprawdę będzie wiadomo, że chodzi o pewne konkretne orzeczenie”.

Zastraszanym sędziom pomaga Komitet Obrony Sprawiedliwości. Są w nim między innymi bohaterowie zdjęć wiszących na ścianie Pracowni Duży Pokój. Sędziwie wiedzą, że nie zostaną sami, kiedy wydadzą wyrok nie po myśli władzy – a dzięki tej świadomości mniej boją się postępować w zgodzie ze swoim sumieniem, a nie poczuciem bezpieczeństwa.

Zdjęcie: Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin. Wystawa „Sprawiedliwość”, autor: Piotr Wójcik/Picture Doc. Pracownia Duży Pokój;

Ściana prokuratorów

Prokuratorzy mają najgorzej. Prokuratura zawsze była instytucją hierarchiczną, jednak po 2015 roku została bezpośrednio podporządkowana ministrowi sprawiedliwości, który został prokuratorem generalnym, a więc Zbigniewowi Ziobrze. Może on wpływać na los prokuratorów ze znacznie większym rozmachem niż na kariery sędziów.

Jedną z bohaterek wystawy „Sprawiedliwość” jest prokurator Katarzyna Kwiatkowska. Opowiada Piotrowi Wójcikowi (w ułożonych na stole w galerii kartach): „Prokurator generalny poza ogromnymi uprawnieniami kadrowymi ma ogromne uprawnienia merytoryczne. Może polecić prokuratorowi wykonanie określonych czynności […], może uchylić lub zmienić moją decyzję, czyli może ingerować bardzo głęboko w postępowanie”. Jednocześnie ślady po tych poleceniach nie znajdują się w aktach sprawy, nie wiadomo więc, kto podjął kontrowersyjne decyzje.

Katarzyna Kwiatkowska była degradowana, przenoszona, ostatnio została pozwana przez Prokuraturę Krajową za zniesławienie, którego miała się dopuścić, udzielając wywiadu krytycznego wobec szefów, za co grozi jej kara wysokości 250 tysięcy złotych. Piotrowi Wójcikowi mówi, że domyśla się, dlaczego została zdegradowana – powodem może być krytyczna ocena śledztwa w tak zwanej aferze gruntowej, bardzo niewygodna dla Zbigniewa Ziobry.

Sylwia Gregorczyk-Abram wyjaśnia, jak można uprzykrzyć życie prokuratorom: „Do dyspozycji są postępowania dyscyplinarne, degradacje, delegacje. Kilkoro prokuratorów zostało na przykład przeniesionych kilkaset kilometrów od swojego domu, żeby rzekomo wspomóc tamtejszą prokuraturę. Prokurator Krzysztof Parchimowicz znakomicie potrafi prowadzić najpoważniejsze i najtrudniejsze sprawy, na przykład grup przestępczych, ciężkich zbrodni, a teraz prowadzi sprawy o kradzież roweru. To też jest forma represji. Zwolnić bez powodu nie można, ale oni tego nie muszą robić – wystarczy, że mogą uprzykrzyć komuś życie, to skutecznie hamuje opór.

 

Wystawa „Sprawiedliwosć” autorstwa Piotra Wójcika można oglądać w Pracowni Duży Pokój, przy ul. Wareckiej 4/6 (wejście od Kubusia Puchatka) w Warszawie. „Kultura Liberalna” jest patronem medialnym wystawy.

 

Artykuł jest publikowany w ramach projektu „Kultury Liberalnej” „PraworządźMY”, w którym analizujemy kryzys praworządności w Polsce, a także w Czechach, Bułgarii i na Węgrzech. Projekt jest realizowany dzięki wsparciu National Endowment for Democracy