Aleksandra Sawa: Wyobrażenia miastowych na hasło „wieś”: cisza, natura, idylla. Ile w nich prawdy?
Ruta Śpiewak: Wieś przyciąga bardzo wielu ludzi: od 2000 roku nieustająco wzrasta liczba ludności wiejskiej, a spada liczba ludności miejskiej. Faktycznie, ciągle jest w nas tęsknota za wyidealizowaną wsią, gdzie dobrze karmią, gdzie jest cicho, bezpiecznie, jest bliskość przyrody. Niemniej ludzie wyprowadzają się przede wszystkim na wsie wokół aglomeracji. Na takie decyzje wpływa już nie tylko poszukiwanie spokoju, ale też niższe koszty życia – pod miastem można kupić stupięćdziesięciometrowy dom w cenie, w której nie da się kupić tego rozmiaru mieszkania w obrębie aglomeracji.
Dwa tygodnie temu odwiedziłam znajomego, który mieszka na gęsto zabudowanym osiedlu domów jednorodzinnych pod Warszawą. Z jednej strony pole, z drugiej strony pole, z trzeciej strony pole i droga. Tam nie ma nic: sklepów, żadnej infrastruktury. Formalnie jest to wieś, ale nie ma żadnego elementu wiejskości. Więc mieszkańcy miast szukają idylli, a trafiają właśnie na puste pola pod miastem, które są obszarami zagubionymi – ani nie są wsią, ani nie są miastem. Nie mają nic miejskiego do zaoferowania – szkoły, przedszkola, przychodni. A z drugiej strony, nie mają nic pozytywnego, co może zaoferować wieś.
Co w takim razie jest wsią?
Wieś powinna pełnić różnego rodzaju funkcje, których nie pełni miasto. Są to między innymi funkcje produkcyjne, w tym produkcji żywności, środowiskowa i funkcja rekreacyjna. Jeszcze sto lat temu dominującą grupą na wsi, choć nie jedyną, byli chłopi – osoby związane bezpośrednio z rolnictwem. Do tego wąska grupa osób związanych z usługami i wąska grupa inteligencji, ale zdecydowana większość to byli producenci żywności. Obecnie ulega to daleko idącym zmianom, które nabrały tempa po wejściu Polski do Unii Europejskiej – od tego czasu odsetek ludności zajmującej się rolnictwem ciągle drastycznie spada. Jednak w jakimś stopniu wieś nadal jest powiązana z produkcją żywności. Są coraz większe obszary polskich wsi gdzie dominuje produkcja wielkoobszarowa.
Ale wielkoobszarowi producenci żywności wcale nie wpisują się w ten nasz idylliczny obrazek wsi…
Żywność sprzedawana jako wiejska w założeniu ma być lepsza, naturalna, zdrowsza. Wszystko, co „wiejskie”, jest romantyzowane, bo jest bliżej natury. Z jednej strony, kulturowo wciąż mamy więc zakodowane takie wyobrażenie wsi idyllicznej, z drzewami, kurami, krowami i tak dalej, a z drugiej strony – przez długi czas panowało przekonanie, że mieszkaniec wsi jest gorszy. To się na szczęście zmienia. „Wieśniak” przestaje być postrzegany jako ktoś gorszy.
Jak pani w tym kontekście ocenia modę na agroturystykę? Zdaje się, że takie ośrodki są często zakładane przez miastowych, to miastowi do nich jeżdżą, na dodatek to dość kosztowna forma spędzania wakacji. Czy to sprzyja rozwojowi wsi w sensie gospodarczym?
Gdy Polska weszła do Unii, zaczęliśmy korzystać z programu LIDER, nastawionego na rozwój społeczeństwa obywatelskiego na obszarach wiejskich. Każda społeczność, która chciała korzystać z tych funduszy, musiała napisać Lokalna Strategię Rozwoju. Analizowałam wtedy te strategie i zadziwiające było to, że w prawie każdej promowano rozwój agroturystyki. Promowano go tam, gdzie to było sensowne – rzeki, góry, lasy, ale promowano go też tam gdzie w zasadzie nic nie było… Wszyscy uważali, że tą agroturystyką spowodujemy wielki skok, napływ ogromnych pieniędzy. Była wtedy postrzegana jako klucz do szczęścia i rozwoju.
Agroturystyki na pewno stały się miejscem, które podtrzymuje tę wizję sielskiej wsi. Tylko że to jest wizja kosztowna, wizja dla klasy średniej. Z założenia agroturystykę może prowadzić tylko rolnik, ale oni prawie ich nie prowadzą. Z danych wynika, że tę wizję sielskiej wsi faktycznie podtrzymują głównie mieszkańcy miast – ci, którzy tam jeżdżą, ale też ci zakładający i rozwijający własne agroturystyki. I nie ma w tym nic złego, tak długo, jak potrafią współżyć z rdzennymi mieszkańcami.
Czy ten wielki skok się dokonał? Stawianie na agroturystyki sprzyjało rozwojowi wsi?
To było niemożliwe. Po pierwsze, nie wszędzie są atrakcyjne tereny. Po drugie, nie wszędzie – przynajmniej wtedy – była dobra infrastruktura. Jeżeli zakłada się samą agroturystykę bez żadnej infrastruktury, choćby jakichś restauracji, to zysk z tej agroturystyki będzie dla wsi niewielki – on pójdzie głównie do gospodarza i do tych kilku osób, które gospodarz zatrudnia. Dlatego wraz z rozwojem agroturystyki powinna się w przemyślany sposób rozwijać infrastruktura, w oparciu o lokalne zasoby: i te przestrzenne, i kulturowe, i tożsamościowe. Szczególnie że my – konsumenci – nauczyliśmy się wymagać. Nie przyjeżdżamy już tylko po to, żeby gdzieś spać, ale żeby coś zrobić, coś ciekawego poznać. Oczekujemy, że na tej wsi coś się będzie działo, chcemy poznać lokalny kontekst, lokalne smaki.
Dobrym przykładem takiej oferty są lokalne festiwale. To właśnie tego typu działania przynoszą dużo, zarówno pod względem finansowym, jak i pod względem budowania tożsamości. Zorganizowanie takiego festiwalu wymaga od społeczności zastanowienia się, co mają. Czasami to są rzeczy zupełnie nieoczywiste. Są przecież festiwale śliwki czy różnego rodzaju wioski tematyczne. W zachodniopomorskim powstała wieś hobbitów. Społeczność zaczęła się bawić i chociaż to nie miało nic wspólnego z lokalną tożsamością, to jednak zintegrowało ludzi i okazało się atrakcyjne dla przyjezdnych.
Czy tu nie pojawia się takie zagrożenie, że miejscowi zaczną naginać swoją lokalną kulturę, swoje tradycje pod to, czego oczekują przyjezdni i w efekcie dojdzie do wypaczenia prawdziwej tożsamości takiego miejsca?
Część z tych tożsamości na pewno jest sztucznie wymyślana na potrzeby turystów, ale częściej jest to kwestia wzmacniania tej istniejącej lokalnej kultury, historii. Okres PRL-u próbował zatrzeć tę różnorodność, do tego w niektórych regionach, na przykład na Pomorzu, ciągle widoczne są skutki wymuszonych migracji powojennych ze wschodniej Polski. Pojawiają się tam choćby dania typowe dla okolic Lwowa.
Ale są też obszary, gdzie ta lokalna tożsamość jest bardzo mocno zarysowana i pielęgnowana. Niesamowicie ciekawym przykładem są Kaszuby. Tam rozwinęła się infrastruktura oparta na tym lokalnym kontekście, na tradycjach ludowych. Oczywiście, niektóre miejsca na pewno trochę ją podkoloryzowują. Większą tragedią jest jednak to, że w niektórych regionach całkiem zapomniano o tej lokalnej kulturze i teraz nie chce albo nie udaje się jej odtworzyć. A można próbować to robić nawet na najdrobniejszych rzeczach. W jednej gminie na Mazowszu jest sołtyska, która zakłada teraz muzeum jabłka. Jako że jest to wieś sadownicza, gdzie od dawna zbiera się jabłka, w tym muzeum będzie można zobaczyć, jak wygląda cały proces – jak się zbiera te jabłka, co się z nimi robi. Bardzo jej kibicuję, bo tego typu miejsca mają dwie ważne funkcje: integrują społeczność lokalną i przyciągają osoby z zewnątrz. To jest przykład działań, który powinien być wspierany przez władze lokalne i mieszkańców.
A jak w te kwestie budowania tożsamości lokalnej, poczucia przynależności, wpisuje się ostatnio bardzo widoczny zwrot w kierunku przedstawiania historii z perspektywy chłopskiej, z perspektywy „zwykłych ludzi”? Czy ta zmiana paradygmatu w historii może wpłynąć też na społeczne postrzeganie wsi?
Cieszę się, że ta dyskusja się toczy, bo jest istotna dla całej naszej polskiej tożsamości. Miejmy nadzieję, że będzie się toczyła dalej i będzie włączająca, to znaczy, że nie tylko intelektualna elita będzie się w niej wypowiadała, ale mieszkańcy wsi też poczują się zaproszeni do rozmowy. Chciałabym, żeby ta rozmowa dotknęła też bolesnych punktów, że wieś to też nie jest miejsce idealne i nigdy nie było. Żeby dotyczyła prawdziwej tożsamości wsi – tego, co fajne, ładne i ważne, ale też tego, co trudne i brzydkie. I prawdziwej wsi w ogóle – bo poczucie tożsamości wiejskiej nie zatrzyma nikogo na wsi, która nie ma odpowiedniej jakości szkoły i która jest wykluczona komunikacyjnie.
A sama zmiana w postrzeganiu już nabrała tempa – mieszkańcy wsi przestają być postrzegani jako ludzie gorsi. Pytanie tylko, czy oni sami też przestaną postrzegać siebie jako gorszych i zaczną doceniać swoje życie i tożsamość.
Czy PiS ma w tym swoje zasługi? Ich narracją jest przecież dbanie o „zwykłych ludzi”, a więc i o mieszkańców wsi, zajęcie się ich problemami, podmiotowe traktowanie. Ciekawi mnie, na ile wśród mieszkańców wsi panuje faktycznie takie przekonanie, że wraz z dojściem PiS-u do władzy dokonał się jakiś pozytywny zwrot w traktowaniu tej grupy społecznej przez polityków?
Wieś i jej mieszkańcy są zróżnicowani. Rolnicy wielkoobszarowi, posiadający duże gospodarstwa rolne i prowadzący działalność nastawioną na zysk, są wściekli na kolejne decyzje rządzących. Jest też grupa ludzi, od których zaczęłyśmy naszą rozmowę – takich, którzy tak naprawdę nie mają z wsią nic wspólnego, wyprowadzili się tam, szukając spokoju i tańszego życia, ale pracują w mieście, a ich dzieci chodzą do szkoły w mieście.
Są też właściciele drobnych gospodarstw, dla których obietnice rządzących są kuszące, a 500 plus faktycznie przyczynia się do poprawy jakości życia. Ale jednocześnie decyzje tej władzy są najbardziej krzywdzące dla tej grupy mieszkańców wsi. Weźmy choćby reformę edukacji.
Likwidację gimnazjów?
Tak. To dotyka najbardziej właśnie mieszkańców wsi. Skutki tej reformy nie są jeszcze w pełni odczuwalne, ale długofalowo to będzie ogromna strata dla wsi. Gimnazja były dużą szansą na wyrównywanie poziomów edukacyjnych. W związku z rosnącym problemem depopulacji peryferyjnych obszarów wiejskich, problem zróżnicowanych poziomów małych, słabo finansowych szkół będzie się tylko pogłębiał. Więc mamy grupę mieszkańców wsi, która krótkoterminowo zyskuje na różnego rodzaju benefitach i tej całej opowieści o tożsamości, o wstawaniu z kolan, ale długofalowo – najbardziej traci.
Taki sam mechanizm zachodzi w kontekście klimatu. Fatalna polityka klimatyczna oczywiście uderza w nas wszystkich, ale mieszkańcy wsi jako pierwsi będą odczuwać skutki katastrofy klimatycznej. Wycinanie drzew bezpośrednio wpływa na jakość ich życia już w tej chwili.
W jaki sposób?
Ostatnio rozmawiałam z ekologiczną rolniczką w Beskidach. Tuż nad jej gospodarstwem wycięto ogromną ilość lasów, bo deweloper postanowił postawić tam osiedle z pięknym widokiem na góry. W efekcie teraz jej dom co roku jest zalewany mułem, mieszkańcom wsi obsuwa się grunt. Dla jej produkcji rolnej jest to tragedia. A takich przykładów można by wymienić tysiące.
To jest brak planowania przestrzennego, brak prawdziwej, głęboko przemyślanej polityki klimatycznej, i przede wszystkim brak myślenia perspektywicznego. A nie mówimy przecież o nie wiadomo jak odległej perspektywie – po ścięciu drzew wystarczył rok, ona tragedię miała już następnej wiosny.
W większych miastach można zaobserwować coraz większą dostępność produktów pochodzących z upraw ekologicznych. To jest szansa dla rolników?
Rolnictwo ekologiczne to ogromna szansa, bo za produkcją ekologiczną mógłby też iść rozwój lokalny – to jest powrót do tematu turystyki, ale też rozwój przetwórstwa. W Zielonym Ładzie jest takie założenie, że w 2030 roku 25 procent powierzchni obszarów rolnych będzie w systemie rolnictwa ekologicznego. Moim zdaniem to jest równie prawdopodobne jak to, że w najbliższym tygodniu spotkam yeti na Nowym Świecie. W tej chwili liczba gospodarstw ekologicznych spada, jest raport NIK-u sprzed dwóch lat na ten temat. To, że jest ich coraz mniej, jest winą słabej jakości przepisów na poziomie krajowym, niskiej jakości współpracy instytucji publicznych z rolnikami i współpracy rolników ze sobą nawzajem. Przy produkcji ekologicznej ważna jest też stabilność, przepisy nie mogą się zmieniać co pół roku czy co rok.
W ramach Pawilonu Polskiego na Biennale Architektury w Wenecji, trwa teraz wystawa „Trouble in Paradise” w której można zobaczyć między innymi propozycje sześciu modeli wsi przyszłości. Każdy z nich zwraca uwagę na inną kwestię, na przykład ochrony środowiska, tworzenia wspólnych przestrzeni dla społeczności lokalnej. Wokół jakiej funkcji mogłaby się pani zdaniem rozwijać polska wieś?
Rozmawiałyśmy już o turystyce, ale tak naprawdę niewiele jest obszarów, które w tej chwili decydują się na rozwój tylko i wyłącznie w oparciu o turystykę. Oczywiście są takie obszary, które mają rentę położenia, na przykład nad morzem czy w górach, i wokół tego mogą się rozwijać. Ale większość gmin rzadko decyduje się postawić tylko na jednego konia.
Obszary wiejskie pełnią różnego rodzaje funkcje i modele rozwoju mogłyby iść za tymi funkcjami – funkcją produkcji żywności, środowiskową, estetyki, rekreacyjną i bardzo ważną funkcją, która dobrze rozwija się w Europie Zachodniej – funkcją opiekuńczą.
Polega to na tym, że na wsiach tworzy się gospodarstwa, gdzie osoby w jakimś stopniu zależne mogą spędzać czas i mogą korzystać z terapii z wykorzystaniem zasobów wiejskich. W Holandii działa wiele gospodarstw, których głównym celem są działania terapeutyczne. W Polsce jest już kilka takich gospodarstw terapeutycznych dla osób bezdomnych, których celem jest włączenie z powrotem do społeczeństwa.
Dlaczego tylko kilka?
Wiąże się to z kosztami, ale też z innym spojrzeniem na usługi publiczne. Niemniej, uważam, że to jest bardzo obiecujący kierunek. Szczególnie biorąc pod uwagę, że polskie społeczeństwo starzeje się w bardzo szybkim tempie, a liczba dzieci, która się w Polsce rodzi, dramatycznie spada.
Wieś mogłaby w przyszłości w mniejszym stopniu pełnić funkcję produkcji masowej żywności, a w większym – zapewniania wysokiej jakości opieki nad osobami starszymi, chorymi i w innej formie zależnymi. To są bardzo ważne funkcje, które powinny się dalej rozwijać, bo zapewniają miejsca pracy i pełnią ważną rolę w obliczu starzenia się społeczeństwa. Niestety, o tych funkcjach wciąż za mało się mówi.
Artykuł powstał we współpracy z Zachętą – Narodową Galerią Sztuki, w związku z otwarciem wystawy Trouble in Paradise w Pawilonie Polskim na Biennale Architektury 2021 w Wenecji. Zobacz wystawę online na labiennale.art.pl.