W 2017 roku w samizdacie ukazały się po białorusku, rosyjsku i angielsku wspomnienia więzienne Mikołaja Dziadoka „Kolory równoległego świata”. Po pięciu latach uwięzienia dziennikarz i bloger, który wcześniej pracował głównie dla anarchistycznych projektów białoruskich, opisał funkcjonowanie systemu penitencjarnego. Każdy, kto chce zrozumieć, w jaki sposób drobny, młody człowiek w okularach stał się zagrożeniem dla aparatu państwowego Republiki Białorusi, może znaleźć odpowiedź w tej książce.
Wśród 260 więźniów politycznych reżimu Łukaszenki, którzy w marcu 2021 roku przebywają za kratkami, ponownie znajduje się Dziadok. Od 11 listopada 2020 roku jest przetrzymywany jako osoba prześladowana politycznie: bez oficjalnych zarzutów, bez regularnego kontaktu ze światem zewnętrznym i z wyraźnymi oznakami tortur. Białoruska telewizja państwowa pokazała go w wieczornych wiadomościach – jako dowód rzekomych przygotowań do ataków terrorystycznych. Dla widzów te obrazy były wyraźną informacją o torturach: Dziadok był wcześniej bity, traktowany gazem pieprzowym oraz zmuszany do składania publicznych zeznań pod groźbą śmierci. Jego ojciec uważał, że życie Dziadoka jest w niebezpieczeństwie – współwięzień groził mu śmiercią.
Dziadok opisywał system penitencjarny w Republice Białorusi jako przestrzeń bezprawia już trzy lata przed masowymi protestami, które wstrząsnęły Republiką Białorusi w sierpniu 2020 roku. Pierwszy raz został aresztowany w 2010 roku w okresie poprzedzającym wybory prezydenckie, oskarżony o udział w podpaleniu ambasady Federacji Rosyjskiej na Białorusi. Nigdy nie udowodniono mu winy. Mimo to, w 2011 roku ówczesny student Europejskiego Uniwersytetu Humanistycznego został skazany i od tego czasu przez ponad cztery lata był przenoszony z jednej kolonii karnej do drugiej. Więzienie w Żodzinie, gdzie przeniesiono Marię Kolesnikową, więzienie KGB w centrum Mińska, gdzie od ponad ośmiu miesięcy przebywają dwaj kandydaci na prezydenta Siarhiej Cichanouski i Wiktar Babaryka, kolonia karna na wschodzie kraju, która ma być przekształcona w obóz koncentracyjny – Mikołaj Dziadok opisał wszystkie te miejsca, ich zapach, historię i funkcjonowanie. Analizował, w jaki sposób więźniowie konstruują w nich swoją rzeczywistość społeczną, narzucając własne reguły i podziały grupowe.
Dziennikarz trzeźwym językiem analizuje wnętrze więzień dwóch instytucji, które są fundamentem władzy Aleksandra Łukaszenki: KGB i MSW. Jeszcze na długo przed rokiem 2020 system penitencjarny w Białorusi był mikrokosmosem reżimu, którego przedstawiciele powoływali się na prawo, ale z jego zniesienia uczynili główny sens swoich rządów. Nie ma granic dla konsekwentnej arbitralności państwa w więziennictwie. Dziadok doświadczał tego poprzez pozbawianie snu, ciepła, jedzenia i systematyczne uniemożliwianie kontaktu ze światem zewnętrznym. Każda skarga była przez administrację traktowana jako podstawa do wielotygodniowego odosobnienia. Obecnie, w związku z pandemią, więźniom nie są przekazywane nawet paczki z żywnością, a listy są dostarczane tylko w wyjątkowych przypadkach.
W miejscowości Żodzino, gdzie obecnie przetrzymywanych jest kilkudziesięciu uczestników protestów, Dziadok został pobity. Zmuszano go do stania z rękami przy ścianie. Funkcjonariusze celowo bili go po nogach. Dziadok pisze o „działających nielegalnie policjantach o sadystycznych skłonnościach, którzy nie widzą w tobie człowieka”. Według niego to właśnie oni są powodem, dla którego po sfałszowanych wyborach prezydenckich w 2020 roku na Białorusi wszystko się zmieniło. Nagle system karny w Żodzinie przestał być sprawą pojedynczych więźniów politycznych, takich jak Mikołaj Dziadok, a stał się sednem sporu o praworządność i godność całego społeczeństwa.
W jego książce uwaga skupia się na codziennym życiu współwięźniów, w większości nieudaczników skazanych za kradzieże, rozboje czy handel narkotykami. Dziadok zastanawia się nad tymi, których dorosłe życie zaczyna się i kończy w więzieniu. Śledzi, jak w obliczu brutalnego państwa ludzie zapadają na choroby psychiczne i jako „uciekinierzy” z izolatek są przerzucani do zamkniętych oddziałów karnych. Opowiada między innymi o współwięźniarce o imieniu Ira, która spędzała pięć lub sześć godzin dziennie, na okrągło i głośno opowiadając na korytarzu historie, które wszyscy już słyszeli. Dziadok wspomina, jak samozwańczy wróżbita zaoferował mu możliwość wzbogacenia się na komercyjnym zmywaniu grzechów po wyjściu na wolność i wyjeździe do Rosji.
Po odbyciu kary czterech lat, mimo protestów, bloger został skazany na kolejny rok w szczególnie ciężkich warunkach. To, że domagał się swoich praw, okazało się wystarczającym powodem, by zatrzymać Dziadoka jeszcze dłużej. On sam za ironię losu uważa fakt, że był prawdopodobnie pierwszym anarchistą na świecie, który został zwolniony z więzienia pod naciskiem USA. W 2015 roku Łukaszenka próbował bowiem wyciągnąć rękę do Zachodu, by wywrzeć presję na Rosję, a warunkiem wstępnym było wówczas uwolnienie wszystkich więźniów politycznych. Po wyjściu z więzienia Dziadok ukończył studia na kierunku „Polityka globalna” na Białoruskim Uniwersytecie na uchodźstwie w Wilnie, pracował jako dziennikarz i spisywał swoje obserwacje więzienne. W ten sposób napisał książkę, która w 2021 roku jasno tłumaczy, dlaczego reżim, który więzi swoich przeciwników, nie może wygrać. Dziadokowi udało się uniknąć „załamania” w więzieniu – zachował swój kręgosłup moralny i zaczął wykorzystywać celę jako scenę zaostrzonej walki politycznej.
Łukaszenka od miesięcy systematycznie podnosi cenę za swobodę wypowiedzi, na odważnych nakładając długie wyroki więzienia. Ale Sierhiej Cichanouski, Maria Kolesnikowa i Wiktor Babaryka – jeżeli nie dadzą się złamać poplecznikom Łukaszenki – pewnego dnia również wrócą z więzienia symbolicznie, moralnie i politycznie wzmocnieni. Ich cierpienia za murami, pomimo izolacji, mają charakter publiczny.
Mikołaj Dziadok przez całą swoją opowieść nie traci trzeźwości osądu: „Szczerze mówiąc, nie jest trudno odsiedzieć i cierpieć, jeśli się wie – za co. Nie dla nowego prezydenta, który dochodzi do władzy tylko po to, abyśmy później narzekali, że zdradził swój naród. Nie dla państwa zmieniającego prorosyjską biurokrację na prozachodnią. Nie po to, by białoruskie przedsiębiorstwa przeszły w raz z pracownikami z rąk państwowych do prywatnych, nie po to, by dokumentacja w organach karnych KGB i MSW zmieniła się z rosyjskiej na białoruską, lecz po to, by wnieść swój własny, choć maleńki wkład w powstanie społeczeństwa, w którym jedna osobowość ludzka nigdy nie będzie mogła pozbawić drugiej wolności, praw i godności ludzkiej”.