Powieść „Niepokój przychodzi o zmierzchu”, która w 2018 roku wywołała szeroki oddźwięk w Holandii, ma w polskim wydaniu krzykliwą okładkę z ilustracją skopiowaną z wersji angielskiej i otoczoną hasłami z recenzji: „Szokująco dobra”, „Elektryzująca”, „Olśniewająca”, „Emocjonująca”, „Cudownie dzika”, „Wyjątkowa”, „Nie do zapomnienia” – czyli takimi zachętami, jakie widzimy dziś na okładce każdej lansowanej przez media książki i które swoją częstotliwością oraz namolnością nie tyle zachęcają, ile raczej zniechęcają do sięgnięcia po zachwalany towar. Ponadto powieść została nagrodzona Międzynarodową Nagrodą Bookera za rok ubiegły, co stanowi już nieco poważniejszą rekomendację, a co więcej, na polski przełożył ją z wersji oryginalnej wybitny specjalista w dziedzinie języka i kultury Niderlandów, używając takich słów, jak „czochradło” i „zzuwadło”. Po trzecie wreszcie, osoba, która tę powieść napisała, przedstawia się jako osoba niebinarna, ich pierwsze imię jest imieniem żeńskim, drugie męskim, a niedawno uznano ich za persona non grata w kwestii tłumaczenia wierszy Amandy Gorman na język niderlandzki, ponieważ są biali [1]. Krótko mówiąc, jesteśmy w centrum bieżących wydarzeń.
Wydarzenia bieżące mają jednak to do siebie, że są wielorako powiązane z wydarzeniami wcześniejszymi, chociaż nie zawsze i nie przez wszystkich związki te są dostrzegane. Zacznijmy od względnie mało istotnej sprawy. Nadawanie i przyjmowanie imion żeńskich i męskich dla jednej i tej samej osoby to bardzo stary obyczaj. Dalszy ciąg tego felietonu mógłby się składać tylko z wyliczenia postaci historycznych, które takie imiona nosiły. Różnica polega na intencji – w dawnych czasach takie zestawy nazewnicze wynikały z kultu religijnego. Nowonarodzonym dzieciom nadawano więc imiona szczególnie wenerowanych świętych albo – i tak było najczęściej – imię Matki Boskiej, bez względu na ich płeć biologiczną. Zresztą mężczyźni mający na drugie Maria zdarzają się i dziś.
Skojarzenie z kultem religijnym kieruje nas na powrót w stronę powieści napisanej przez Marieke Lucas Rijneveld. Świat w niej przedstawiony to świat z początku XXI wieku, w którym jednak wciąż czytuje się Biblię na co dzień, odmawia modlitwę przed posiłkiem i zabrania używania imienia bożego nadaremno. W takim otoczeniu – we wsi zamieszkanej przez wyznawców holenderskiego protestantyzmu – dorasta bohaterka utworu wraz z rodzeństwem; nakazy wiary egzekwowane przez rodziców odreagowuje wzmożonym zainteresowaniem własną cielesnością i budzącą się w niej seksualnością. Ale to nie jest powieść o młodzieńczym buncie i radosnym odkrywaniu własnego i cudzego ciała. Jest to powieść o śmiertelności i wyobcowaniu. Oraz o pryszczycy.
Epidemia pryszczycy z 2001 roku, która spowodowała wybicie milionów sztuk bydła i ruinę wielu hodowców, stanowi jeden z węzłowych punktów narracji u Rijneveld. W omówieniach rzadko o tym wspominano, wysuwając na pierwszy plan epizod początkowy – śmierć starszego brata bohaterki, który tonie w przerębli podczas jazdy na łyżwach. Pozornie właśnie to wydarzenie jest bodźcem dla wielu złych rzeczy, które dzieją się później w ich domu rodzinnym. Ale powieść jest napisana w taki sposób, że nie da się przesądzić, co z czego w niej wynika. Kolejne obrazy przesuwają się przed czytającymi w luźnym związku ze sobą. I nie jest to skutkiem słabości warsztatowej, wręcz przeciwnie.
Dominantą świata u Rijneveld nie jest bowiem jakiekolwiek konkretne wydarzenie w tym świecie zachodzące. Nie ma tam „punktu zerowego”, od którego rozpoczyna się rodzinne przekleństwo, nie jest to kolejny dramat międzypokoleniowego fatum. Dominuje w nim natomiast wszechobecność śmierci, dziejącej się i widocznej wszędzie w środowisku, zdawałoby się, kipiącym życiem. Śmiertelność i martwota rzucają się bohaterce w oczy wszędzie, gdzie się skieruje. Liczne zwierzęta, chomiki, ropuchy, krety, krowy, na jej oczach konają śmiercią powolną lub gwałtowną, a w umyśle tej dwunastoletniej dziewczyny obrazy umierania i ślady pobożności jej rodziców (pozbawionej jednak realnej, żarliwej wiary) mieszają się z przeczuciami budzącej się seksualności i z bardzo niewyraźnymi pogłosami holokaustu, o którym dowiedziała się w szkole.
Tak zestawiony obraz rzeczywistości relacjonowany jest w tekście powieści bez nachalności i bez przesady, spokojnie i rozważnie, także bez fajerwerków językowych. Mimo że narratorka ma tylko dwanaście lat, mówi jak dorosły, poważnie doświadczony człowiek. Chłodno sprawozdaje swoje reakcje i zachowania, którymi usiłuje odreagować to, co ją spotyka na zewnątrz. Cała powieść stanowi studium dziecinno-młodzieńczego lęku przed światem, osamotnienia odczuwanego pośród licznej rodziny oraz chłodu i radykalnego wycofania emocjonalnego, którego nie są w stanie przezwyciężyć penetracje otworów ciała, mniej mające wspólnego z przyjemnościami erotycznymi, a więcej z badaniem lekarskim. Jest to proza nieprzynosząca ani prostej przyjemności lekturowej, ani pocieszenia intelektualnego. Można natomiast doceniać jej przemyślaną strukturę, kryjącą zamysł twórczy pod powierzchnią pozornej niedbałości.
Dlatego też można przy tej powieści mieć wiele skojarzeń nie z „życiem”, a ze „sztuką”. Na poziomie stylu literackiego przywodzi ona na myśl utwory Elfriede Jelinek i Herty Müller; na poziomie fabuły może się kojarzyć na przykład z „Betonowym ogrodem” Iana McEwana (ze względu na śmiałe eksploracje ciała prowadzone przez rodzeństwo) i z „Wilgotnymi miejscami” Charlotte Roche (ze względu na duże zainteresowanie bohaterek własnymi wydzielinami i sekrecjami cielesnymi); na poziomie kultury narodowej trudno zaś nie pomyśleć o płótnach Pietera Breughela Starszego, o jego scenach rodzajowych przeładowanych niby nieważnymi szczegółami, które można i trzeba długo studiować, żeby zobaczyć, na czym polega życie przedstawionych na nich postaci.
Ale jest to Breughel ożeniony z Boschem. Bo wśród tej masy drobnych szczegółów wiejskiej egzystencji od czasu do czasu wyłania się detal niesamowity, przeraźliwy albo makabryczny. Wyłania się i niknie. Nie jesteśmy bowiem, czytając „Niepokój przychodzi o zmierzchu”, postawieni przed sceną horroru, a jeśli już, to takiego, który rozgrywa się na co dzień w wielu niczym się niewyróżniających domach. W medialnych relacjach z tej powieści podkreślano negatywny wpływ religii na życie bohaterów. Jest to jednak sąd nieco przesadny, nie dlatego, żeby wpływ ten był pozytywny – jest bowiem zły w istocie – ale z powodu, który opisałem wyżej. Rijneveld nie wystawia żadnej przyczyny zła na pierwszy plan. Wartość powieści polega między innymi na tym, że nie daje ona wyraźnej odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego po tragicznej wprawdzie, ale jednak zwyczajnej śmierci młodego chłopaka z niderlandzkiej wsi stan jego rodziny coraz bardziej się pogarsza.
„Niepokój przychodzi o zmierzchu” nie jest propozycją nowej jakości w literaturze. Nie jest pewne, czy po dwóch stuleciach niebywałego rozwoju literatury w Europie (czyli po tym, co się w niej działo przez cały XIX i XX wiek) jakieś nowe jakości są w niej jeszcze w ogóle możliwe. Głównym obszarami tematycznymi są tu śmiertelność i seksualność – czyli tematy odwieczne, stare jak świat, analizowane wciąż i wciąż, poczynając od najstarszych eposów i tekstów religijnych ludzkości. Jest natomiast ta powieść przykładem spokojnego, uważnego spojrzenia na nienowe problemy okiem osoby urodzonej w ostatniej dekadzie XX wieku i dorastającej już w świecie współczesnym, osoby, dla której kultura literacka ubiegłego wieku nie była naturalnym elementem formowania. Literatura jest zdumiewająco żywotna, nawet kiedy opowiada o śmierci. Może dzieje się tak dlatego, że ludzkie dramaty, leżące zawsze u jej podłoża, też są zdumiewająco żywotne i rozgrywają się wciąż od nowa w zmieniających się z upływem czasu dekoracjach.
Przypis:
[1] Deklinacja zaimków i czasowników odnoszących się do osób niebinarnych jest w polszczyźnie skomplikowana. Na potrzeby tekstu autor przyjął opcję stosowaną w angielszczyźnie: they/them (oni/ich). Rijneveld stosuje do siebie odmianę „they” po angielsku, po niderlandzku z kolei pozostaje przy rodzaju żeńskim [przyp. red.].
Książka:
Marieke Lucas Rijneveld, „Niepokój przychodzi o zmierzchu”, z języka niderlandzkiego przełożył Jerzy Koch, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021.