Mój jedenastoletni syn wrócił niedawno ze szkoły poruszony tym, co usłyszał na przystanku, czekając na tramwaj. „Mówili przez głośnik, że aborcja to zabijanie dzieci i że trzeba to zatrzymać, a ludzie na przystanku zerkali w tym czasie na mnie” – relacjonował. Wziął przekaz z furgonetki antyaborcyjnej do siebie i zapytał: „Mamo, naprawdę chcą zabijać dzieci?”.
I druga historia. Głośny etap Tour de Konstytucja w Dobczycach (w Małopolsce, to ważne). trzydziestodwuletni prokurator Bolesław Laszczak, zwracając się do ludzi młodych, opowiada przez głośnik o tym, że w Konstytucji jest zapisana wolność sumienia, wolność zgromadzeń. Kiedy przemawia, ulicą nadchodzą parami dzieci mniej więcej w wieku mojego syna. Stają naprzeciwko, kiedy prokurator akurat mówi: „Można powiedzieć, że mnie Konstytucja nie dotyczy, po co mi wolność sumienia, przecież do głowy mi nie wejdą. Można powiedzieć, że mnie wolność zgromadzeń nie dotyczy, bo mam Minecrafta, Cyberpunka, mam Wiedźmina dwójkę, nigdzie nie muszę iść. Ale nas to wszystko dotyczy. Wyobraźmy sobie sytuację, że możesz być ścigany za wszystko, jedziesz na aborcję do Czech, prokuratorzy zatrzymają was na granicy, bo takie jest rozporządzenie, cóż z tego, że jest ono sprzeczne z Konstytucją. A Konstytucja stanowi zręb, jesteśmy obywatelami i mamy swoją niezbywalną godność ludzką”.
Na „ratunek” dzieciom poddanym szkodliwej indoktrynacji ruszył jeszcze tego samego dnia minister edukacji Przemysław Czarnek wsparty przez małopolską kurator oświaty Barbarę Nowak. Wobec dyrekcji szkoły, która zorganizowała wyjście na uliczne spotkanie propagujące wiedzę o Konstytucji, wytoczono postępowanie dyscyplinarne. Na ratunek mojemu synowi nikt nie przybył i nie przybędzie. O furgonetkach z głośnikami i krwawych obrazkach bezsilni rodzice grzmią od dawna, jednak wciąż są one wszechobecne na ulicach miast.
Zdarzenie z Dobczyc i jego konsekwencje oraz przygoda mojego syna pokazują jednak coś więcej niż nierówność uczestników debaty ulicznej. Pokazują, że władza boi się Konstytucji, ale też, że jej potrzebuje, bo gdyby nie wolności w niej gwarantowane, antypisowscy prezydenci i burmistrzowie dawno pozbyliby się furgonetek z ulic miast, którymi zarządzają. Organizatorzy antyaborcyjnych akcji korzystają jednak z praworządności, która nam jeszcze została. Organizatorzy Tour de Konstytucja też próbują to robić, jednak akurat im władza utrudniania działania, dopatrując się uchybień i oskarżając o motywacje polityczne. Nic dziwnego, temat Konstytucji jest dla osób sprawujących w Polsce władzę po 2015 roku niewygodny, bo sama Konstytucja jest dla nich niewygodna. Jak powiedział w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” prof. Mirosław Wyrzykowski – nie ma rozdziału Konstytucji, którego normy nie zostałyby od tego czasu naruszone [zobacz: część 1 wywiadu, część 2 wywiadu].
Walka Konstytucją
Właśnie to próbował przekazać słuchaczom w Dobczycach prokurator, na którego przemówienie weszły akurat dzieci – Konstytucja dotyczy naszego życia, naruszanie jej przepisów to działanie przeciw nam. Nie tylko przeciw sędziom, prokuratorom, urzędnikom, ale przeciw każdemu z nas. Kiedy jedziemy na aborcję do Czech, korzystając z prawa do wolności osobistej, ale także wtedy, kiedy bierzemy udział w protestach ulicznych, korzystając z wolności zgromadzeń, czytamy ulubione tygodniki, które korzystają z wolności słowa i prawa do informacji, kiedy podejmujemy decyzje, kierując się wolnością sumienia i wolnością wyznania.
Konstytucja dotyczy też władzy – tego, ile jej wolno. Ogranicza ją, trzyma w ryzach. A kiedy władza chce za dużo, Konstytucja robi się dla niej niewygodna. I tak właśnie stało się teraz – powoływanie się na Konstytucję nie sprzyja poczynaniom władzy, sprzyja natomiast tym, którzy są jej poczynaniom przeciwni, stąd też Konstytucja faktycznie stała się polityczna. Najważniejsza ustawa, której istotą jest bezstronność i niepolityczność w rzeczywistości nadużywania władzy, stała się podstawą do oporu, a więc sprzyja przeciwnikom politycznym Zjednoczonej Prawicy.
Walka Krzyżem
Zostawmy na chwilę Konstytucję i weźmy inną świętość (dla wielu) – krzyż. Przed 2015 rokiem krzyż był polityczny w tym samym sensie, co teraz Konstytucja. Używanie najważniejszego symbolu religii katolickiej do walki politycznej nie było wtedy, oczywiście, nowością i nie skończyło się wraz ze zmianą polityczną, jednak wtedy polityczna siła krzyża była wyjątkowo widoczna i odegrała dużą rolę. Ustawiany samozwańczo przed Pałacem Prezydenckim krzyż poświęcony ofiarom katastrofy smoleńskiej był emanacją frustracji i niezadowolenia społecznego, które wtedy dojrzewało. Był elementem walki o inny porządek, potrzebny tym, którzy później zdecydowali o politycznej zmianie. Krzyż dobrze wyrażał tę potrzebę, stał się elementem ulicy, nawet gdy został przeniesiony i zostali już tylko jego obrońcy. Dla ówczesnego porządku politycznego krzyż był groźny, ludzie przed nim zgromadzeni domagali się ukarania Tuska i oczywiście jego odejścia. Być może dlatego teraz władzy, która została wybrana na fali posmoleńskiej polaryzacji, nie podoba się, że na ulice wyszła laicka świętość, czyli Konstytucja. Czy myślą wtedy, do czego doprowadził obecny na ulicach krzyż?
Brawurowe, ale nieudane odbicie tematu
Opozycja przejęła Konstytucję tak, jak kiedyś PiS przejęło tragedię smoleńską. Konstytucja też dotyczy wszystkich, ale kojarzy się tylko z jedną stroną. Nie jest symbolem władzy, tylko tych, którzy są jej działaniom przeciwni. To dość oczywiste, władza nie może za swój drogowskaz uczynić czegoś, co regularnie łamie, z czym się nie liczy.
A jednak próbuje. Co jakiś czas politycy PiS-u powołują się na Konstytucję, uzasadniając swoje decyzje. Na przykład w sprawie wyborów kopertowych. Przygotowując je, premier i szef KPRM stali na straży Konstytucji – informowało Centrum Informacyjne Rządu w reakcji na kontrolę NIK w tej sprawie. Innym razem portal wPolityce.pl ogłaszał tryumfalnie: „Waszczykowski ostro do Timmermansa: «Będziemy przestrzegać konstytucji, a nie waszego wyobrażenia o niej»”. Czyli – nie będą nam w obcych językach mówili, jak mamy przestrzegać Konstytucji, ona jest nasza, a nie ich.
To jednak nic nie dało. Konstytucja nie zaczęła kojarzyć się z PiS-em. A teraz w dodatku może się okazać, że dzięki ministrowi Czarnkowi i kuratorce Nowak ludzie zaczną się interesować tym, co na jej temat mówią organizatorzy Tour de Konstytucja.
Dodać Konstytucji ognia
Debaty uliczne to stały element kultury politycznej demokratycznych państw, to konsekwencja obywatelskich wolności. Nastrojami ulicznymi łatwo jednak kierować populistom, a oni wpływają na wyniki wyborów, więc rządzący ulicznych debat nie lubią. Ulica jest także forum potrzebnym do prowadzenia gry politycznej, kiedy przewidziane w Konstytucji zasady państwa demokratycznego nie działają, ograniczana jest wolność słowa, a media publiczne bliższe są propagandzie niż stronniczości. Władza, która nastała dzięki rozhuśtaniu nastrojów między innymi za pomocą regularnych ulicznych happeningów, na pewno niechętnie patrzy na eksplozje nastrojów jej przeciwników podczas publicznych demonstracji.
Czy może jednak bać się ulicznych happeningów konstytucyjnych? Nie ma co się łudzić, opowiadanie o prawach obywatelskich nie ma w sobie tego ładunku emocjonalnego, co marsz z pochodniami (i krzyżami). Jest jednak coś, co może dać szansę na zaistnienie tej nudnej Konstytucji – rozhuśtanie emocji wokół niej. A minister Czarnek wspólnie z kurator Nowak właśnie zaczęli to robić. Użyli niezawodnego do podnoszenia nastrojów narzędzia – wojny kulturowej, w której amunicją jest aborcja i niewinne słuchające o niej dzieci. Jakby nie widzieli, że teraz ta broń może zadziałać przeciwko nim, bo sfrustrowani nachalną, wywołującą skrajne emocje kampanią antyaborcyjną mogą szukać ratunku w Konstytucji, która właśnie, dzięki Czarnkowi i Nowak, dostała ognia. Może minister i kurator się nie zorientują.
Felieton jest publikowany w ramach projektu „Kultury Liberalnej” „PraworządźMY”, w którym analizujemy kryzys praworządności w Polsce, a także w Czechach, Bułgarii i na Węgrzech. Projekt jest realizowany dzięki wsparciu National Endowment for Democracy.