Berta, Barbara, Violetta i Kalina – prababka, babka, matka i narratorka opowieści, które łączy wspólna krew, a większość z nich także nazwisko. Bator wraca na Dolny Śląsk i snuje opowieść, która klimatem nieco przypomina jej trylogię wałbrzyską. Nie jest to zarzut, wręcz przeciwnie. Nie przypadkiem właśnie za „Ciemno, prawie noc” Bator odebrała w 2013 roku Nagrodę Literacką „Nike”. Choć akurat najnowszej opowieści bliżej raczej do „Chmurdalii” i „Piaskowej Góry”.

Siła kobiet 

Kobiety u Bator są właściwie samowystarczalne, mężczyźni to dodatek do ich życia, choć najwięcej błędów popełniają właśnie wtedy, kiedy gonią za miłością. Wszystkie cztery wplątują się w relacje, w których nie mają oparcia, wybierają mężczyzn, na których nie mogą lub nie chcą polegać. Są bierni, ale częściej odchodzą lub umierają. W chwilach kryzysu czy tragedii to na barki kobiet spada utrzymanie w ryzach rzeczywistości i wyjście z niej obronną ręką. Saga, którą tym razem wybrała Bator, to jednocześnie herstoria, której wciąż tak bardzo brakuje w polskiej literaturze, a która jest naszą polską (choć zapewne nie tylko) codziennością.

Berta, Barbara i Violetta żyją nie tylko w biedzie, ale też z brakiem rodzicielskiej miłości i czułości. Kalina ma najukochańszą Bunię, choć miłość matki także ją ominęła. Berta wychowuje się tylko z ojcem, dla którego najważniejsza jest praca – przyrządzanie wyrobów mięsnych, do czego również przygotowuje kilkuletnią dziewczynkę, ucząc ją kolejnych partii ciała zabijanych zwierząt, dotykając kolejnych części ciała dorastającej dziewczyny i oczekując od niej ich precyzyjnego nazwania: nóżki, golonka, udziec, szynka, łopatka, boczek, żeberka, polędwica, biodrówka, schab, mostek, karkówka, słonina, podgardle, głowa. Ręce ojca przesuwają się po ciele dziewczynki i pozostawiają ją w stanie strachu, traumy i poczucia wstydu. Taka historia nie ma prawa skończyć się dobrze.

Barbara pierwsze lata życia spędza w domach dziecka prowadzonych przez zakonnice. Jej pierwszym językiem jest niemiecki, po II wojnie światowej znajduje się już na ziemiach polskich. Poniemieckie uwiera. To również temat, który na marginesie sygnalizuje nam Bator. Po wojnie do sierocińca przychodzi polska para – Maria i Jakub Serce, która zabiera ze sobą kilkuletnią Basię. Dziewczynka wytrenowana w „znikaniu” nadal nie chce zajmować zbyt wiele miejsca, stara się zasłużyć na dobre słowo, czułość, miłość. Nowych rodziców, podobnie jak Barbary, nie ominęła strata i trauma, może dlatego wydają się tak doskonale do siebie dopasowani. Nowy język – polski – to także nadzieja na nowe życie.

Violetta – przez V i dwa t – o czym przypomina nam uparcie narratorka, marzy zaś o lepszym życiu. Jej matce wystarcza małe mieszkanie na prowincji, to aż za wiele, ale Violetta chce poznać Kraków, Paryż, Londyn. Wciąż szuka tego, który pozwoli jej wyrwać się z niewystarczającego, nudnego życia. Karol od początku nie spełnia pokładanych w nim nadziei, ale kobieta doskonale wie, że mogła trafić gorzej. W końcu przyszły ojciec Kaliny ma własne mieszkanie i wujka w Szwajcarii, a więc zobaczył kawałek świata, o którym tak marzy Violetta. Kalina mimowolnie staje się przypomnieniem, że tych marzeń już nigdy nie spełni. Matkę zastępuje jej ukochana babcia Barbara, która jednak nieoczekiwanie znika z życia narratorki. Ta bolesna nieobecność staje się przyczynkiem do opowiedzenia historii czterech pokoleń kobiet, które łączy dziedziczona trauma. Jaka? To właśnie ona jest pewną zagadką, która nie tylko spaja przeszłość i teraźniejszość, ale upodabnia „Gorzko, gorzko” do wałbrzyskiej trylogii.

Cielesność

Nowa powieść Bator jest sensualna, pełna zapachów i smaków, nie boi się ukazywać cielesności i seksualności. Autorka opisuje obrazowo przygotowywane przez Bertę podroby, ale też śmiałe, erotyczne (ale nie pornograficzne) sceny seksu. Zresztą widać tu wyraźnie nić, która łączy te aktywności. To, co zwierzęce, nietrwałe jest jednocześnie bardzo ludzkie, ukazuje naszą kruchość. Bohaterkami powieści nierzadko rządzą namiętności, śmiało idą za instynktem, a także intuicją. Często wynikają z tego kłopoty i destabilizacja. Cielesność ciąży bohaterkom, są przez nią definiowane, ale mierzą się nie tylko z postrzeganiem ich przez ciało, które czyni z nich kochanki, żony i matki, ale także próbą odnalezienia się w nowym świecie, poszukiwaniem pracy, pierwszymi próbami wyzwolenia. Wątek cielesności ma też swoją ciemną stronę – przemocy fizycznej, której doświadcza Barbara. Sugestywność opisów bicia wytrąca nas z linearnej lektury, jako czytelniczki i czytelnicy w jakiś sposób tracimy swobodę, poczucie pewności. Przemoc jest zresztą częścią życia wszystkich kobiet, choć nie są wyłącznie jej ofiarami, ale same czasem są jej sprawczyniami.

Mikrospołeczność

Joanna Bator osadza swoją opowieść w Unisławiu Śląskim, Sokołowsku, Wałbrzychu i Wrocławiu. Odkrywa przeszłość Dolnego Śląska, przypomina historię sanatorium dla chorych na gruźlicę w Görbersdorf, przywołuje przedwojenne nazwy miejscowości. Obserwujemy koegzystencję kilku rodzin w jednej kamienicy, dla których przełomowe momenty historyczne są tłem, ważnym o tyle, o ile wkraczają w ich życie, zwykle je utrudniając. Przyjaźnie, życzliwość, ale i animozje łączą sąsiadów z kamienicy przy placu Górnika. Jednak to świat, w którym każdy odgrywa swoją rolę – mężczyźni czują się głową rodziny i wymagają takiego traktowania, nawet jeśli na nie nie zasługują, kobiety cierpią w ciszy, rzadko się skarżą – najwyżej we własnym, kobiecym gronie. Jednak potrafią zburzyć ten porządek. Mają swoje cele, marzenia, plany, chcą być szczęśliwe i szukają ścieżki, która ich do tego zaprowadzi. Bator świetnie buduje obraz mikrospołeczności, które znają wszystkie swoje tajemnice, towarzyszą sobie w smutku i radości, potrafią dochować sekretów, ale być także oswojonym wrogiem, który jest zawsze lepszy od tego, którego jeszcze nie znamy.

Kalina, reprezentująca najmłodsze pokolenie, nie chce przyjąć traumatycznego dziedzictwa, które przypadło jej w udziale. Podejmuje własne śledztwo, które zaczyna się blisko sto lat przed jej narodzeniem. I choć formalnie mamy cztery głosy – Berty, Barbary, Violetty i Kaliny, to tak naprawdę opowieść jest przefiltrowana przez spojrzenie i emocje tej ostatniej, która ma w sobie coś z narratorki wszechwiedzącej i to właśnie ona spaja całą opowieść. W losach tych czterech bohaterek może się przejrzeć wiele z nas. Jest to bowiem saga, która pokazuje nam kobiecość z wielu perspektyw: kochanki, córki, matki, wojowniczki, marzycielki, idealistki, realistki, ale przede wszystkim takiej, która nie gloryfikuje macierzyństwa i poświęcenia. Losy Berty, Barbary, Violetty i Kaliny to losy kilku pokoleń polskich kobiet i wiele z nas odnajdzie w nich losy naszych prababek, babek i matek.

 

Książka:

Joanna Bator, „Gorzko, gorzko”, Znak, Kraków 2020.