Jeszcze kilka lat temu, przynajmniej w Polsce, energetyka wydawała się specjalistycznym i raczej niszowym tematem, z całą pewnością nie materiałem na bestsellery, które przeciętna osoba miałaby ochotę czytać w wolnym czasie. A przecież książki o tematyce ściśle związanej z energią wygrywały nagrody Pulitzera (na przykład Daniel Yergin za monumentalną historię ropy naftowej, „The Prize”, w 1992 roku) lub inne prestiżowe wyróżnienia (w 2018 roku Serhii Plokhy otrzymał Baillie Gifford Prize za „Chernobyl: History of a Tragedy”, a Kate Brown zdobyła kilka nagród i nominacji za „Manual for Survival”, inną książkę o katastrofie czarnobylskiej).
Wzrost świadomości kryzysu klimatycznego wpływa też na zainteresowanie energią – bo to jej produkcja najbardziej przykłada się do globalnego ocieplenia, a transformacja energetyczna jest najważniejszym elementem ochrony klimatu. Być może dzięki temu, w ciągu ostatnich 2–3 lat ukazało się kilka nowych pozycji dotyczących różnych gałęzi energetyki. Którą warto spakować do walizki na wyjazd?
Życiorys i polskie korzenie ropy naftowej
Szukającym przystępnego wprowadzenia do największej energetycznej rewolucji XX wieku – rozpowszechnienia się ropy naftowej – z całą pewnością można polecić wydaną przez Mando książkę Andrzeja Krajewskiego „Krew cywilizacji. Biografia ropy naftowej”. Ktoś mógłby zapytać, czemu czytać o ropie, kiedy do 2050 roku świat musi osiągnąć neutralność klimatyczną, a to oznacza nieuchronny koniec wydobycia ropy i gazu. Owszem, w dłuższej perspektywie, ale ropa naftowa pozostanie ważnym surowcem pewnie do końca naszego życia, a może dłużej. Książka Krajewskiego pozwala zrozumieć jej popularność, atrakcyjność i wyjątkową moc.
Autor rzeczywiście opowiada niemal cały życiorys swojej bohaterki, zaczynając od pierwszych odkryć nowych zastosowań dla „oleju skalnego”, przez początki transportu samochodowego, zaordynowaną przez Winstona Churchilla rewolucyjną transformację brytyjskiej marynarki wojennej z węgla na ropę, aż do współczesności. Opowiada o biznesie naftowym, od jego prapoczątków w Galicji i Baku (Ignacy Łukasiewicz i bracia Nobel), pierwszej globalnej fortunie (Rockefellerów), aż po powstanie międzynarodowego kartelu prywatnych producentów – tak zwanych „Siedmiu Sióstr” – oraz odpowiedzi państw bogatych w złoża ropy – powołania OPEC.
To bardzo przystępna lektura, łącząca historię z dobrą dziennikarską prozą. Krajewski ożywia swoją opowieść całym workiem anegdot, często pozwalając sobie na ciekawe dygresje związane z życiem licznych ważnych dla historii ropy naftowej postaci. Krytyczny czytelnik zajmujący się tematyką energetyczną nie może nie zauważyć podobieństwa (wynikającego z samego tematu) do wspomnianej już „kultowej” książki Yergina. Krajewski korzysta niejako na tym, że „The Prize” nigdy nie została w Polsce wydana w dużym nakładzie i wypełnia tę istotną lukę własną opowieścią, która jest w dodatku dopasowana do polskiego czytelnika. Ignacy Łukasiewicz odgrywa w niej dużą rolę, z całą pewnością większą niż w standardowej, „globalnej” narracji, a może też nieco większą niż jego rzeczywisty wkład w rozwój sektora naftowego. Na pewno jednak mile łechce narodową dumę, tym bardziej że Łukasiewicz stał się niedawno patronem sieci instytutów badawczych.
Skąd się bierze prąd?
Dla tych, którzy chcą móc odpowiedzieć na to pytanie inaczej niż „z gniazdka”, ciekawą propozycją jest na pewno „Wiek energetyków” autorstwa dwóch świetnych branżowych dziennikarzy, Bartłomieja Derskiego i Rafała Zasunia (wspartych merytorycznie przez Roberta Grudzińskiego). O ile historia ropy, surowca, przez który toczono wojny i wytyczano granice, na pewno interesuje wielu czytelników, to wydawać by się mogło, że elektroenergetyka to wciąż hobby dla nielicznych. Nic bardziej mylnego. Energia elektryczna jest najbardziej elastyczną i wielofunkcyjną formą energii, jaką dysponujemy, żyjemy w epoce dążącej do niemal kompletnej elektryfikacji i to właśnie ten sektor jest przyszłością (na pewno w większym stopniu niż naftowy).
Derski i Zasuń snują fascynującą opowieść, która rozpoczyna się jeszcze przed XIX wiekiem, a kończy po roku 1989. Dzięki świetnej kwerendzie źródłowej opisują pierwsze eksperymenty z elektrycznością na ziemiach polskich już w wieku XVIII, a potem prowadzą czytelnika przez stopniową elektryfikację, której historia zaczyna się pod zaborami i splata z odzyskaniem niepodległości, a potem – budowaniem socjalistycznej ojczyzny po wojnie. Dzięki przyjęciu perspektywy swoich bohaterów – przede wszystkim inżynierów budujących system energetyczny – przedstawiają w pewnym sensie alternatywną historię Polski, opowiedzianą poprzez infrastrukturę, a nie politykę. I tak, prezydenta Narutowicza poznajemy przede wszystkim jako budowniczego hydroelektrowni, na powstanie warszawskie patrzymy z perspektywy walczących o utrzymanie pracy elektrowni na Powiślu energetyków, a PRL to okres nadrabiania cywilizacyjnych zapóźnieni, zaspokajania energetycznego głodu i heroicznej walki z wiecznym niedoborem.
Choć autorzy nie są naukowcami, pomnik, który budują polskim energetykom, mógłby pod względem bogactwa źródeł zawstydzić niejednego historyka, a dziennikarski warsztat zapewnia przystępność opowieści o, co by nie mówić, trudnych technicznych kwestiach. Choć trafiają się drobne błędy (ot na przykład Benjamin Franklin nazwany jest „pierwszym prezydentem USA”, choć nie był ani pierwszym, ani prezydentem w ogóle), ta książka jest prawdopodobnie najważniejszą publikacją na temat polskiej energetyki w ostatnim dziesięcioleciu, a bez jej znajomości trudno zrozumieć wyzwania, przed jakimi stoi system energetyczny w obliczu nieuchronnej dekarbonizacji. Gorąco polecam ją wszystkim, którzy będą w stanie zdobyć egzemplarz z dość ograniczonego (mimo dodruku) nakładu.
Wojna i energia w mikroskali
Oglądając telewizyjne wiadomości, możemy mieć wrażenie, że wiemy mniej więcej, jak działa świat – wiemy, że tu i tam trwa wojna, wiemy, że zmienia się klimat, wiemy, że gdzieś tam wydobywa się węgiel, a potem on trafia do elektrowni. Nic jednak nie działa na wyobraźnię tak jak przyjrzenie się temu wszystkiemu w skali mikro. Prześledzenie wydobycia węgla od momentu, gdy człowiek z żelazkiem i pyrlikiem schodzi pod ziemię, a także przyjrzenie się wojnie (domowej) z punktu widzenia ludzi żyjących na co dzień w miejscu, gdzie ona się toczy – szybko uświadamia nam skalę naszej niewiedzy.
„Czarne złoto” autorstwa czołowej polskiej specjalistki od węgla – Karoliny Bacy-Pogorzelskiej – oraz czołowego eksperta od Ukrainy i Białorusi – Michała Potockiego – to reporterski majstersztyk. Dzięki wielu miesiącom ich (ryzykownej momentami) pracy, w wydanym przez Czarne reportażu zaglądamy za kulisy trwającej na wschodzie Ukrainy wojny, poznając mechanizmy polityczne i ekonomiczne utrzymujące przy życiu tak zwane separatystyczne republiki, a także nowe hierarchie, oparte na oligarchicznych majątkach i quasi-mafijnym biznesie. Mimo drastycznych zmian jedno wciąż pozostaje pewnikiem – zawsze znajdzie się ktoś, kto zbuduje system zorganizowanego wyzysku najbiedniejszych mieszkańców Donbasu.
To, co udało się Bacy-Pogorzelskiej i Potockiemu ustalić, powinno wstrząsnąć polityką i energetyką w Polsce i w Unii Europejskiej, a może także w Stanach Zjednoczonych. Autorzy udokumentowali różne sposoby i kanały, którymi objęty sankcjami węgiel z Donbasu trafia do Polski, do Gruzji, nawet do Belgii. To, że seria artykułów śledczych na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” oraz książkowy reportaż nie wywołały trzęsienia ziemi, pokazuje niestety jedynie skalę wygodnej hipokryzji polskich i zachodnich elit politycznych. Skrupulatne dokumentowanie wszystkich powiązań (na poziomie o wiele wyższym niż popularne ostatnio śledzenie, „kto z kim był na przyjęciu”), powoduje, że miejscami książka traci nieco na płynności i czytelnik jest przytłoczony liczbą nazwisk, nazw firm, miejsc itd. Mimo to, ten reportaż pokazuje, jak doskonale można rozłożyć „politykę energetyczną” na czynniki pierwsze, a dla zainteresowanych polityką wschodnią będzie odświerzającym doświadczeniem narracji pisanej oddolnie, a nie zza biurka analityka.
Energetyczne „straszenie Niemcem”
Wysyp książek energetycznych oznacza jednak, że można trafić na zdecydowanie mniej wartościowe pozycje. O ile poprzednie dwie książki, dzięki zebranym przez autorom faktom, pozwalały spojrzeć na nowo na wydawałoby się znane problemy, wydana nakładem własnym portalu Energetyka24 debiutancka książka Jakuba Wiecha „Energiewende” to przede wszystkim zebranie w jednym miejscu mitów i fobii dotyczących naszych zachodnich sąsiadów oraz ich wizji transformacji energetycznej. Popularność Wiecha jest o tyle zaskakująca, że cała jego twórczość skupia się w zasadzie tylko na dwóch wątkach. Pierwszy to klimatyczna ewangelizacja prawicy, co w gruncie rzeczy trzeba pochwalić i czemu poświęcona jest jego druga książka „Globalne ocieplenie”, którą szczegółowo recenzowałem w lutym. Drugi wątek to antyniemiecka krucjata, połączona z lobbowaniem na rzecz energetyki jądrowej. To właśnie temu poświęcona jest „Energiewende”.
Wiech przedstawia historię i współczesny stan niemieckiej transformacji energetycznej – przede wszystkim szybkiego rozwoju odnawialnych źródeł energii oraz decyzji o odejściu od energii atomowej – robi to jednak, dopasowując fakty pod z góry ustaloną tezę. Energiewende, jak sugeruje tytuł, ma być nowym narzędziem niemieckiej geopolitycznej dominacji, dla której klimat jest jedynie wymówką. Według Wiecha, dzięki „nieznanym wcześniej zależnościom, szczególnym środkom nacisku i zakamuflowanym wpływom”, władze Niemiec spiskują, by uczynić ze swego kraju „energetyczne centrum dyspozycyjne” i handlować miliardami metrów sześciennych rosyjskiego gazu „na obszarze tzw. Mitteleuropy”. Jest to teza, którą autor głosi chętnie i często, i która przyniosła mu popularność w prawicowym internecie, łatwo przyjmującym spiskowe wizje podszyte niechęcią do Niemiec i strachem przed Rosją. Ktoś mógłby uznać, że zarzut germanofobii jest zbyt mocny – ale wystarczy przeczytać literackie motta poprzedzające każdy rozdział, żeby dostrzec głęboko zakorzenione uprzedzenia. Książkę otwiera obszerny cytat z powieści zapomnianego nieco kresowego prozaika Floriana Czarnyszewicza o „Giermańcach”, a na przykład w motcie do trzystronowego [!] rozdzialiku o niemieckiej gospodarce przeczytamy, że „Niemcy mają obsesję czystości” i „uważają, że są najczystszym narodem świata” (cytat za „Pejzażem etnicznym Europy” Edmunda Lewandowskiego). Cytaty z zapomnianych książek oraz (głównie) z Jacka Kaczmarskiego miały dawać wrażenie erudycji i upoetycznienia, ale efekt jest raczej pretensjonalny i sugeruje wręcz obsesję na punkcie Niemiec.
Niestety, na stu kilkunastu stronach tego przedłużonego eseju trudno znaleźć przekonujące dowody na zarzuty, które autor stawia „Niemcom” (piszę w cudzysłowie, bo w dość powierzchownym podejściu do polityki Wiech zaciera niezwykle ważne różnice między rozmaitymi niemieckimi siłami politycznymi). W połowie wywodu Wiech cytuje nawet bardzo sensowną teorię wykuwania polityki publicznej jako wyniku przeciągania liny przez rozmaite wewnętrzne grupy interesu, gdzie „każdy wybór polityczny – celowo lub przypadkiem – służy interesom poszczególnych grup, godząc przy tym w interesy innych klik” [s. 107, cytat z Wolfganga Gründingera], ale zdaje się nie rozumieć wybranego samemu cytatu, bo interpretuje tę teorię jako odnoszącą się bezpośrednio do Energiewende, mającej być „dziełem wyjątkowo kompleksowego układu instytucjonalnego, który – kierując się wyłącznie swoim precyzyjnie określonym interesem – potrafił z gliny konfliktów społecznych, powiązań gospodarczych i wpływów politycznych ulepić swego golema, strażnika i wojownika w jednym”. Na marginesie, takich soczystych metafor jest w książeczce całe mnóstwo, np. o Energiewende czytamy też, że to „system, który cechuje się subtelnością i dyskrecją skalpela oraz siłą rażenia dwuręcznego miecza” [s. 58].
Aby udowodnić swoją tezę, Wiech zmienia w swojej opowieści kilkakrotnie definicję Energiewende, raz skupiając się na wyjściu z atomu, innym razem na długoterminowej wizji budowy alternatywnej energetyki sięgającej jeszcze lat 80. Jednak jego twierdzenia o „ukrywaniu niewygodnych faktów dotyczących Energiewende” [s. 87] świadczą jedynie o tym, że zwyczajnie nie śledzi trwającej od kilkunastu lat wewnątrzniemieckiej i ogólnoeuropejskiej debaty na temat transformacji energetycznej. W samych Niemczech nie brakuje krytyków Energiewende nie mniej od Wiecha zaciekłych, ale zdecydowanie lepiej poinformowanych, a kurs polityki energetycznej RFN podlega ciągłym korektom, zgodnie z mechanizmem opisanym w przytoczonym już cytacie z Gründingera.
Kiedy jednak przychodzi do wskazania twardych dowodów na niemieckie knucie, cytuje między innymi oficjalne komunikaty rządu czy partii politycznych, mówiących na przykład o „konieczności osadzenia Energiewende w europejskim kontekście otwierającym szansę na zmniejszenie kosztów i wykorzystanie efektu synergii”. Tego typu cytaty, jak też to, że niemieccy politycy chcą zastępować miejsca pracy w sektorze węglowym i jądrowym pracą w zielonej energii i widzą tu potencjał eksportowy dla rodzimego przemysłu, to dla Wiecha dowód na plan nowego „niemieckiego imperium” i „wzrost pozycji politycznej Niemiec”. Problem w tym, że taki mniej więcej cel mają wszystkie kraje planujące i przeprowadzające transformację energetyczną. Gdzie tu spisek?
Kluczem do teorii Wiecha jest rosyjski gaz, bo cały mroczny plan Berlina nie spina się bez antypolskiej zmowy z Moskwą. Podobnie jak wielu prawicowych publicystów oraz entuzjastów atomu, Wiech twierdzi, że niemiecka transformacja energetyczna opiera się na rozwoju OZE (czyli niemieckiego know how) i wykorzystania gazu ziemnego (czyli rosyjskiego surowca). Problem w tym, że te tezy – chętnie głoszone przez antyniemieckich i proatomowych komentatorów od co najmniej dziesięciu lat – nie mają pokrycia w rzeczywistości. W latach 2010–2020, a więc w czasie przyspieszenia Energiewende i po wyłączeniu kolejnych reaktorów, produkcja energii z gazu ziemnego wzrosła o 2,3 TWh – w tym samym czasie produkcja z OZE wzrosła o 149,5 TWh, a z pozostałych źródeł – spadła (z węgla brunatnego i kamiennego w sumie o ponad 130 TWh, a z atomu – ponad 70 TWh). Jeśli jednak fakty nie pasują do teorii – tym gorzej dla faktów.
Wiech lubi też malować katastroficzne obrazy „masowo” budowanych elektrowni gazowych – to jednak znów naginanie rzeczywistości pod ideologiczną tezę. Od decyzji o rezygnacji z atomu moc niemieckich elektrowni gazowych wzrosła z 27,2 do 29,9 gigawatów, podczas gdy cała moc w systemie w tym czasie wzrosła o ponad 30 procent. W niemieckiej debacie wskazuje się przede wszystkim na to, że kończony właśnie gazociąg Nord Stream 2 nie zwróci się, bo popyt na gaz nie zbliży się nawet do jego przepustowości, a wizja stawania się regionalnym „hubem gazowym” (którą zresztą oprócz Niemiec prezentują także strategie energetyczne Polski, Litwy, Austrii, Czech, Węgier i Słowacji) to raczej dowód na archaizm myślenia o energetyce przyszłości.
O mitycznym spisku Berlina i Moskwy pisałem już na tych łamach. Bez tego elementu opowiadana przez Wiecha historia nie spina się jednak w żadną spójną całość – jest jedynie zbiorem tematycznych rozdziałów, prezentujących mniej lub bardziej istotne dane i cytaty oraz nie bardzo z nimi powiązane interpretacje. Czytelnicy chcący zachować w wakacje spokój ducha, a od podnoszących ciśnienie sensacji wolą rano kawę – mogą spokojnie obejść się bez tej książki.
A zatem – co spakować do walizki?
Koniecznie:
- Bartłomiej Derski i Rafał Zasuń, „Wiek energetyków. Opowieść o ludziach, którzy zmieniali Polskę”, wyd. WysokieNapiecie.pl, Warszawa 2018 (wydanie I).
- Karolina Baca-Pogorzelska i Michał Potocki, „Czarne złoto. Wojny o węgiel z Donbasu”, wyd. Czarne, Wołowiec 2020.
Na plażę:
- Andrzej Krajewski, „Krew cywilizacji. Biografia ropy naftowej”, wyd. Mando, Kraków 2018.
Lepiej nie:
- Jakub Wiech, „Energiewende. Nowe niemieckie imperium”, wyd. Defence24, Warszawa 2019.